czwartek, 15 sierpnia 2013

nous vivions de l'air du temps...

... bo powietrzem czasu żyć najmilej. I kiedy wreszcie trzeba było wrócić, drogę poprzez moje ukochane Beskidy i Bieszczady, w których nie byłam odkąd jestem z mężem moim własnym i osobistym, umilało zapomniane przeze mnie ostatnio absolutnie radio classic i śpiewający w nim Aznavour. Równie absolutnie wyparty z pamięci. Znamienne... A jesteśmy razem już pełnoletni. W czerwcu obchodziliśmy osiemnastą rocznicę bycia. W lipcu obchodziliśmy połowę tego po ślubie. Zabawne, jak czasem liczby potrafią się ułożyć. Wcześniej góry były moje. To morze stanowiło egzotykę, która mnie wcale nie obchodziła i lekceważąco pozwalałam jej istnieć absolutnie poza moim wymiarem. Co innego Mazury... Tak, te były moje równie mocno. Jeszcze bardziej zabawne jest to, że i dla mojego przyszłego osobistego góry były tym, czym i dla mnie. Ale wracając do początku... czyli końca: wracaliśmy. Wcale nie z żalem. Zadowoleni, wypoczęci, szczęśliwi. Jakoś tym razem i jednocześnie po raz pierwszy od bardzo dawna, miałam świadomość, że niczego ani nikogo nie opuszczam, że to moje miejsce i będę bywać w nim w określonym czasie. A wyjazd jest tylko jedną z wielu czynności. Podobnie jak oddychanie. A śpiący na tylnym siedzeniu Drań tylko potwierdził, że ten czas to dobrze wykorzystane dni co do jednej sekundy. Był i Kraków. Ale tym razem przystankiem na trasie, a nie wyprawą. Zabawne... mam go raz w roku i zawsze o tej porze. Nadal mój, dlatego, że odległy. Mogę się nim nacieszyć, bo nie męczy mnie codziennością. Przy czakramie spotkałam jak zawsze kogoś. Kogoś, kto wie i uśmiechem daje do zrozumienia, że nie jestem sama, a konwersacja może toczyć się szybko, spokojnie, normalnie z miłym dozobaczeniakiedyś. Taaak... bałam się bardzo tych kilkunastu dni. Drań po raz pierwszy na obozie musiał wykazać się nie tylko dużą sprawnością fizyczną, ale i dużą samodzielnością. A my... no my też musieliśmy się wykazać. Nie pamiętam, kiedy tyle czasu spędziliśmy sami ze sobą. Sami dla siebie. Telefony co prawda z nami, a jednak leżały osamotnione gdzieś na półce. Książki zostały zapomniane w rozgardiaszu wyjazdowym i leżały grzecznie naszykowane na komodzie w przedpokoju. Ślubny nie chciał wracać po nie, chociaż i tak obok bloku musieliśmy przejechać po odwiezieniu dziecka na zbiórkę przy kortach w powiatowym. I to chyba ta stanowczość w głosie męża mojego i osobistego już na wstępie dała mi świadomość, że jednak słowa się znajdą same. Znalazły się. Przez pierwsze dni brakowało czasu na to wszystko, czego chcieliśmy dla siebie i od siebie. Za to ostatnie dni pobytu, wypełnione już potrójnie, były jeszcze bardziej intensywne, choć nie myślałam, że to możliwe. Drań stęskniony odwiedzał z nami wszystkie zakamarki, które wcześniej widzieliśmy sami. Przedreptaliśmy jeszcze raz wszystkie ścieżki. Smakował, poznawał, słuchał. Dwa tygodnie to dla niego kilka centymetrów wzwyż, dwa kilogramy na plusie, pościerane łokcie, siniak na połowie piszczela, wszystkie skarpetki i stopki zabarwione trwale mączką z kortu, nowe owijki na rakietach, brązowe ramiona, nogi i buziak, odwaga i świadomość, że dużo może. Może wspinać się po skałkach, zjeżdżać na linie i chodzić po linach, grać po 4-5 godzin dziennie w tenisa, staczać każdego dnia walkę na punkty, robić dwie długości basenu sportowego, a po całym takim dniu treningów przez godzinę ćwiczyć ogólnorozwojówkę. Już chce jechać za rok. Pojedzie. Zapomniałam, że ślubny ma lekko mruczący głos. Zapomniałam, że potrafię się śmiać kilka minut z jakiegoś drobiazgu. Zapomniałam, że mogę powiedzieć wszystko, co pomyślę i jednocześnie, że nie wszystko trzeba werbalizować. klik

10 komentarzy:

  1. Sprawiłaś mi radość, Agnieszko :)
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale cudnie! Miło,że się odezwałaś Agnieszko. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brakowało mi tego DD, ale nie mogłam się przemóc...

      Usuń
  3. Góry... Tak... To jest to, co tygrysy, a w zasadzie taki stary tygrys jak ja, lubią najbardziej... Szkoda, że Asia taka bardziej morska jest...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sąsiad! bądź poważny jakbogakocham!!!! czy w górach jest takie cudo jak Rowek??????????? No?????

      Usuń
  4. Droga Agnieszko, cieszę się, że wakacje były tak udane:))) Podziwiam Drania, jak dzielnie poradził sobie na obozie. Może wyrośnie z niego tenisista na miarę Janowicza? Uściski przesyłam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahahhaaaa Genevieve... Drań wpatrzony jest w Janowicza baaaaaaardzo i stanowczo twierdzi, że on będzie lepszy, zatem... kto wie, kto wie, może w dobrym momencie napisałaś ten komentarz? :) chociaż ja to z przymrużeniem oka piszę ;) Buziak!

      Usuń