środa, 3 listopada 2010

"Zastanów się dobrze, o co prosisz...

    ... bo jeszcze to dostaniesz. A nie zawsze musi to być dobre dla ciebie."
Zastanawiam się, skąd ja znam tę myśl... Prawdopodobnie z którejś z ostatnio przeczytanych książek, albo z któregoś z ostatnio obejrzanych filmów. Ale to pozorne zawężenie pola poszukiwań i tak prowadzi w ślepy zaułek. Czytam bowiem średnio sto dwadzieścia stron dziennie, a raz w tygodniu robimy seanse filmowe z kilkoma filmami. Chociaż w sumie to nawet i nieważne, skąd ja to znam... Ważne zaś, że prawdziwe.
- Tak nie lubię tych dni, że najchętniej bym je przespała - powiedziała pani ślubnemu w sobotę, kiedy wracali z koncertu. A droga wiodła przez okolice cmentarza. Teoretycznie sceneria mroczna, praktycznie na drodze dużo chętnych do wsparcia akcji przeszczepu organów, a godzina świadcząca niezbicie, że sobota już minęła i nastał dzień kolejny. Który i tak sam w sobie zwichrowany jest, bo dał sobie dodać godzinę. Pamiętam, jak czytałam kiedyś o zegarach rozprawy naukowe i o czasie. Szatańskie wynalazki. Czas stając się mierzalny, zaczął odliczać ludziom ich życie, popędzać, śmiał się wprost, że się nic nie odradza, że natura już odeszła w przeszłość ze swoją cyklicznością. Zawsze szkoda robiło mi się ludzi, którzy usnęli 4 października, a obudzili się 15. Dawno to co prawda było, ale ja jakaś empatyczna jestem. Papież wszak zabrał im dziesięć dni z życia, o te dziesięć dni przybliżył ich do śmierci. (I nieważne, że to przecież nonsens.) A ta w średniowieczu i renesansie była codzienna, ale zupełnie niehumanitarna. Ale po co mi ta dygresja? Tak właściwie to sama nie wiem... Wiem jednak, że moje życzenie stało się. W niedzielę nie byłam w stanie wstać z łóżka, powalona gorączką czterdziestostopniową i migdałami powiększonymi bezwstydnie poza granice możliwości. Natomiast dzisiaj skonstatowałam z dużym oporem, że jest środa, a pozostałe dni przelały mi się przez palce z mniejszą lub większą świadomością. Ślubny co prawda twierdzi, że wracam do zdrowia, gdyż bardziej niż gorączka martwią mnie fałdy na pościeli, w której przyszło mi leżeć, a i ja sama jak tylko wstałam, wskoczyłam do wanny, ułożyłam włosy i upaciałam tuszem rzęsy.
Jaki z tego wniosek? Bo chyba ta narracja do jakiegoś mnie zmusza... Sama nie wiem... Może taki, żeby wracać do domu przed północą? klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz