środa, 24 czerwca 2009

"tak się uczyta i uczyta i...

    ... i czasu na życie nie mata..." skwitował mój dziadek, kiedy dowiedział się, że jutro mam egzamin. W dodatku ważny dla mnie. A ja sobie tak po prostu spontanicznie zaszalałam w październiku i rozpoczęłam realizację projektu w myśl zasady, że uda się, albo nie, ale spróbować warto. Zawsze warto, a kiedy jest ryzyko - jest zabawa, więc czemu nie spróbować? No tak... To w takim razie dlaczego mam już dzisiaj i to od rana ścierpniętą skórę na tej części ciała, gdzie plecy swoją nazwę szlachetną tracą? Świat się nie zawali przecież. Niby. Ale gwarancji nikt mi na to nie da. Papierologia mnie przeraża, a od kilkunastu tygodni przekładam sterty dokumentów i ustaw z miejsca na miejsce. Komoda nawet zawalona papierzyskami, a ja dodrukowuję kolejne i ośmielam się robić na nich notatki. Drań już dawno się zorientował, że zakreślacze są moje i muszę mieć koniecznie i jeden i drugi - inaczej myślenie moje ucieka gdzieś.
Hm... mam swoje zakreślacze i ołówek i pióro i długopis i ściskam to towarzyswo w dłoni i kompletną pustkę w głowie mimo tego też mam i nie umiem już nic a nic. I niczego nie wiem. Normalnie szok. Za to poprasowałam sterty tego, co się uzbierało, umyłam wszystko w domu, co się umyć dało, pralka prała dzisiaj cztery razy. Dziwne... jak się tak uczyta, to jednak czas mata, bo wymówek szukata... Ano... wracam do ustaw. Brr... już wiem, dlaczego nigdy mnie prawo nie pociągało.

   A najgorsze, że już ślubny zakupił na jutro ulubione i rodzice z teściami szykują się na gratulacje... Booossszzeeeee. Toż to presja i mus - przymus a nie zabawa. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz