sobota, 5 grudnia 2009

prawie, czyli moje pobliże

   Obcasy moje stukają głośno po nieośnieżonych chodnikach, chociaż już grudzień jest. Ale obcasy stukają również i po śliskiej posadzce muzeum i miękkiej wykładzinie atelier teatru. Głośno i miarowo. Znowu zbiegam schodami i wychodzę i w mglisty poranek i ciemny, ciepły wieczór. Trochę zawieszona pomiędzy jesienią i wiosną a początkiem zimy. Zimy? Ulubione wróciło z wyraźną goryczką. Właściwy rytm dnia wrócił również. Wrócił i nadmiar zajęć poza obowiązkowych, a jednak bardziej jakby ważnych i miłych. Wróciła migrena prawie nad ranem pod zmęczonymi powiekami. Wróciła czekolada i Julki. Wróciłam jakby ja sprzed wieku. A może dwóch?
Wszystko stało się jakby bardziej namacalne, a na pewno prawie możliwe. Ślubny przytula mnie mocno i kreśli plany na kolejnym arkuszu w programie. Ja słucham pozornie. Wolę patrzeć. Na niego. Kiedy kawa mocna rozpływa się we mnie i trzyma w pobliżu realności. Pobliża są wspaniałe, bo jednak nieco nierealne. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz