piątek, 3 maja 2013

I'm taking a moment...

    ... żeby powiedzieć, że dzisiaj moje prywatne katharsis otworzyło mi nieco oczy i leciutko zastanowiło. Tak chyba musi być, że czasem przychodzi moment, w którym możemy obejrzeć własną sytuację z różnych perspektyw. I ocenić.
    Kiedy drań był w brzuszku i wiercił się okrutnie, kopiąc i zaczepiając stópkami o moje żebra, Madzia dostarczała mi sterty książek. Żebym czytała, leżała i się relaksowała. Wśród nich była i ta autorstwa I jeden podstawowy nadwymiar, czyli drań.
Według jednej z postaci filmu, kiedy życie prywatne leży w gruzach, nadszedł czas na awans. Coś w tym jest... A jakie jest moje życie prywatne? Nie wiem. Niewiele obecnie wiem. Nie potrafię dostatecznie dokładnie oceniać. I nie chcę. Obecnie albo już. W tym całym czasie dla nas brakuje mi czasu dla siebie. Brakuje mnie sobie samej. Właściwie wiele mi brakuje. Mnie też... Ale o gruzach raczej nie ma mowy.
    A może to po prostu burza i Lilith, która chyba właśnie uciekła z mojego znaku, albo znalazła się w koniunkcji do Merkurego i wspólnie wycięli mi znowu jakiś niezły numer?
    Dopiłam właśnie druga kawę. Obok mnie teoria atomów Demokryta i Rozmowy o Biblii Świderkówej. Dranisko przysypiające podczas oglądania Madagaskaru i mąż śpiący zupełnie z książką w lewej dłoni. klik