wtorek, 16 czerwca 2009

oops!

    Drań obudził mnie dzisiaj dwa kwadranse przed 5 rano. I nawet rezolutnie tłumaczył, że nocy już przecież nie ma... Dyskusja tyle abstrakcyjna co jałowa o tej godzinie między nami, więc się poddałam - fakt, nocy już nie ma.
Akurat ślubny cichutko wymykał się z domu, udając, że już dawno wyszedł, coby drań nie zauważył, iż tata jeszcze w domu jest i zaproponował zabawę zadając jednocześnie tysiąc pytań z gatunku trudnych, kiedy drań zażyczył sobie coś do przekąszenia, poprzedzając swoje żądanie pytaniem, czy jest już coś w telewizji i co jest do jedzenia dla niego. Wtedy definitywnie straciłam nadzieję, że jeszcze da się go utłamsić i zaczęłam mobilizować się do wstania, wymieniając śniadaniowe specjały draniowe, kiedy drań zażyczył sobie zestaw o nieco egzotycznej recepturze. Kiedy dwukrotnie usłyszałam, że moje dziecko chce zjeść banana z ogórkiem świeżym, postanowiłam wstać nie zadając pytań i uznałam, że tydzień ów jednak do tych łatwiejszych należeć nie będzie. Ślubny w progu co prawda rzucił jeszcze z nadzieją, że pewnie dam radę ululać jeszcze łobuza i życzył mi dnia miłego, czego ja już pewna nie byłam.

    ... dochodzi 6.30... Drań śpi. Utłamsił się sam przy teledyskach na stacji muzycznej, na którą łaskawie się zgodził widząc, że bajek nie ma jeszcze. Ja wypiłam dwie kawy i po trzecią boję się iść do kuchni. Koty patrzą na mnie zrezygnowane. Przegląd prasy wypadł niesłychanie nieciekawie. Prześladuje mnie: klik - i tu zadrżała mi ręka wklejająca link... A do tego przede mną wizyta u lekarza. Prywatna. Ale w powiatowym to przeżycie równie stresujące...

Idę po kawę. Tym razem jednak mlekiem jej nie potraktuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz