W tym tygodniu drań ma talentiadę. Nareszcie! Rok dodatkowych treningów i całe mnóstwo czasu poświęconego na to wydarzenie ponad normę rozstrzygnie się w ciągu zaledwie kilku godzin, podsumuje pracę, wysiłek i zaangażowanie. Dobę ostatnio rozszerzyliśmy jeszcze bardziej, nawet nie zdając sobie sprawy, że to takie proste i wykonalne ot tak, po prostu, bez mrugnięcia powieką. Od soboty niemalże śpimy na kortach ziemnych. Po szkole, przed treningiem (tamtym i tym), po treningu (tym i tym), po basenie, w zamian za kolację, bez zakupów, przed późnym obiadem, prawie w nocy. Trener oszalał. Drań oszalał. My dołączyliśmy do grupy szaleńców, bo nie ma innego wyjścia w tych okolicznościach, znaczy najwyraźniej również oszaleliśmy. Koniugacja w praktyce. (Koniugacja i na piłkę przełożona, bowiem trener drugi / pierwszy / trudno priorytet obecnie wyznaczyć / zęby zacisnął i nawet starał się ukryć poirytowanie, kiedy drugi raz z rzędu drania wystawić w kadrze nie mógł. Znaczy też już lekko oszalał i jakby nieco ofuczył. Ja koniuguję, ty koniugujesz, ononaono koniuguje, my koniugujemy, wy koniugujecie, oni koniugują też...) Potem kąpiel. Długa, żeby mięśnie odpoczęły. A po kąpieli drań bierze rakietę i ćwiczy odbicia przy ściance w domu. W nocy. W swoim pokoju. Nie mam już siły zareagować. Mam za to stertę ubrań uwalanych mączką - zarówno treningowych, jak i szkolnych. "Bo przecież w szatni jest duszno, a na korcie wszędzie jest mączka mamusiu." No tak... Argument jest. Mączka też jest. A jak nie mączka to gumeczki, kłaki ze sztucznej nawierzchni i plamy od trawy z nawierzchni tej jak Panbóg przykazał, która stawów nie obciąża. W sumie mam cudowną pralkę. Chyba z tytanu. Proszki mogę testować. I balsamy do ciała ze skórą wrażliwą niezłomnych dziewięciolatków. Tak, zdecydowanie cieszę się, że już w tę sobotę sprawa się rozstrzygnie. Chociaż mam pełną świadomość, że po jednym turnieju świta perspektywa kolejnego i zaczynają się nowe szaleństwa. Właściwie żyjemy w jednym wielkim szaleństwie. Luluś wczoraj dojrzał, że na kortach są piłeczki takie same, jak jego domowe. Trochę czasu mu to zajęło. A może dopiero teraz ogarnął nadmiar dźwięków i i niezliczone bodźce. Co my robiliśmy z czasem, kiedy ja zwyczajnie uczyłam w szkole, a drań uczęszczał do przedszkola mając tenis jedynie dwa razy w tygodniu i nie mając świadomości, że istnieje piłka nożna? Coś na pewno musieliśmy robić, w innym wypadku niechybnie byśmy dostali kręćka z nudów. Nie pamiętam.
Truskawki zagościły w naszej codzienności. Zagościły również lody. Ostatnio to mój ulubiony posiłek wieczorny kumulujący w sobie obiad i kolację. Śniadania jadam w pracy w godzinach wczesnopopołudniowych. Sałatki. Mieszam. Próbuję. Bawię się smakami selera naciowego, żurawiny, mięty, kiełków, jagód goji i ziaren słonecznika. Smakują wspaniale jako dodatki. Wypijam hektolitry pokrzywy. Mój organizm sam domaga się smaków, o które nigdy bym siebie nie posądziła. Ponoć i tak nimi mniej gorszę zespół niż yerbą mate, ale ogólnie przyzwyczaili się do dziwactw w moim wykonaniu. A to ostatnie zaczyna mnie bawić. Co innego gotuję, co innego jem sama. Drań co prawda lody pochłania niczym jamochłon, ale przed nimi kolację obfitującą w białka musi zjeść. Bez zupy dzień dla niego jest dniem straconym, a mięso im mniej białe tym ostatnio lepsze. Mąż mój własny i osobisty zagląda do moich mieszanek i warzywniaków, a potem z ulgą w oczach je obiadowy obiad i kolacyjną kolację. Nad puszczą przeszła ulewa. Ptaki, ptaszki i ptaszydła zaczynają świergolić mi za oknem. Delikatny chłód z samego rana nie skłonił mnie do rezygnacji ze spaceru. Przede mną na biurku komunikaty Policji i informacja o zawodach w sporcie pożarniczym. Skoro to zauważyłam, świadomość zaczyna sygnalizować konieczność powrotu do obowiązków. Znaczy przerwa na kawę skończona... klik
Uffff... przeczytałam.... Jesteś lepsza niż kałasznikow, bo moje myśli nie nadążały za wzrokiem :-)
OdpowiedzUsuńIleż w Tobie energii, Agnieszko! :)
OdpowiedzUsuńI jak po?
OdpowiedzUsuń