czwartek, 2 października 2008

Recytację...

    ... pani zapowiedziała tydzień wcześniej. Recytację pani lubi. Uczniowie z reguły lubią ją również. Ta recytacja zaskoczyła jednak wszystkich obecnych w klasie...
Mnie osobiście najbardziej zaskoczył Grześ. Grześ wygląda jak Grzegorz i sprawia wrażenie, iż dąb własnymi rękoma wyrwać z korzeniami bez trudu żadnego mógłby. I tenże Grześ-Grzegorz wyszedł na środek klasy, stanął przy tablicy, drżącym głosem powiedział dwa słowa i... zapadła cisza. Cisza zapadła wręcz straszliwa, zmącona jedynie "nie pamiętam" i szelestem pióra w kratce dziennika, które zapisało jedynkę. Coś zapisać musiało, a dwa słowa się nie obroniły...
Pani głowy znad dziennika przez sekund kilka podnieść nie mogła, a jak już głowę podniosła, to zobaczyła Grzesia siedzącego z oczami czerwonymi i takimi... takimi łzawymi mocno.
No? No i co mądrego pani mogła w tym momencie zrobić? Pani w zasadzie to mogła zrobić dużo, ale pani jak ta głupia i naiwna zapytała, czy on płacze.

- Pani profesor... on wytrzymuje najcięższy trening, a na recytacji by poległ?... - usłyszała pani z głębi sali głos zdziwiony wielce.
Ano... poległ...

PS. "Jesteś najlepsza" powiedział ironicznie ślubny, czym przypieczętował moją obietnicę złożoną sobie samej, że recytację zostawiam jedynie dla chętnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz