poniedziałek, 2 stycznia 2017

pani, czyli powrót z urlopu

    Pani rano wstała z lekkim trudem i jednocześnie świadomością, że drzemka może skończyć się kilkugodzinnym zaspaniem. Basia co prawda swoje mru-mruuuu-mruuu wymrukiwał w rytm posapywania Lulusia, ale byłam dzielna. I dopiero po zaparzeniu kawy spojrzałam na zegarek stwierdzając, że wstałam godzinę za wcześnie. Kawa... jakoś nie smakowała ani z mlekiem, ani bez mleka. Włosy... tak, te bacznie obejrzałam z każdej strony i jak tylko uznałam, że właściwie to układają się dobrze, postanowiłam nie ryzykować i weszłam pod prysznic. I to w zasadzie to był wstęp do całej reszty zakończonej łączeniem spodni z butami, butów z płaszczem, bluzki z paskiem i oczywiście szukaniem identyfikatora i dokumentów. Udało się jednak dotrzeć do pracy na jakitaki czas. Gubiąc co prawda na parkingu podziemnym cytryny, ale w całości i w całkiem dobrym humorze. No i zadowolona z siebie, bo jeszcze w drodze przez puszczę, czyli trzy godziny przed zebraniem redakcyjnym ustalającym pracę na cały tydzień, pani udało się umówić na dziś na kroplówkę obowiązkową dla mnie co cztery tygodnie. Bajka! Nowy rok po prostu idealnie uporządkowany! W sumie wyspana, włosy ułożone co do jednego, wizyta umówiona, w pracy skoro świt, żeby wszystko ogarnąć i cały zespół obecny, a nagranie z sylwestra zrzucone i gotowe do rozpisania. Nawet zapisany po brzegi kalendarz nakręcił mnie jeszcze bardziej pozytywnie, a wszystko nastroiło do myśli o kawie i czekoladkach. Te ostatnie stały bezkarnie na moim biurku i razem ze słojem kawy stanowiły podziękowanie za reportaż, którego co prawda totalnie nie mogłam skojarzyć gdzie, kto i o czym. Ba! wręcz byłam pewna, że w danym czasie nie mogłam być w danym miejscu, ale skoro wszyscy twierdzili, że to ja robiłam, skapitulowałam, bo dziesięciodniowy odpoczynek mógł faktycznie wpłynąć na lekką amnezję, i po wstępnym zawahaniu się otworzyłam bombonierę, żeby mogli pomóc mi w smakowaniu słodkości. Skoro miałam w planie kawę, to oczywiste, że zaparzyłam zieloną herbatę, co zauważyłam dopiero po jej wypiciu, a właściwie to tuż po odebraniu telefonu. Ten mnie co prawda trochę zaniepokoił, bo od męża, a mąż mój własny i osobisty dzwoniący przed dziewiątą rano może zasygnalizować jedynie jakiś problem związany z dzieckiem. Po drugiej stronie był jednak nie mąż, a syn. Roześmiany do rozpuku, bowiem szkoła była zakluczona na siedem spustów, a przed bramą niemało zdziwionych dzieci z rodzicami i dzieci bez rodziców. Prawdopodobnie ta mnogość zdziwionych spowodowała, że dwie godziny później w dzienniku elektronicznym pojawiła się informacja przypominająca o godzinach dyrektorskich. Ze śmiechu to w zasadzie dostałam bólu przepony, ale musiałam się szybko opanować, bo znów zadzwonił telefon. Tym razem zostałam poinformowana, że w całym powiatowym i całym wojewódzkim nie ma leku, który powinnam dostać, zatem kroplówka musi być przeniesiona na środę. A potem... potem się już przyzwyczaiłam.
    Zatem... moje życie w nowym roku wygląda jak na mnie przystało: standardowo - jest w totalnie artystycznym nieładzie. A ponieważ nawet czekoladki okazały się przeznaczone nie dla mnie i nawet nie dla naszej redakcji, postanowiłam się zaraz po powrocie do domu ulokować w łóżku z książką i nie ruszyć z niego aż do powrotu chłopaków z treningu. Co też i czynię... klik

5 komentarzy:

  1. Wiesz Aguś :) mnie zawsze się będziesz, także kojarzyć z szpilkami :) takie wspomnienie starych dziejów (ps: chyba się starzeje) odnoszę, wrażenie iż wszystko w tym roku będzie miało zawsze swoje miejsce :) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Agulek... Właśnie policzyłam - czytamy się od 2006! Uwierzysz? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli jak zawsze kontrolowany chaos :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszko, mam nadzieję, że żyjesz :)
    Życzę Ci - i Twoim Bliskim - błogosławionych Świąt Zmartwychwstania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu :) Dziękuję Ci. Tak, żyję. Z przygodami, ale do przodu. Trudno to opisać.
      Z całego serca życzę Ci spokoju i szczęścia.

      Usuń