niedziela, 1 września 2013

będzie się działo...

   ... i znowu nocy będzie mało, czyli od piątku mentalnie pasuje do mnie piosenka, która początkowo budząc we mnie olbrzymi znak zapytania dotyczący wartości muzycznych, pociągnęła mnie nutą jednak bałkańską, trąbkami i tekstem. Zwłaszcza tekstem. Otóż... otóż nocy mi ostatnio nie starcza na wszystkie czynności, wśród których obok tysiąca opowieści i przytuleń oraz snu są przemyślenia, zmęczenie i stres przed nieuchronnie zbliżającym się najbliższym weekendem. I dwoma imprezami. Taaak... skóra cierpnie mi już nie tylko na miejscu pozbawionym nazwy pleców szlachetnej, ale nawet na przedramionach. Sukienusia z baskinką koloru prawie białego, któremu do ecru brakuje wiele, buty koloru przypominającego capuccino z domieszką karmelu, olbrzymi kwiat z jedwabiu do przypięcia na ewentualnym żakiecie, tudzież piersi zerkają na mnie od kilku dni i dodają stresu. Ja wiem, że to nie pierwszy raz, że dam radę, że będę z siebie zadowolona jeszcze podczas całego zamieszania zorganizowanego co do najdrobniejszego szczegółu, że najtrudniej wypowiedzieć pierwsze dwa słowa, a potem uśmiecham się i kartki ze scenariuszem mogę odłożyć na bok i jadę niczym na miotle z dopalaczem pozwalając sobie na dygresje i wstawki niezaplanowane. Wiem... Jednak tym razem poza zabawą, będzie politycznie. Bardzo politycznie. Niby niechcący, niby z dużą dozą nieśmiałości, a jednak cały światek trzymających jeszcze w wielkim napięciu władzę będzie się z totalnym brakiem skromności i świadomości przepychać na scenie, a ja mam zarządzając tą przestrzenią i czasem, poprowadzić ich w rejony zwiększonej świadomości i zdrowego rozsądku, aby ludzie nie przyjęli zbyt dużej porcji napuszonej nieskromności i jednocześnie wizji marazmu przeciwnika partyjnego/opcjonalnego/potencjalnego. I to z uśmiechem oraz pełną uroku nieświadomością, o czym zacz, mam zrobić. Bo tak wygodniej. A mnie skręca... Tak więc wracając do pleców... Opalone jeszcze są. Włosy tydzień temu zostały dopieszczone przez fryzjerkę. Opalony jest jeszcze buziak drania, który właśnie z ogromnym uśmiechem i wystającymi dwiema wielkimi jedynkami stałymi na przedzie, co tylko uwidacznia delikatność ząbków mlecznych umieszczonych w równiutkich szeregach obok, pognał ze swoim rodzicem męskim na mecz. Ponad godzinę wcześniej, bo "tatusiuuuuu, taaaatusiuuuu, bo oni rozgrzewkę będą mieli i ja muuuuszę..." "No dobra!" skwitował ślubny pozbawiając mnie złudzeń o swojej normalności. Trener drania prowadzi dwa roczniki. Maluchy wpatrzone są w starszych o sześć lat kolegów bardziej niż w obraz starszego brata. Ba! mają wśród nich nawet swoich idoli. A starsi, zaraz po tym, jak przełknęli fakt, iż mają konkurencję i to wcale niezłą zarówno od strony ich predyspozycji jak i sympatii trenera, łaskawie pozwolili się uwielbiać. Czasem nawet pozwolą młodym pograć ze sobą i nieudolnie ukrywają wtedy zdziwienie, że maluchy radzą sobie z nimi podwójnie - taktyką i tym, że oni nie mają odwagi z użyciem siły ich popchnąć, albo podkosić. Za to rodzice jednego, jak i drugiego rocznika stanowią kółko wzajemnej adoracji. Właśnie wczoraj zauważyłam, że spotykając się trzy razy w tygodniu na około dwie godziny i wyjeżdżając wspólnie w różne rejony chwały dzieci, zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że zatraciliśmy większość tajemnic. Były już imieniny, grille, ognisko, zwyczajne pójścia do pubu, wyskoki nad wodę, spotkania z doskoku, wyskoczenie na kawę, zakupy i tak po prostu. Przyjeżdżają na to, co ja organizuję, lub/i prowadzę. Wiemy, kto lubi kawę, a kto jej nie pije. Wiemy, kto pije piwo, a kto nie bierze do ust wina. Wiemy, jaka muzyka kogo poniesie do tańca i z kim bardziej pobłażliwie, a z kim stanowczo trzeba ustalać różnorakie kwestie. Mamy prawnika, lekarza, strażaka, policjanta, kamieniarza, fotografa itd. itp. co stanowi kalejdoskop i totalny przykład różnorodności. I dlatego jest ciekawie. Trener się cieszy, bo uważa, że to scala drużynę. A my też się cieszymy, bo chłopcy faktycznie się zżyli niejako dzięki brakowi wyboru, który sami im swoimi relacjami zapewniliśmy. Tak więc drużyna, trener, mecz... I obecnie warunki hard, bowiem w powiatowym lunął deszcz iście wrześniowy, aby dzieci nastroić do namacalnej utraty wakacji. A te właśnie drań po raz pierwszy w życiu odebrał jako coś magicznego, opierającego się na wyobraźni i totalnej beztrosce. Ułatwiło mu to podwórko w stylu zapyziałego PRL, czyli duża gromada dzieci w przedziale wiekowym 14 - 5, których rodzice radykalnie odrzucili myśl o wychowywaniu swoich pociech w stylu bezstresowym. Być może miało na to wpływ ich własne wychowanie, być może delikatne i te mniej delikatne braki w wykształceniu, być może powierzenie pociech opiece dziadków, którzy swoje własne dzieci wychowali na konkretnym systemie wartości. Dzieci wchodząc do czyjegoś domu stają karnie w przedpokoju i mówią najpierw dzień dobry. Biegają po połowie osiedla, a na drugiej połowie osiedla tworzą kryjówki. Raz bawią się w rycerzy średniowiecznych, raz chronią Narnię. Dziewczynki urządzają pikniki na kocykach, więc chłopcy muszą się dostosować. Rowery, deskorolki i piłka to stałe atrybuty. Na chodnikach rozrysowane są klasy i strzałki do podchodów. Drań nauczył się dwutaktu koszykarskiego, którego ślubny nie potrafił mu wytłumaczyć. Siatkówka i pika nożna królują niepodzielnie. Dzieci robią widoczki, sekrety, miejsca skarbów. Myślałam, że skakanie w gumę, czy na skakance poszło w zapomnienie podobnie jak kręcenie hula-hop. A jednak tutaj mam pod okami dowody, że się myliłam. Głośne dowody. Tak samo głośne jak i bieganie z różdżkami, tworzenie wymyślonych krain i inne trudne do opisania w kilku słowach zabawy. I ściąga się delikwentów po 20 do domu i ocenia, czy ściągnęło się swoje własne dziecko dopiero po kąpieli wstępnej. Światy równoległe i magiczne pozwoliły na zawiązanie się przyjaźni podwórkowych, które już są widoczne. Zabawne, że życie naszej trójce umożliwiło spadanie na cztery łapy i podejmowanie decyzji, które zawsze okazują się słuszne. Chociaż ta wpływająca na obecny kształt naszego życia została podjęta kilka lat temu przez dziadków moich. A właśnie... wczoraj zasadziliśmy obok nich tuje. Zaznaczając swój teren, postanowiliśmy cieszyć się z życia w nawet tak pozornie smutnym miejscu. Tuje, wrzosy, astry. Nawet zatrwian może być trzymany w wodzie. Przełamuję się. Przełamuję konwencje. Ślubny pomaga mi w tym z aprobatą i własnymi pomysłami. Bałkanica jednak to doba myśl. Zapomniałam o Bregovicu i energii płynącej z radości zwyczajnego życia. Należy się cieszyć z rzeczy prostych. Zwłaszcza jeśli skupiają muzykę, Kazimierz, taniec, Bałkany (obiecane mi weekendowo przez ślubnego) i optymizm. klik

8 komentarzy:

  1. Bosze, a cóż tu można dodać lub skomentować. Trwaj chwilko jesteś piękna, a znając Magię Chaosu wiem, że akurat w Waszym przypadku będzie trwała. No i bardzo dobrze!!!!!
    Buziaki z Loch Ness od nas dla Was :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Falcon... Magia Chaosu to chyba najlepsze określenie naszego artystycznego nieładu podlewanego zarówno kawą, jak i ulubionym w rytm czegoś co akurat przyczepiło się do uszu i jednocześnie wielka radość, że kiedyś zaistniała. A przy okazji muszę Ci podziękować za to dopingowanie mnie w pisaniu czegoś, co dla jednych jest bełkotem, a dla drugim zbyt udziwnionym manifestem feministki, którą w najmniejszym stopniu nie jestem.

      Usuń
  2. Obawiam się Agnieszko, że Ciebie byłoby bardzo trudno zmotywować do czegokolwiek o ile sama byś nie była do tego przekonana :-) A kobiecość to jednak coś całkiem innego niż feminizm, więc bez podniet :-) zaś o bełkocie proszę nawet nie wspominać.
    Serdeczności z Krainy Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahahhahahaaaa tak... zmotywować mnie do czegoś, czego nie czuję, jest trudne i jeśli nawet się to komuś uda, nie zawsze jest zgodne z jego wyobrażeniami. Na szczęście mam szczęście do stanowisk raczej samodzielnych, które dają mi swobodę działania i konieczność rozliczania się z efektów przy bardzo ogólnych założeniach balansujących jedynie pomiędzy granicami litery przepisów. Tak było w przypadku podstawy programowej, tak jest teraz w przypadku koncesji i prawa prasowego.

      Usuń
    2. Faktycznie masz szczęście. Mnie, niestety mus się podporządkowywać czemuś, do czego przekonania nie mam. Tyle mojego,że sobie pogadam!
      Serdeczności.

      Usuń
  3. Mam wrażenie, że ludzie na nowo odkrywają radość ze spotkania, przebywania razem - w realu. To bardzo dobry znak.
    Ale i w virtu można odkryć wiele ciekawych zjawisk, jak na przykład 'Bałkanicę' :)
    Serdeczności, Agnieszko

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam z dzieciństwa takie beztroskie zabawy na podwórku między blokami. Miło przeczytać, że i dziś dzieci skaczą przez gumę i bawią się w podchody a nie tylko siedzą przed komputerem. Agnieszko, cudnie się słucha Twoich opowieści, pełnych radości życia i optymizmu. Dziękuję za tę porcję pozytywnej energii, pozdrawiam gorąco:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Rodzice-Kibice to fantastyczne grono :-) Serdeczności Aguś :-)

    OdpowiedzUsuń