poniedziałek, 28 grudnia 2009

przełamując konwencje metodycznie

   Lubisz, kiedy odrzucamy konwencje ustanowione przez innych. Lubisz, kiedy bawimy się tym, co inni celebrują z namaszczeniem. Lubisz, kiedy celebrujemy to, co innym przysparza niepokoje.
A ja lubię patrzeć na ciebie ponad płomieniem świecy w otoczeniu zbyt wielu osób w tłocznym klubie przy jednym z naszych stolików, który tak naprawdę do nas należeć nie może, ponieważ ponoć my nie jesteśmy nami.
Lubię biec do ciebie stukając obcasami i wchodzić z mrozu do ciepłego pomieszczenia, w którym jesteś już ty. Zawsze pierwszy. Zawsze uśmiechający się na mój widok mrużącymi się w uśmiechu oczami. Spokojny i opanowany. Stęskniony. Pozornie chłodny, z szorstkimi policzkami i swetrem, który drapie mój kark, kiedy przytulam się do ciebie. Kark, który scałujesz potem tysiąc razy, nie naruszając jednak zapachu perfum, a jednocześnie mierzwiąc idealnie niby niedbale spięty węzeł z włosów, których kosmyki oplatają moją szyję i łaskoczą w nagie piersi. W nagie jeszcze zanim zaczniemy łamać konwencje. Zanim wyjdziemy. Zanim zaczniesz mnie metodycznie, spokojnie rozbierać, całując każdy milimetr pachy, pępka, ucha, kostki u stopy lewej i prawej jeszcze na klatce schodowej, kiedy jedno z nas próbuje otworzyć kluczem drzwi.
Lubię łamać z tobą konwencje, lubię na przekór twierdzić, że można kochać i być szczęśliwym, chociaż przecież ty i ja to światy odrębne, odległe, konwencjonalne.

                                                                                   powiatowe, dawno temu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz