piątek, 30 lipca 2010

o czarnym humorze i słodkościach

- Z tą swoją miną i naiwnością czasami to po prostu jesteś... słodka - stwierdził ślubny z rozczulonym uśmieszkiem na pyszczydle, a ja poczułam się jakbym była swoją wersją blond ubraną w róż totalny i stała nad rozgotowaną wodą na kawę. A ja po prostu wypełniłam komuś stertę papierzysk i ani dziękuję, ani pocałuj mnie w... nie usłyszałam. Nie żeby pieszczoty były u nie na pierwszym planie... po prostu zawsze pomagam, gdy mnie ktoś o to poprosi i jedynie "dziękuję" mi wystarcza. No... i jeśli to może być główny powód (a niech będzie), to dlatego właśnie, jak typowa pink, wybrałam się z portfelem ślubnego na zakupy. Że niby odreagowywałam. Sam ślubny na zakupach jest zbędny. Stara się kontrolować sytuację i czas, a tak to tylko musi mnie odebrać. Zazwyczaj od Ewy, bo jakoś do niej zawsze po drodze na kawę. Ewa jest bowiem jak Rzym. I nie żeby taka stara była... I tym sposobem mam nowe tuniki.
A teraz zasiadam ze stertką płyt i zamierzam się dobrze bawić przy filmach Kusturicy. A potem to też znikam, bo "Dzienniki" Marii Dąbrowskiej wypożyczyłam. Nie kupiłam. Ślubny też się zdziwił. Nie kupiłam. Kupiłam przecież tuniki, bluzeczkę etc. etc. No tak... klik (dla tych z czarnym poczuciem humoru).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz