niedziela, 31 stycznia 2010

upiory i gargulce

   Właśnie wyjęłam pierwszą porcję kruchych ciasteczek z piekarnika parząc sobie przy okazji serdeczny palec prawej ręki, gdy dzwonek u drzwi zaterkotał. A właśnie... normalnie to dzwonki dzwonią, świergoczą, bimbają, a nasz terkocze.
Zaterkotał zatem, a to za sprawą Ewy i dziewczynki, które postanowiły nas odwiedzić, wiedzione ponoć zapachem ciasteczek.
Przy kolejnych kawach i ploteczkach oraz porcjach ciasteczek wkładanych i wyjmowanych z piekarnika ugotowałam obiad, a dziewczynka stwierdziła ostentacyjnie i rzeczowo, że u nas zostaje niemalże w tym samym momencie, kiedy to Ewa równie rzeczowo zastanowiła się, dlaczego mój ślubny nie ma już długaśnych włosów. Nie wiem. Prawdopodobnie z tego samego niewiadomego powodu, dla którego ja zrezygnowałam z lenonek, zamszowych spódnic i rzemyków na szyi.

   Mamy zatem dziewczynkę i ferie. Nasze plany na wieczór co prawda w łeb wzięły, ale tylko troszeczkę, bowiem ulubione smakuje wspaniale, winogrona są przeraźliwie soczyste, gargulce udomowione bawią się zgodnie i cudnie, a my zamiast oglądać upiora w operze, słuchamy go w wersji rockowej. Tyz pikne! klik

poniedziałek, 25 stycznia 2010

chwilowa zmiana miejsc, czyli prawie jakby Annuszka wylała olej...

    ... zatem o spiskowej teorii dziejów będzie.
Pani bowiem w sobotę pognała wystrojona na bal dla tych, co to prawie dorośli. No pani to dorosła pełną gębą z pięknym głosem, ale skoro dorosła, to za nadzór pani robić miała. No i robiła. Że niby nawet pani nadaje się.
Jednak, gdy pani już do domu wróciła i pozytywną energią naładowana, wypiła lampkę ulubionego (bo wcześniej pani nie wypadało jako tej odpowiedzialnej i zerkającej), pani postanowiła się w olejkach wypachnić, wygrzać (bowiem mróz siarczysty w sobotę był, a pani wystrojona raczej cienko była) i ogólnie rzecz ujmując umyć się. Weszła pani w tym nastroju pozytywnym do łazienki, naszykowała wszystko nie bacząc na zmęczenie i odkręciła pani wodę. Nie... nie... pani nie zalała sąsiadów, pani olejków nie stłukła, czegoś sobie pani też o dziwo nie zrobiła. Spiskowa teoria dziejów gdzie indziej ma początek!...    
    ... sąsiedzi postanowili bowiem zmienić baterię w swojej łazience. Może to ten mróz, a może to dziwny zbieg okoliczności, że sąsiadka nie wytrzymała i zmusiła męża do zmiany baterii nocą późną? A może inne jeszcze względy spowodowały, że sąsiad rzecz spartolił i nie dość, że bateria w ręku mu została, to jeszcze i kawałek rury, do której ona przymocowana była. No i wtedy sąsiad gnać musiał do piwnicy i zawór główny przekręcić. W sumie biedak, bo zimno, a on tak w mokrej koszulinie, czy czymś tam i po tych schodach śliskich na klatce, która o ogrzewaniu marzyć dawno już przestała... A teraz, oprócz baterii, cały pion wymieniać musi. My natomiast dzięki temu jesteśmy w szczęśliwych objęciach najszczęśliwszej i rodzica płci męskiej.
Mamy zatem prawie wakacje... Tylko ile można tak z nimi rozmawiać i rozmawiać? I rozmawiać. No i jeszcze jeść...?

środa, 20 stycznia 2010

tuż przed zapięciem kozaków

    Ciszej zrobiło się nagle i spokojnie. Drań w przedszkolu, ślubny w stolicy. Poczułam się znowu jak matkapolka. Jako tło posłużyły mi śliskie chodniki i śnieg oblepiający okulary. Łatwo nie jest. W sumie to normalne, że zima zaskakuje drogowców samym faktem, że w ogóle jest w naszym klimacie, ale owi mają zdolność ponownego dawania się zaskakiwać nawet wtedy, gdy ona trwa od wielu tygodni i kilkakrotnie paraliżuje takie na przykład powiatowe. Nie żebym narzekała... sobie dywaguję przy kubku kawy z mlekiem tuż przed wyjściem do szkoły. A dzisiaj później zaczynam, więc mogę bezkarnie dywagować i do woli.
Wczoraj znowu byłam na emisji głosu. Wczoraj znowu nie poszłam na jogę. Chociaż osobiście wykupiłam karnet i od obecnego tygodnia miałam chodzić wiernie. Jednak... zacznę z tą wiernością od przyszłego, bo jutro znowu mam emisję. "A teraz podnosimy podniebienie miękkie, tzn. opuszczamy żuchwę i nabierając powietrze robimy głupią minę." Na emisji czuję się chwilami jak niedorozwinięta, ale przynajmniej mój aparat artykulacyjny, zwany też gębowym, już nie jest tak obciążany, jak prawdopodbnie był do tej pory. Prawdopodonbnie, bo sama nie wiem, czy był. A teraz to mogę sobie śpiewać takie np. tumba tumba tumba le-o na różnych wysokościach, robić rynienkę z języka do wypowiedzenia e, odmóżdżać się tłumacząc, że to dla mojego dobra i wcale nie zastanawiać się nad możliwościami wywijania, zawijania, wykręcania, przekręcania własnego języka. Jednym słowem: głos mam piękny i na tym poprzestańmy. klik

sobota, 16 stycznia 2010

"Na cmentarzach źle się dzieje", czyli na tapetę wskoczył Hamlet...

    ... bowiem nic nie robić, nic nie będzie. A pani lubi, kiedy wokół jest dynamicznie. Tak więc Hamlet wkroczył na scenę i kontrowersje wzbudził, a ja sama zawisłam pomiędzy Makbetem a Romeo i Julią i zrobiło się prawie patetycznie. To znaczy najpierw się zrobiło, ale zaraz za patosem przydreptał Herbert ze swoim Fortynbrasem, który Hamletowi na stopy włożył miękkie pantofle i pani wpadła na pomysł zabawy w teatr, a uczniowie zapalili się do pomysłu zanim pani go przemyślała do końca.
I tak w jednej klasie są trzy grupy, a co za tym idzie trzech reżyserów z trzema różnymi pomysłami interpretacyjnymi, obsadzających role bezlitośnie. Dziewczyny odrzuciły wizję Hamleta jako faceta normalnego i twierdzą, że Ofelia wolała się zabić, niż za nim tęsknić, bo był jak pies ogrodnika, a chłopcy upierają się, że wolą grać Laertesa lub Klaudiusza niż faceta z dłońmi jak panienka. Ba! Gertruda urosła do rangi Lady Makbet, a Hamlet król stał się nędznym egoistą, który podżegał do zbrodni. Ale zgodnie wszyscy twierdzą, iż źle się dzieje w państwie duńskim. A ja patrzę. I podziwiam. I stukam po parkiecie w oczekiwaniu ich gotowości, na którą całą radę zaprosiłam, chociaż improwizacja będzie pełna, a uczniowie o niczym nie wiedzą jeszcze. Ale po co im stres dodatkowy, skoro się dobrze bawią i chichrają, że
Szekspir będzie ich straszył po nocach. Chociaż tego to ja już taka pewna nie jestem. No właśnie... klik

czwartek, 7 stycznia 2010

milimetr po milimetrze, czyli własna wiwsekcja

    Szukam. Czuję to w każdym milimetrze siebie. Po skórze galopuje mi intuicja. Wychwytuję wszystko i z powietrza i z próżni. Mąż mój własny i osobisty śmieje się chwilami, że niedługo zacznę nietoperza przypominać. A ja szukam. Muszę ustalić nową oś życia i mocno ją osadzić w jakimś centrum. Wybór trudny, ponieważ wyklarowało się kilka osi i kilka centrów. Co wybrać? Osobisty zaczął zdobywać swoje bieguny. Ja trzymam kilka srok za ogon, a każda skrzeczy głośno i realnie. Brakuje mi minut, tygodnie zaczynają się i kończą prawie równocześnie, a ja nie śpię tyle, ile powinnam, jem w biegu i stale czuję niedosyt. Czy któreś z nas powinno ustąpić? Możliwe, ale dlaczego? Czy życie to ciągły kompromis, który tak naprawdę jest zwykłą rezygnacją? Kiedyś ustąpiłam ja. Potem ustąpił osobisty. Potem każde z nas w swoim czasie i tempie zauważyło, że to nie o to nam chodziło i że my jesteśmy ważni, ale przede wszystkim jesteśmy zlepkiem indywidualnych myśli i ambicji. Ano właśnie... cholerne ambicje są i czasem bardziej przeszkadzają, niż by się mogło wydawać.
Wieczorami opowiadamy sobie o swoich światach. Ja już nie znam osób z otoczenia męża własnego i osobistego, mój świat to dla niego serial w odcinkach przedstawiany wieczorami w sposób ironiczny i absolutnie nieobiektywny, bo mój i niczyj więcej. Ja o jego świat już nawet nie pytam. Nie chce mi się próbować rozumieć kto i co i dlaczego tak. Nie chce mi się już podejmować wysiłku zrozumienia tego, co ścisłe i stałe, matematyczne, wyliczone, rozrysowane. A jednak jest dobrze. Lepiej niż może i bym chciała. Wytworzyło się jin i jang. Bezpieczne. Wieczorne, nocne, poranne. Więc czemu cały czas się głowię nad nowymi światami? Po co mi Toruń i Kraków i Warszawa i muzeum i teatr, coraz to nowe teksty, warsztaty i rozmienianie się na milion drobnych, choć ważnych? Czy jesteśmy w stanie rozumieć się bez słów dopiero w momencie, kiedy czujemy się zrealizowani na polu ambicji zawodowych? Głupota. Myślałam kiedyś, że w związku wystarczy dobry seks i odrobina szczerości. Potem zauważyłam, że szczerość jest zbędna.
    Zatem szukam. Wyciszenia po zrobieniu tego wszystkiego, co buduje mnie i staje się moją cząstką. Szukam odpowiedzi na to, ile jeszcze czasu mi zostało. Próbuję podjąć decyzję, czy teraz jest czas na drugie dziecko, czy może ten czas już minął, ponieważ w przyszłości tego czasu już nie dostrzegam. Próbuję ocenić, która z ważnych rzeczy jest ważna nieco mniej. I dochodzę do wniosku, że brakuje mi jakiś dziesięciu minionych lat, w których właściwie nie zmieniłabym ani jednej minuty, więc nie wiem, po co mi one.

    Zielona herbata pachnie jaśminem, czerwona świeca wolniutko spala się w świeczniku na stole. Mam świadomość chwilowego zawieszenia w pozornym odpoczynku, stale zakłócanym myślami prawdopodobnie zbędnymi, bo i tak intuicją się pokieruję. Niech będzie, że wszystko nazwę intuicją, żeby egoizmu nie przywołać. klik

pani miła i niegroźna, czyli tryb przyspieszony

   Pani z impetem wpadła do pokoju nauczycielskiego. Znowu zapomniałam, że amortyzująca mój rozpęd wykładzina została dopiero co zastąpiona śliskim parkietem.
Zatem... pani prawie zgrabnie weszła do pokoju i zobaczyła tłumy, a takich tłumów to pani dawno nie widziała. No ale było nie było, do dzisiaj oceny należało wpisać, więc wszyscy ruszyli do dzieła szturmem. Dzienniki stały się przedmiotami pożądanymi wielce, długopisy również, a na każdej twarzy malował się nerw. Okazało się nawet, że każdy potrafi rozmawiać równocześnie z kilkoma osobami, wpisując w małe rubryczki ważne słowa.
Ale pani zdziwiona i spokojna nie stała długo. Co to to nie. Niby dzienników wyrywać innym nie musiała, ale została zaatakowana gradem pytań, czy ten to ma na pewno to, a tamta czemu nie ma tego właśnie i jeszcze o to i to i o tamto też. Językopląsu dostawać właśnie zaczęłam i marząc o kawie cichaczem zmierzałam w stronę stołu, kiedy to, prawie u celu wędrówki, pani zastąpił drogę jakiś facet. Lekko przerażonym głosem przedstawił się, wyciągnął stertę papiórów i... I wtedy pani przepchnęła go do drzwi tłumacząc, że żadnych książek nie potrzebuję, podręczników nie zmieniam, a na ankiety nie mam czasu podczas lekcji, ponieważ i tak niczego nie wnoszą.
Właśnie triumfalnie zamknęłam drzwi, przeżuwając w myślach słowa szpetne i przyjrzałam się dziwnie rozweselonym trenerom, kiedy do pokoju ciała pedagogicznego weszła pani dyrektor z owym dopiero co wyrzuconym przeze mnie i patrząc na mnie zapytała z uśmiechem, czy już poznałam nowego germanistę, którego mam zapoznać z organizacją naszej szkoły i pomóc w pierwszych dniach pracy. No tak... Znaczy się wdrożyłam go w trybie ekspresowym. Skoro to przeżył, da radę. klik

środa, 6 stycznia 2010

zakręcony wtorek, czyli czwartek, a właściwie środa

    - Jeśli tylko będę chciał, zostanę muzykiem rockowym! Albo cały wysmaruję się masłem orzechowym! A wy niczego nie będziecie mogli mi zabronić!! - krzyknął Chowder, bohater jednej z kreskówek.
- On ma rację - skonstatował zaabsorbowany drań.

    Śnieg sypie, mróz szczypie, pani nabyła wysokie kozaki wiązane i ścięła włosy bardziej niż bardzo i to właściwie bez powodu. A w dodatku dzień się dłuższy okazał tak po prostu i nagle - wychodzi pani we wtorek ze szkoły i widzi. Normalnie tak i wszystko. Chociaż wtorek o ja miałam za czwartek, więc wszystko było możliwe. Co prawda dzisiaj też miałam czwartek. No i żeby nie było, mam absolutną świadomość tego, że czwartek jest jutro.
Hm... a może to wszystko właśnie przez ten czwartek? Przyczyny wszak muszą być. No niby może wszystko dziać się i bez nich, ale zawsze lepiej jest mieć jakiś powód. Ale w takim razie to przez czwartek mnie wszystko bawi i rozśmiesza, a na ulicy znajomych nie poznaję. I połowy nie słyszę, jak już postarają się, abym ich poznała. Może to dlatego spaliłam i ciasto i chleb i obiad, drań robił aniołka na śniegu zaraz po wyjściu z tenisa, bo chciał, a ja pomyliłam saunę parową z suchą i zamiast na jogę zapisałam się na jakiegoś dziwoląga i zapomniałam połowy nad wyraz ważnych papierów i papierków, które są wiernymi kopiami innych równie ważnych, do szkoły, w której dzisiaj wystawiałam oceny?
Ale przecież nikt nie może mi zabronić posiadania trzech czwartków w jednym tygodniu. Bo to przyjemne. Hm... klik