piątek, 19 listopada 2010

powód jeden z kilku, czyli jestem Kubusiem Puchatkiem nad garnkiem miodu (ale miodu w nim nie ma niestety)

    Zastanawiam się. Właściwie to często się zastanawiam. Świat budzi bowiem we mnie od zawsze zachwyt, ciekawość i podejrzliwość. Już sam przypadek - istnieje czy nie? Jeżeli wierzyć w przypadek, to moje życie w ciągu ostatniego roku drastycznie mu podlegało. Jeśli przypadek nie istnieje, to sama pokierowałam sobą w sposób chaotyczny, ale jednak zwieńczony głębszym sensem. Zastanawiam się nad tym, dlaczego tak często milkniemy i poddajemy się. Poddałam się bowiem klasycznie. Poddałam się bezradności i bezmyślności. Nie... niezupełnie... poddawałam się od kilku lat. Na początku miałam siłę na asertywność, potem cierpliwość do sprostowywania nadinterpretacji i niedomówień. Potem popadłam w obojętność graniczącą z bezradnością. W ciągu ostatniego roku  równią pochyłą w dół zjechałam w coś w rodzaju żalu. A może pretensji. Nie wiem. Trudno jest mi jeszcze nazywać uczucia moje i jednocześnie kontrolować się, aby w sposób absolutnie beznamiętny wyrzucać z siebie słowa na ten temat, żeby nadać im ton obiektywny i nie krzywdzić. A zaczęło się od tego, że brat ślubnego poznał kobietę swojego życia. Właściwie to poznał tylko kobietę. Drugi człon ona mu wmówiła. Jest im dobrze. To dobrze. Trudno jednak z encyklopedią rozmawiać. Z taką, która występuje w dwóch tomach i w dodatku errat nie przyjmuje, jest jeszcze trudniej. Mój mąż brata nie miał, odkąd przyszłą bratową zyskał. Na nasze życie nałożyły się kolejne ich interpretacje naszych zachowań, a jak czegoś nie mogli pojąć, dodawali własną wersję. Teściowie patrzyli jak w obraz. Nam przestali patrzeć w oczy. Nie powiedzieli nam nawet o ich ślubie. O ślubie powiedział natomiast brat, który postanowił być wspaniałomyślnym i oświadczył, że jednak pragnie nas mieć w tym dniu obok. Szkoda, że zrobił to dwa dni przed. Za to fantastycznie okrągłe oczy zrobili teściowie widząc nas na miejscu, chociaż jeszcze dzień wcześniej nie pisnęli słówka. No i ostatnio właśnie okazało się, że mój szwagier drogi czyta mnie. Czyta mnie również jego żona. Moi teściowie. Siostra ślubnego. I wszyscy inni, którym dał adres. Właściwie powinnam być dumna. Nie jestem. Nie chcę stać naga przed nimi. Nie chcę dawać z siebie dużo, kiedy o nich nie wiem nic. Brzmi to zabawnie co prawda, ale owo nic to jest niestety faktem. Faktem jest również, że ślubny nazwisko swojej szwagierki poznał dopiero na ich ślubie. A teraz powoli poznajemy nowo powstałą rodzinę. Dopiero. Powoli. Wbrew logice chcę ich poznać. Chcę może nawet się i zaprzyjaźnić. Nie szukam wrogów. Lubię kochać ludzi. Lubię wpadać do kogoś z ciastem. Lubię otwierać drzwi niezapowiedzianym bliskim, nawet jeżeli mam na sobie koszulkę nocną i brak makijażu. Mam dosyć żółci i walki o coś, czego nie rozumiem. Rozumiem natomiast, że rodzina to podstawa. Nie mogę owej podstawy odciąć ślubnemu. Popieprzone to wszystko. Wiem, wiem... Sama to ledwo ogarniam rozumem i czuję się jak Kubuś Puchatek, który bardzo lubi miód, ale rozumek ma malutki i nie wie, jak go znaleźć. A może źle robię. Może powinnam zalewać się żółcią i brnąć w zaparte, domagać się posypywania głów popiołem? Hm... tak też robiłam. Na początku. Mam dość. Nie chcę. Chcę spokoju. Chcę móc się uśmiechać. Strasznie niefajny ten rok dla mnie. Wybory, decyzje, plany, zmiany. Kolejne rozdroża. Czemu jestem na siebie zła? Czy aby robię, co należy? Znowu wbrew sobie? Aga powiedziała mi nie tak dawno, że autograf to taki przykładny blog i grzeczny, a powinnam czasami walnąć pięścią i wylać żółć. Nie umiem. Wylałam za to morze łez w wannie. A może i dwa morza nawet? Czy postępuję słusznie - nie wiem. Powinnam trwać w walce o zasadę, czy po raz kolejny się poddać? Bo chyba jest to jednak kapitulacja... A może tak lepiej. Może dzięki temu będę spokojna i opanowana i świadoma, że świat ma horyzont? Jestem w ślepym zaułku. Nie potrafię myśleć racjonalnie. Jest mi tak zwyczajnie ciężko na duszy i klasycznie źle. Moja psychika rozłamuje się na tysiące puzzli. Składam je powoli. Chciałabym zrobić to dobrze. Od czegoś trzeba zacząć. Zaczęłam od tego bloga... Autoterapia i oddech. Nic innego nie wymyśliłam. Jeszcze.

24 komentarze:

  1. Wreszcie zrozumiałam w całości tekst ;o)
    Powinnas tak pisać.
    I Aga (kimkolwiek jest) ma rację, czasem trzeba wyrzucić z siebie żal, złość. Emocje odejdą i znów będziesz się uśmiechać.
    A co do brata i bratowej ślubnego to.... normlanie brak słów. A teściowie -to już w ogóle - niezła historia!!!
    Buźki dla Ciebie.

    P.S. Mnie też nachodzi na ucieczkę ;o))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano niezła historia. Jedna z wielu. Dałam się zdołować ostatnio tak, że nie da się opisać. Wyszło, że blog na wyżalania, ale to nieprawda - chciałam tylko wyjaśnić, lepiej raz, niż w kilku komentarzach. Buziak.

    OdpowiedzUsuń
  3. ach, te historie rodzinne. Z rodzina najlepiej wychodzi sie na zdjeciu? Nie wierze w to. Nie chce w to uwierzyc. Za to zwykle wierze, ze czas pomaga leczyc wszytsko. Jesli sie go dobrze wykorzysta.
    Zielona.
    PS. podoba mi sie tutaj;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Opowiem ci bajeczkę... kiedyś pewna Pani pochwaliła się swoim blogiem nie tej osobie co powinna i straciła pracę, dlaczego bo pisała w nim prawdę o otaczającym ją środowisku, pisała zachowując przy tym mimo wszystko poprawność polityczną. Kiedyś tama sama Pani nie pozostając odpowiednio asertywnie czujną dała znajomej adres bloga, potem innej i poczuła się z tym bardzo źle. Więc wzięła zlikwidowała bloga, aby przenieść go w inne miejsce jej miejsce. Czułam się tak samo jak Ty, nie chciałam żeby Mnie czytały osoby, o których ja nic nie wiem z bliskiego niby przyjacielskiego otoczenia. Ludzie chyba się boją, gdy słyszą słowo "Piszę bloga"... boją się, że ich życie nagle zostanie opisane, nadal nie wiem.
    I wiesz co... o dziwo odkryłam, że ludzie nie boją się plotkowania za ich plecami, obgadywania, złego słowa, za to boją się blogów.... dziwne to bardzo.
    :))))) Cieszę się, że jesteś :))))

    OdpowiedzUsuń
  5. Historie rodzinne są zawsze najbardziej zawiłe. Musiałam je z siebie wyrzucić, bo już mi się mózg przegrzewał. Cieszę się, że Ci się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aga: Twoją bajkę znam Aguś, znam. Popatrz jakie to dziwne - blog jest miejscem, które istnieje, plotka rozwiewa się w powietrzu. No i blog ma komentarze obiektywne, nie tylko od znajomych. Chyba im o to chodzi. Ale wiesz, co jest najzabawniejsze? Ja nie pisałam o rodzinie poza ślubnym, draniem i moimi rodzicami.

    OdpowiedzUsuń
  7. Plotka powiedziana to taki rodzaj niedopowiedzenia, kto i gdzie.. i nikt nic nie wie.
    Wiesz blogera zrozumie wyłącznie bloger takie odnoszę wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem :)
    W pełni rozumiem. Posiadaczka kilku blogów równoległych... Nie wszędzie o wszystkim, nie dla wszystkich o każdej sprawie.
    I też żyję w ciągłym strachu, że ktoś jednak namierzy, czyta, a już najbardziej, że studenci namierzą.
    Jak tylko wykopię się ze stosu testów i wypracowań - nadrobię zaległości i doczytam wcześniejsze notki.
    Serdeczności,

    OdpowiedzUsuń
  9. Ach, czytam Twój tekst Agnieszko i tak sobie myślę, że wciąż na tym pięknym świecie są ludzie, którzy żyją tylko po to, aby mieć możliwość zasiania niepokoju i swoistej manipulacji.Jak dobrze, że nie jesteś jedną z nich...ps.Jeszcze raz dziękuję za adres, najważniejsze, abyś w tym nowym miejscu czuła się bardziej swoja i bardziej bezpieczna.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Majeczko: Cieszę się Majeczko, że tutaj jesteś. Cieszę się, że możecie mnie zrozumieć, bo naprawdę czasem potrzebuję napisania czegoś więcej niż ogólniki, a nie chcę być przedmiotem manipulacji. Ta niestety w obecnym świecie sięga zenitu. Ale może to znak czasu, wychowania, kompleksów, i zapewne jeszcze tysiąca innych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Rosomaczko: Nie wszystko dla wszystkich - masz rację. I ja miałam wrażenie, że uczniowie wyniuchali mój blog. Zbyt długo miałam imię i nazwisko w adresie i jeszcze profil mnie znaczył. Dobrze mi tutaj, a najważniejsze, że Wy zaakceptowaliście moją fanaberię :) Buziak.

    OdpowiedzUsuń
  12. Aga: Blogera zrozumie faktycznie tylko bloger. Czasem mam wrażenie, że jest to pewien rodzaj uzależnienia. Plotka nie zostawia śladu, a słowa napisanego ludzie od zawsze się bali.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobry początek... czasem trzeba coś zmienić... I powiem Ci, że każdego dnia dziękuję Bogu za normalne relacje w rodzinie... To dla mnie siła i nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.
    Buziaki Aguś, dziękuję, że mnie tu zaprosiłaś.
    Margarytka

    OdpowiedzUsuń
  14. Asiu, nie wyobrażam sobie braku Ciebie u mnie!
    Normalność w relacjach to coś, co pozornie wydaje się oczywiste, faktycznie niektórzy lubią mącić i mącić i im więcej zamieszania, tym są szczęśliwsi. Zaczęłam wyznawać dlatego zasadę, aby nie rozmawiać z idiotą, bo najpierw sprowadzi mnie do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem.
    Buziak.
    PS. Czy wiesz, że mój Sąsiad nie zna podstawy gry w pokera??? ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. No i bardzo dobra to zasada, nie z każdym można normalnie rozmawiać... a skoro nie można to lepiej milczeć - to bezpieczniejsze :-))
    Ps. Ja z pokerkiem też jestem na bakier... zawsze mi powtarzano, że kto gra w karty ma łeb obdarty ;-)) Ale moi rodzice dawno temu regularnie grywali z przyjaciółmi w brydża i kanastę czy jak to się zwie...

    OdpowiedzUsuń
  16. hihihihihihihihiii mnie raczej chodzi o to, że Sąsiad twierdzi, że w pokera gra się tylko do drugiej w nocy ;))
    W sumie Asiu paskudne są milczenia i tajemnice w rodzinie, ale raczej nie ma co się wystawiać, skoro tak postępują. Dramat. Nie wiem już, co mam robić, bo wszystko, co robię i tak jest źle - każde moje słowo jest obracane przeciwko mnie. Nie mam manii prześladowczej, takie realia. Zastanawiam się tylko, czy takie postępowanie może wynikać z kompleksów, albo chęci umocnienia swojej pozycji w rodzinie czy może raczej obawą przed jej brakiem?

    OdpowiedzUsuń
  17. nie ma nic gorszego jak nas czyta ktoś niepowołany, ktos, kto nie dostał klucza od nas samych... To zupełnie jakby nam pod kołdrę zaglądał... W końcu to nasz wybór czy piszemy, jak i gdzie i komu pozwalamy czytać... I bardzo dobrze, ktoś w poście wyżej określił. Obgadywania za plecami nie boi się nikt, a to każdy boi się czyjegoś bloga jak wody święconej diabeł...
    Buzi Aga. podoba mi się to miejsce i dzięki, że chciałaś się nim podzielić również ze mną...

    OdpowiedzUsuń
  18. A ja się cieszę, że mnie nie przeklęłyście za te zmiany :) dzięki, że jesteś dziewczynko, bo jakoś tak bez Ciebie byłoby nudno - kto by mi docinał, ha?

    OdpowiedzUsuń
  19. jestem Aguś:-)) Miłe miejsce, klimatyczne i inne, poznaję Ciebie bardziej, każdy ma za sobą jakieś zmiany, więc jak moglibyśmy Cię za to krytykować. Musimy być w miejscach dla nas przyjaznych, jeśli tylko takie jeszcze istnieją, więc ja będę tu z Tobą:-)

    OdpowiedzUsuń
  20. Dzięki Jutka :) Cieszę się, że Ci się podoba :) I dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Aga znamy się czas jakiś ;D Wiesz, że blog jeśli staje się namacalny uważany jest zaraz za naszą wizytówkę. Napiszesz dupa,chcą widzieć zupa,a to nie wypada, a to dobra rada. Coś o tym wiem. Pisząc o Tomku przywykłam już, że rodzina, obcy patrzą mi na ręce. Ale tak Ty, jak i ja - potrzebujemy własnego "ja" , tego, które jak jest źle rzuca mięsem, choć to delikatna polędwiczka, ale nic nie poradzisz. Dziś oglądałam świetny film - Motherhood - z Umą - hmmm .... trzeba dawać sobie szansę na bycie sobą. - WRRR :)

    OdpowiedzUsuń
  22. masz Jolu rację - inaczej dajemy się wtrącić w konkretną szufladkę i brakuje nam powietrza. Filmu nie znam... Poszukam i obejrzę skoro polecasz :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Masz rację Agnieszko...historie rodzinne potrafią byc bardzo zawiłe...sama znam to z autopsji, więc rozumiem Cię, jak możesz się czuć. Najważniejsze, aby uświadomić sobie, co i kto jest dla nas tak naprawdę ważny i na tym się skupić...A resztę...po prostu odpuścić sobie, zachowując w miarę poprawne stosunki...Takie jest moje zdanie. Bardzo dobrze, że stworzyłaś tego bloga, bo nie po to ktos wymyślił taką fajną rzecz, aby nie móc się czuć swobodnie i pisać tego, co się myśli...Przytulam Cię mocno i...głowa do góry:))) genevieve

    OdpowiedzUsuń
  24. Zadziwiające, że najbliżsi potrafią siebie najboleśniej ranić i nie zdają sobie z tego sprawy. Cieszę się i ja Genevieve, że przełamałam się i zaczęłam o tym mówić głośno. To tak jak z rodziną alkoholików - terapia powinna obejmować całą rodzinę. Nie mówiłam, bo nie chciałam roztrząsać sprawy i robić przykrości mężowi. Nie mówiłam, bo nie chciałam powiedzieć rodzicom, że jest jak jest, żeby ich nie martwić i nie denerwować. Nie mówiłam dziecku, dlaczego mamy zaburzony kontakt i czemu znowu babcia go nie odwiedzi, bo nie chciałam mu sprawiać przykrości - tłumaczyłam ją, a on i tak swoje wie. Nie pisałam, bo nie chciałam się zdradzić przed nimi ze swoimi uczuciami. Moje urodziny olali ostentacyjnie - odchorowałam. Naszą rocznicę olali jeszcze bardziej ostentacyjnie. Olali nawet operację drania, gdzie my byliśmy przerażeni i potrzebowaliśmy ciepłych słów. Miałam ich odsunąć od naszego życia. Nie chciałam tego zrobić z dwóch powodów - dziecko musi mieć dziadków, a ja jestem zbyt silna, żeby dać się pokonać jakiejś zaborczej pannie. Teraz im jest głupio, a ja mówię otwarcie, co myślę o konkretnych sprawach. Pomogło mi wyrzucenie w sieci swojej złości i nagromadzonych w głowie obrazów, chociaż tak naprawdę ogólniki same rzuciłam. Dziękuję Genevieve, że jesteś tu. I przepraszam za te rodzinne opowieści.

    OdpowiedzUsuń