środa, 8 kwietnia 2015

Kwiecień plecień, bo przeplata...

    ... czyli wstęp nie zapowiada niczego niepokojącego, bo tak po prostu pani wybiegła z domu przed południem w długich kozakach i krótkim płaszczyku dzierżąc wielgachną parasolkę w jednej dłoni, a okulary przeciwsłoneczne z magicznymi filtrami UV w drugiej. Ani jedno, ani drugie się nie przydało. Za to ruchy miałam mocno ograniczone parasolem, a wspierać się na nim jakoś nie wypada jeszcze... Poza tym już w okolicach godziny tuż po samym południu płaszczyk okazał się za ciepły, chociaż jego rękawy trzy - czwarte i krótkość nie powinny ciepła nadmiernie dodawać. Kozaki za to były w porządku. Ja też nic z tego miszmaszu nie rozumiem. Ale jakoś ja ostatnio niczego nie rozumiem. Nie żebym niekumata była, aż tak to chyba nie. Po prostu nie rozumiem, bo wszystko wokół jakieś nieracjonalne jest. Nielogiczne było już dawno i nawet do tego przywykłam, ale żeby od razu nieracjonalne na dodatek?
I tu dochodzimy do sedna. Znaczy szybko tym razem. Cóż bowiem pani przez ostatnie pół roku robiła? Dużo. Zwłaszcza na polu zawodowym. Jednak patrząc na minione miesiące z perspektywy prywatnej, działo się jeszcze więcej. A nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie postanowiłam tego tu napisać. Pani bowiem ustaliła wszelkie kwestie związane z komunią, zmieniła fryzurę, zaszła znowu w ciążę, poroniła ją na samym finiszu trzeciego miesiąca i założyła stowarzyszenie sportowe. Tak. Atrakcji nie brakowało. Emocji również nie. Chociaż nie tak wiele, jak ostatnio. Teraz z większym spokojem podeszłam ja, z niewyobrażalnym bólem mąż mój własny i osobisty. Ja tylko jestem zła. Po prostu zła. Wściekła i totalnie wkurzona na świat. Czemu mi tak robi? Robię zatem badania na tarczycę, prolaktozę, przeciwciała antyfosfolipidowe, białka c i s i co mi kazali jeszcze, a powtórzyć tudzież odczytać nie potrafię. Coraz kolejne podpowiedzi tu i ówdzie (życzliwe co prawda) słyszę, ale ich nie słucham. Mam umowę z lekarzem - zrobię, odbiorę wyniki, pojadę do niego, on potwierdzi najprostszą diagnozę, którą wstępnie postawił i będzie dobrze. Bo będzie dobrze. Ba! jest dobrze, bo wystarczy potwierdzić te przeciwciała, brać kwas acetylosalicylowy i już. Proste.
Tak więc wracając do tego punktu, że jestem zła... Złość odreagowuję na pracy związanej ze stowarzyszeniem. Najzabawniejsze, że jestem w zarządzie. Nie. Jeszcze bardziej zabawne jest to, że stowarzyszenie to szkółka piłkarska z ogromnym potencjałem. Na piłce nożnej oczywiście nie znam się kompletnie. Ale wyszłam z założenia, że od tego są trenerzy. A ich mam obecnie trzech. Ponoć grunt to dobra zabawa. Bawię się dobrze. Mąż mój własny najpierw nie dowierzał, potem też zaczął mieć ubaw, teraz pomaga. Kolor włosów również wiele mi ułatwia. Przede mną konfrontacja z prezesami dwóch dużych klubów w powiatowym. Przy moich emocjach własnych wewnętrznych nic mnie nie wzruszy, więc podchodzę bardzo przychylnie i z dużą dozą tolerancji do ich zakłopotania, bo przecież w komfortowej sytuacji nie są - ani mi nie na wrzucają, ani się z nimi nie napiję. A i medialnie wyszkolona jestem dzięki pracy codziennej. Kwestia kształcenia zaś to moje wykształcenie. Klops. Też im współczuję. Trzeba zacząć rozmawiać. To lubię. O właśnie! To właśnie ten moment, kiedy przypomina mi się, o czym równie szybko zapominam, aluzja do wizjonerstwa Mickiewicza. Adama. I wcale nie o sławetne czterdzieści i cztery mi idzie, ale o balladę To lubię! Toż to fb ściągnął jak nic od Adasia... No właśnie a propos ściągania: ściągnęłam wreszcie dzisiaj do domu kompletnie zmęczona i zadowolona z obrotu dokumentacji i nadania właściwego kierunku sprawom, a przecież wiem z autopsji, że urzędy swoją magią się kierują. Zwłaszcza tą czarną lubią praktykować. No tak... bo jeszcze nie wspomniałam, że mogę dokumentacją i kwestiami innymi niż zawodowe zajmować się w nadmiarze, bo jestem na zwolnieniu. Taaak... Wielki Tydzień faktycznie był dla mnie wielkim tygodniem. Nie po raz pierwszy. Zaczynam nawet podejrzewać, że kwiecień mnie zwyczajnie nie lubi. Nie wiem co prawda, jak można mnie nie lubić i nie wiem, czemu kwiecień nabywa cech osobowych, ale już wcześniej napisałam, że racjonalizm poszedł precz. A na komunię nabyłam drogą kupna sukienunię koloru malinowego. Dodatki będą beżowe. Mam gdzieś, czy wypada. Generalnie wszystko mam gdzieś. Jestem zła. Tak mi łatwiej. I łatwiej mi mówić o statucie, niż o uczuciach. Nawet życzeń w tym roku nie umiałam złożyć. Zabrakło mi pozytywnego podejścia do świata. Ale pracuję nad tym. Powoli co prawda, ale jednak... Znaczy chyba lubię pracować.

5 komentarzy:

  1. najgorsze, że zawsze coś dzieje się po to, by potem mogło się inne coś dziać.
    Dobrze, że jesteś Aga!
    Popraw koronę i idź dyktować życiu warunki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapomniałam dodać, że jesteś silna wszystkim, co masz, czyli bardzo bardzo

      Usuń
  2. Mickiewicz dziś zyskuje na aktualności, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. W pewnym wieku nic człowieka nie powinno dotknąć. I tak jak radzi anjanka popraw koronę na głowie i do przodu! Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba Cię rozumiem, Agnieszko.
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń