sobota, 16 stycznia 2010

"Na cmentarzach źle się dzieje", czyli na tapetę wskoczył Hamlet...

    ... bowiem nic nie robić, nic nie będzie. A pani lubi, kiedy wokół jest dynamicznie. Tak więc Hamlet wkroczył na scenę i kontrowersje wzbudził, a ja sama zawisłam pomiędzy Makbetem a Romeo i Julią i zrobiło się prawie patetycznie. To znaczy najpierw się zrobiło, ale zaraz za patosem przydreptał Herbert ze swoim Fortynbrasem, który Hamletowi na stopy włożył miękkie pantofle i pani wpadła na pomysł zabawy w teatr, a uczniowie zapalili się do pomysłu zanim pani go przemyślała do końca.
I tak w jednej klasie są trzy grupy, a co za tym idzie trzech reżyserów z trzema różnymi pomysłami interpretacyjnymi, obsadzających role bezlitośnie. Dziewczyny odrzuciły wizję Hamleta jako faceta normalnego i twierdzą, że Ofelia wolała się zabić, niż za nim tęsknić, bo był jak pies ogrodnika, a chłopcy upierają się, że wolą grać Laertesa lub Klaudiusza niż faceta z dłońmi jak panienka. Ba! Gertruda urosła do rangi Lady Makbet, a Hamlet król stał się nędznym egoistą, który podżegał do zbrodni. Ale zgodnie wszyscy twierdzą, iż źle się dzieje w państwie duńskim. A ja patrzę. I podziwiam. I stukam po parkiecie w oczekiwaniu ich gotowości, na którą całą radę zaprosiłam, chociaż improwizacja będzie pełna, a uczniowie o niczym nie wiedzą jeszcze. Ale po co im stres dodatkowy, skoro się dobrze bawią i chichrają, że
Szekspir będzie ich straszył po nocach. Chociaż tego to ja już taka pewna nie jestem. No właśnie... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz