sobota, 25 lipca 2015

głównie to o wiśniach

    Za oknem w powiatowym burza. Aż miło. Balkon otwarty na oścież. Wdycham ozon. Tysiące metrów sześciennych ozonu. Nawet nie ma wyraźnego chłodu. Czuć tylko rześkie powietrze. Towarzyszy mi Santana. I wiśnie. Uwielbiam wiśnie. Trzeci dzień z rzędu smakuję je i odkrywam jak za każdym razem od lat na nowo ich smak. Bo jakie one są tak właściwie? Słodkie? Gorzkie? Kwaśne? Cierpkie? Pyszne. I soczyste. Sokiem potrafią wszystko pobrudzić. Ale ten sok jest sam w sobie krystaliczną słodyczą. W tym soku mam już całe dłonie. I nawet mi się to podoba. W ogóle mi się podoba. Niedawno wróciliśmy znad jeziora. Wygrzałam się w słońcu. Wyleżałam się na piasku. Mąż mój własny i osobisty razem z draniem wymoczyli się w wodzie, nawet przepłynęli niemały kawałek, potem grali w piłkę ręczną. Patrzyłam na nich i leniwie mi było tak i dobrze tak. I to nawet nie o opalanie się chodzi, bo wysokimi filtrami się odgradzam, ale o to wygrzanie i ciepło na skórze właśnie. W dodatku był miły wiatr od wody i to stworzyło mieszankę idealną. Powietrze przez dłuższy czas naszego pobytu tam było przejrzyste i pozwoliło dostrzegać pofałdowania terenu świętokrzyskiego. Bajka. A teraz ulubione. I totalny brak planów na wieczór, ponieważ burza lekko zweryfikowała te, które były wcześniej. A może to dobrze? Taki brak planów to chyba całkiem dobry początek. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz