czwartek, 25 czerwca 2009

o znaczeniu znaków ze znakami w tle

   Ponieważ emocje chodzą u mnie parami, wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że dzisiaj rano ślubny musi jechać do stolicy. Prawdopodobnie mówił o tym wcześniej, ale wcześniej to ja niczego nie kodowałam... No i zostałam jak ta gapa z mnóstwem dodatkowych czynności do wykonania, a przecież wszyscy wiedzą, że przed egzaminem to człowiek jest w stanie robić tylko jedno - stresować się. W dodatku najszczęśliwsza zadzwoniła o szóstej rano z radą abym coś zjadła, póki jeszcze mogę przełknąć i nie przyjmowała do wiadomości, że ja to już kawy nie przełykam, a droga niedługo po niej dołożyła swoje informacją, że już zaczynają trzymać kciuki. Nieźle powiem... A myślałam, że to ja jestem pokręcona... Jak widać mamom też niczego nie brakuje w moich sytuacjach stresowych. A potem to już poszło... Tylko w kwiaciarni nie mogłam się zdecydować na kolor róż, więc wybrałam białe. I jak już kwiaty były pakowane w papier zauważyłam, że nie mam wielgachnego segregatora ze wszystkim. No i? Wracać się, czy nie wracać? Wracanie się pecha przynosi, ale ja muszę zawsze przy sobie swoje bazgroły mieć, więc wyciągnęłam klucze i zostawiając resztę pognałam do domu. Pan w kwiaciarni przypilnował potem, abym zabrała wszystko. Nawet parasolkę i obiecał kciuki trzymać. W przeciwieństwie do podłoty, który się od tego próbował wymigać. I dopiero jak zobaczyłam uciekający autobus przypomniałam sobie, że ponoć białe róże pecha przynoszą. Na ślubach co prawda (a ja miałam, a jest mi dobrze), ale jeśli na ślubach, to czemu nie na egzaminach? Lekkie nagięcie przesądu... Pecha przynoszą też dwie dziewiątki. Tak przynajmniej tłumaczyłyśmy sobie w liceum, zakładając równocześnie, że szczęście dają dwie szóstki. Nie pytajcie dlaczego - nie wiem. I nagle wszędzie zaczęłam zauważać dwie dziewiątki. Ba! świat się dwoma dziewiątkami stał! Gdzie nie spojrzę - dziewiątki. No to po mnie... dziewiątki, róże, wrócenie się do domu... Nastawienie miałam zatem bardzo pozytywne. Taaak... nie ma to jak pozytywne myślenie i pewnie to właśnie dzięki niemu, kiedy już wszystko ułożyłam, ustawiłam, naszykowałam i kompletnie nie wiedziałam nawet tego, jak się nazywam, usłyszałam cztery najbanalniejsze pytania i uzyskałam maksymalną ilość punktów.
Taaak... to pewnie przez te białe róże, dziewiątki i wrócenie się. Do kompletu co prawda zabrakło czarnego kota przebiegającego drogę, ale tego mam własnego, udomowionego, plączącego się nagminnie pod nogami i stłuczonego lustra, ale to akurat dla mnie nie problem. Nie ma to zatem jak znaki...

A teraz razem z draniem wcinamy tiramisu lodowe. Jeśli kierowałabym się znakami, za oknem powinna być zima, ale jest burza i... podwójne szóstki. Ale te mnie już nie obchodzą. Taaak... pewnie dlatego ich tak dużo. Podobnie jak różowych róż na balkonie. Mszyce je w tym roku ominęły - chyba lekarstwem na mszyce jest po prostu brak czasu na pielęgnowanie kwiatów.
Znakiem tego zaczęłam wakacje! Ha! klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz