piątek, 30 listopada 2007

znikam...

    ... od dzisiaj na dni kilka...
Powinnam być tutaj znowu 5-go grudnia. Albo jakoś tak w okolicy tej daty...
Buziaki wielkie.

czwartek, 29 listopada 2007

pętelka

   Dzisiaj wigilia św. Andrzeja. Czyli kolejna pętelka czasu, dzięki której mogą dziać się rzeczy niezwykłe... Toż według dawnych wierzeń noc przypadająca na noc z 29 na 30 listopada miała moc magiczną, uchylającą wrota do nieznanej przyszłości.
Zobaczymy...

Ja jednak, chociaż mnie już wróżby andrzejkowe w większości nie dotyczą, tak na wszelki wypadek będę miała pod poduszką kartkę i igłę...

środa, 28 listopada 2007

zaległości

    A dzisiaj dopiero teraz mam chwilkę dla siebie. Ale jaką miłą chwilkę... Idę się zatem pod prysznicem wygrzać, a potem wskakuję do łóżeczka z lekturą i napojem odpowiednim dla czarownic odpoczywających, relaksujących się, słowem pisanym zainteresowanych. Toż muszę nadrobić zaległości... Te w leżakowaniu również.

PS. Magiczna bloga śledzi i rękę na pulsie trzyma. Na moim pulsie również.

wtorek, 27 listopada 2007

Jak uzdrowić malkontenta?Jak uzdrowić malkontenta?

    Dzisiaj znowu musiałam skorzystać z usług komunikacji miejskiej. Jak zwykle, mam dylemat...
Siedziało za mną dwóch chłopców w wieku około lat siedemnastu. Rozmawiali... O ile ten ciąg dźwięków rozmową nazwać można. Co drugie słowo to wulgaryzm, co wulgaryzm to przykład. Treść rozmowy prowadząca zupełnie do niczego. Przez chwilę czułam się jak w sztuce z gatunku groteski. Koszmar.
Chłopcy wyglądający zwyczajnie, dobrze ubrani, ostrzyżeni, bez oznak zaniedbania czy biedy.
I tak sobie myślę... Rodzi kobieta dziecko. Daje mu tyle miłości, ile może. Dba o nie, kocha, wychowuje, pokazuje świat, uczy dobra i zła, wpaja wartości. Nawet jeśli czegoś z tych rzeczy nie robi, to jest jeszcze rodzina, szkoła, społeczeństwo, własne doświadczenia. Człowiek jest w stanie nabyć zarówno prawidłowy język, jako formę przekazu zrozumiałego dla wszystkich, jak również jest w stanie nauczyć się odróżniania dobra od zła. Jest zdolny do uczuć wyższych, postrzegania piękna, analizowania brzydoty, współczucia, litości.
Ponadto każda rodzina jest również w stanie zapewnić chociaż minimum emocjonalne potrzebne do życia. Nawet taka rodzina, która wybitnie się o wychowanie dziecka nie stara, nie jest w stanie zabić w nim uczuć wyższych.
A jednak każdego dnia spotykam się z młodzieżą, która udowadnia mi, że jednak się mylę. Zapanowała bowiem moda na bycie malkontentem. Trzeba być ze wszystkiego niezadowolonym. Należy we wszystkim doszukiwać się wad, niedostatków, stron ujemnych. Świat przestaje być pięknym, a zaczyna być obojętnym z tendencją do wrogości. Rodzice są "starymi", którzy zrzędzą. Kultura jest dla "starych" i zbyteczna. Nauczyciele są tymi, których być nie powinno, a Kościół jest dla dziadków.
Mogłabym tak wymieniać jeszcze długo, długo... Zastanawiam się jednak, w czym tkwi przyczyna takiego stanu rzeczy. Nie można bowiem wszystkiego i stale zwalać na bezstresowe wychowanie, tempo życia, konsumpcjonizm. Gdzie szukać przyczyn przewartościowywania się ponownego wszystkich wartości oraz absolutnej obojętności na świat i ludzi? Do czego doprowadzi nas malkontenctwo mlodych, którzy za kilka lat będą mieli prawo decydować o sobie?...

poniedziałek, 26 listopada 2007

kobiecie dogodzić jednak niełatwo...

    ... ale jak już coś mi się spodoba naprawdę, to stała w uczuciu jestem przez czas dłuższy...
    Od wczoraj nosiło mnie, aby dzisiaj perfumy nabyć. Zupełnie nowe, inne, takie nie-moje. A nosiło mnie okrutnie. Zupełnie jakbym całkiem nowego zapachu na sobie do szczęścia i życia potrzebowała...    
Dziwnym zbiegiem okoliczności śnieg, deszcz, wiatr i wszelkie niesprzyjające spacerom zjawiska atmosferyczne, nastrajają mnie do najdzikszych pomysłów. Nie ma więc się czemu dziwić, że gdy tylko zaczęła się śnieżyca, dwulatek zaczął piszczeć z radości, że pójdziemy... Poszliśmy.
Weszłam do perfumerii i... No i już wtedy dziewczyny w niej pracujące się zorientowały, że ten dzień nie będzie dla nich najłatwiejszy...
Zawsze trzymałam się zasady, że wypróbowuję jednego dnia dwa zapachy jedynie. Do dzisiaj...
Dzisiaj bowiem pachnę cała i wszędzie i w każdym miejscu inaczej.
Moje ukochane perfumy mnie odrzucały, a wszystkie pozostałe były za słabe, za mało słodkie, ze zbyt małą ilością piżma, albo jeszcze coś i wszystko na nie.
Odstawiając Organzę i Coco, wybrałam zapach delikatny, który jednak najintensywniejszy mi się teraz ze wszystkich wydaje i niemalże po skórze mojej chodzi, nęcąc nos i myśli.

Siedzę i się delektuję... sobą. I czuję, że się zmiany wielkie szykują, skoro skóra moja ph zmieniać zaczęła.
A może po prostu łagodnieję?...

pomiędzy

    Porannie i sennie jeszcze ogromnie. Uwielbiam poranki tylko moje, kiedy cały dom jakby w zawieszeniu pomiędzy nocą i snem, a dźwiękami dnia.
Kawa małymi łykami popijana smakuje bardziej. Poczta bardziej prywatna. Ciepło od kafli bijące cieplejsze.
Tydzień nowy staje znakiem zapytania przede mną. Nie wiem, jaki będzie. Ten żywiołem będzie absolutnym, ponieważ planów żadnych nie robiłam.
Dopiero teraz patrząc w kalendarz widzę, że w piątek Andrzejki. Hm...
A po nich znikam na dni kilka, może nawet nieco więcej niż kilka.

niedziela, 25 listopada 2007

o czym myślą kobiety?

    Ponoć mężczyźni myślą tylko o jednym. A kobiety myślą o...? No właśnie, o czym?
Czy jesteśmy wyzbyte ze wszystkich podtekstów i pragnień? Czy temat seksu w naszych myślach jest nieobecny? A może raczej myślimy podobnie i z podobną częstotliwością, tylko nasze myśli te są mieszane z całym mnóstwem innych?... Toż kobieta myśleć musi. O wszystkim. Nawet o tym, co nie jest jej w danej chwili potrzebne. O tym, co myślą inni myśleć musi również. I o tym, co byłoby gdyby, albo co będzie jeśli. Tak... myślimy stale i o wszystkim. Jeśli natomiast tematy do myślenia jakimś cudem się wyczerpią, potrafimy szybciutko kolejne sobie znaleźć. Ponieważ myślimy zatem stale i o wielu sprawach bez potrzeby, nie zwracamy uwagi na nasze myśli o seksie, albo wrzucamy je zakładki zatytułowanej: zbędne.
A przecież każda kobieta ubierając się, stara się być atrakcyjna, malując - piękna, układając włosy - zadbana. Idąc ulicą zwracamy uwagę na spojrzenia. Staramy się być wyprostowane. Potrafimy wszystkie swoje atuty zastosować w jednej chwili i w dodatku nieświadomie. Gesty, słowa, tembr głosu pozwalają nam na błyskawiczne rozpoznanie sytuacji.
Chociaż... właściwie to po tym wywodzie dochodzę do wniosku, że my faktycznie o seksie nie myślimy... Nie musimy o nim myśleć. My go bowiem w swoim instynkcie mamy...

w głąb siebie

    I znalazłam wreszcie w tym tygodniu chwilkę dla siebie. Taką na błogie nic nierobienie i o niczym niemyślenie.
Rewelacyjne uczucie.
Tak po prostu usiąść z prostymi plecami i odlecieć w wymiary beztroskie. Wyrównać oddech i spowolnić, poczuć ciężkość nóg i rąk, a potem nie czuć już nic.

I wrócić powoli z radością ogromną, zasobem sił witalnych i energią pozytywną.
I świadomością, że jest się bardzo szczęśliwym.

dwulatek i święty Mikołaj

    Dwulatek wie, że święty Mikołaj istnieje.
Wie nawet jak on wygląda... No ale to akurat każdy chyba wie.
Mikołaj jest duży i gruby, ma brodę i wąsy, no i okulary. Ubrany jest w czerwony płaszcz i spodnie. Ma wysokie kozaki i czapkę z pomponem. A do płaszcza przyszyte jest białe futerko.
No i rzecz najważniejsza: święty Mikołaj jeździ saniami, do których zaprzęgnięte są renifery... A przyjeżdża aż z Laponii.

Od kilku dni dwulatek żyje Mikołajem i prezentami. Rano po obudzeniu się pierwsze słowa Mikołaja dotyczą. I prezentów. Każdego dnia się upewnia,czy owe będą i głowi się okrutnie, co mu Mikołaj powie.
Stresuje się czasem, że do niego nie przyjedzie. Zwłaszcza gdy zdarzy mu się coś nabroić... Stresuje się tym bardziej, że śniegu nie ma i sanie nie mają po czym jechać.
A my stresujemy się równie bardzo, bo prezenty są nieco inne, niż dwulatek sobie wymarzył i tym, że co prawda mieszkanie duże mamy, ale renifery i sanie w nim się mogą nie zmieścić... A dwulatek już jedzenie dla reniferów od kilku dni szykuje...

sobota, 24 listopada 2007

and all that jazz

    A mówiłam, że czarownice sposoby mają? Udomowione zwłaszcza...
Tak, te są groźniejsze, bo niby udomowione, więc trudniej je przejrzeć i to, kiedy zadziałają. I jak...
Mężuś dzisiaj z żalem do pracy wychodził. Ale już wraca. I... nawet nie wie, że randkę dzisiaj mamy. Nie wie, że Cabernet Sauvignon już się chłodzi i że winogrono, które ma kupić po drodze jest do niego właśnie.
I nie wie też, że buty mam już naszykowane i włosy ułożone bardziej niż zwykle.
I nie wie jeszcze, że do wyjścia czasu będzie mieć mało...  I tego, że mnie od rana kołysze jazz... and all that jazz...


PS. http://pl.youtube.com/watch?v=G-XuW2oEWFs&feature=related

piątek, 23 listopada 2007

erotyk

    A dzisiaj mnie z rana natchnęło na dawne myśli, dawne emocje, dawne wiersze... Miło do tego czasem wrócić.
Chociaż zupełnie nie wiem, dlaczego w piękny dzień, przy porannej kawie i najświeższych wiadomościach, przypomniał mi się ten właśnie erotyk Jacka Podsiadły.
Zapewne kolejny miły dzień się zaczął, skoro jeden z ulubionych wierszy recytował mi się w myślach i tekst swój kazał odszukać...

"Tamta koszula z flaneli, w kratę, ciemnoniebieska jak krew,
rzucona na oślepiająco nagą żarówkę, by podkreślić
nastrój, linię bioder, znaczenie niektórych słów...
Miasto nazywało się Mielec, następnego dnia rano zimowe powietrze
wdzierało się pod koszulę wypaloną w niej dziurą,
minęło kilka lat, ostre światło nie wywołuje już
wstydu, kobiety bywają tak samo oślepiająco nagie,
tamta koszula staje mi przed oczami
jakbym ją zdjął przed chwilą, na prawym boku
dziura o postrzępionych, brązowych brzegach,
tędy przeszła Miłość."

czwartek, 22 listopada 2007

dlaczego nie mam prawa jazdy?

    Dzisiaj po raz kolejny usłyszałam to pytanie... A ja nie mam i już. Tak zwyczajnie.
Powodem jest humanitaryzm i jakaś dziwna miłość do ludzi. Toż mi tych wszystkich istot żal po prostu i ja tak z dobroci serca...
Kierowcą byłabym mianowicie złym straszliwie. Szybko jeździć lubię i zawsze mam wrażenie, że inni uważają również.
No a poza tym... no jakby to powiedzieć...o ile biegi straszne nie są, bo już automatyczne skrzynie dawno temu wymyślono, o tyle kierownica jest bez sensu. Chcę skręcić w prawo, kręcę zatem w lewo... No i co się dzieje? Ano... właśnie w lewo jadę. No to to już cios poniżej pasa. Toż logiczne, że łatwe nic być nie może i jeśli chcę skręcić w stronę tę,to w drugą kręcić powinnam...
Dla mnie samochód powinien mieć poza tym taki zmysł, że ja wsiadam, a on wie sam z siebie, dokąd jechać ja sobie życzę. No ale zaraz, zaraz... toż tak to ja już mam...
No więc po co mi prawo jazdy?...

ot i cała tajemnica

    Chaos i tajemnica na blogu u mnie zagościły i jakoś im się tu tak dobrze dzieje.
Niektórych spraw zapeszać nie chciałam, niektóre jakoś na klawiaturę przelać mi się nie chciały...
Wszak czarownice nie skarżą się i nie płaczą... Nawet jeśli męczą się czasem okrutnie.

Z magiczną na dobrej drodze już jesteśmy. Wczoraj cenniki stworzyłyśmy, wyliczenia, obliczenia i strategię. Ceny ustaliłyśmy, ludzi do współpracy szukamy. Jest dobrze.
Jutro lokale oglądać będę i ceny pertraktować. Byka dzisiaj złapałam i świat pod nogi własne rzuciłam. Nie obcasem przykułam, ale podeszwą glana własnego. Z impetem i złością z kilku dni ostatnich. Jest mój już znaczy!

A tajemnica? Tajemnicą są uczucia własne, gdy dwie czarownice muszą swoją przyjaźń materializmem zbrukać i koszty określić. Na szali wtedy i przyjaźń stawiana, jeśli ktoś trzeci w sprawę się wmiesza... Cało na szczęście wyszłyśmy z opresji. I to mnie cieszy najbardziej.
Mężuś też jakoś dziwnie się zachowuje ostatnio, mimo poparcia i pomocy wielkiej. Toż żonkę w domu hodować chciałby, a widzi, że powoli w dawny rytm się wdrażam. Rytm ten natomiast zbyt dla małżeństwa dobry nie był... A to początek dopiero. I tak od słów wymiany, do słów braku przez tydzień ten idziemy. Rano słowa ciepłe mamy dla siebie, wieczorem już siły na słowa brakuje.

Świat wyważyłam na nowo i w kierunku konkretnym popchnęłam. Co z tego, jeśli doby kilkukrotnie wydłużyć nie umiem... Jeszcze...

Jest dobrze. I cieszę się ogromnie. Teraz rynek badać będziemy i start od stycznia ewentualny. Co do małżeństwa... i tu się wszystko ułoży. Czarownice wszak znają na to zwłaszcza sposoby...

byk

    Dzisiaj jest mój dzień!!! Mróz i piękne słońce to jest to, co lubię. Aż chce się brać... byka za rogi. A ja właśnie dzisiaj niby z bykiem muszę się zmierzyć z ważnymi sprawami.
A dzień zaczął się i niespodzianką... Milusią bardzo!!
Nie ma zatem siły, aby coś mnie powstrzymało w... taki! dzień.

Relacja będzie potem, bo wiem, że tutaj chaos i zagadki same ostatnio tworzę :)

środa, 21 listopada 2007

porannie

    Porannie i mglisto... I zimno jakoś tak dziwnie. Nie lubię dni tak się zaczynających. Dwulatek z pozoru śpi słodko, ale przez sen jakoś niespokojnie rączkami porusza.
Dobrze, że kawa pachnie cudownie... Zmęczona jestem nocą i snami dziwnymi nieco.
Idę gazety poczytać, by nikłe chociaż pojęcie o świecie posiadać.

wtorek, 20 listopada 2007

myśli własne

    Dzisiaj kolejny dzień senny i ciemny i jakiś taki lekturze sprzyjający...
Taki, co to chce się myśli oswajać i światy stwarzać w marzeniach. I tworzyć i marzyć i spod koca nie wychodzić i uśmiechać się do myśli własnych...

A ja dzisiaj z telefonem przy uchu i kalendarzem w ręku świat przyszły tworzę realnie. Rozkład mieszkania ołówkiem planuję i stół ustawiam wielgachny. Wieszam obrazy, kwiaty ustawiam i przez biurokrację przebrnąć próbuję...

poniedziałek, 19 listopada 2007

o co kłócą się małżeństwa?

    Nie powinno być pytanie owe dziwnym, bo kłóci się każdy i w sytuacjach najróżniejszych. Nawet taki ktoś, kto kłótliwą jednostką nie jest.
Jak to jednak w porzekadle: dla chcącego, nic trudnego...
A ponoć to małżeństwa dopiero powody do kłótni prawdziwe miewają. Bowiem i stabilizacja większa i wymagania konkretniejsze, a zarówno dzieci własne, jak i rodzice powodów do emocji dostarczyć potrafią.

I tak przy okazji tych wymagań i stabilizacji, i dziecka, wczoraj kłótnię mieliśmy małżeńską. I mimo, że spokojną i cichą, to pokłóceni spać poszliśmy. A niedomówienia i żale już same przez się męczą okropnie...

Mężuś od zawsze dziwnie spokojny i opanowany, cierpliwie wszelkie animozje znoszący, to jednak żal słów wypowiedzianych...
I chociaż zdanie ostatnie do mnie należało, dumna z tego nie jestem w ogóle...
A jak to zazwyczaj, o banał się oparło...

niedziela, 18 listopada 2007

Już!!!...

    ... mamy stronę. Bez grafiki jeszcze co prawda, ale ze wszystkimi ważnymi informacjami i najdrobniejszymi nawet szczegółami :)

takie

    A dzisiaj wyciszenie i uspokojenie. I takie wytchnienie po całym tygodniu... I takie po sobocie zwariowanej jeszcze bardziej, niż piątek.
I takie zawieszenie między dniem a nocą, między książką a rzeczywistością, między słowem a przytuleniem.

sobota, 17 listopada 2007

ad ups...

  No i się wyjaśniło... Ku mężowemu  rozczarowaniu. Kreska jedna tym razem jedną się okazała bez podtekstów.

piątek, 16 listopada 2007

list

    List dzisiaj dostałam. Piękny... Nie e-mail, list, chociaż nie listonosz go przyniósł.
List z zachowaną formą listową w całości i pięknem.
Długi ogromnie. Przemyślany, chociaż gładki i płynny. Wysublimowany bardzo i słów pełen delikatnych...
List wyraźnie męską dłonią na klawiaturze wystukany. Ze składnią męską typowo.
I wrażliwością. Kobiety piszą i czują nieco inaczej...
List taki, co tylko na wieczór i przy jazzie...
Taki co pachnie. Pachnie emocją i zapachem... Zapachem papierosa przyćmionego wonią wody po goleniu nutę Kenzo zawierającej przepojony...
Taki, że gęsia skórka w całości mnie otuliła, a policzki zapłonęły od środka...
List taki, że poczułam się piękna i kobieca ogromnie.
Taki dorosły i dojrzały.

List podpisany...

List, który mężowi muszę pokazać, by problemów potencjalnych uniknąć wielu...

teściowej oswajanie

    Teściów się raczej nie wybiera. Chociaż trafią się i tacy, co to małżonków pod kątem ich rodziców znajdują. Jednak i w tym wypadku zapewne nie o charaktery owych idzie.
Tak więc dostajemy szczęście z całym dobrodziejstwem inwentarza. No i rób sobie z tym człowieku, co chcesz...
Trzeba się docierać, jak to zwykle w relacjach międzyludzkich bywa. Trzeba, ponieważ nawet jeśli przez lata przedmałżeńskie niby się i z nimi dotarło, to związku legalizacja dziwną u nich zmianę w rysie charakterologicznym  wprowadza.
Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Z reguły jednak płaszczyznę porozumienia znaleźć można.
W sumie to i ja to rozumiem poniekąd - no przyjdzie mi dziewczę do domu, syna uprowadzi, myśli przewrotnych do głowy nawkłada, on niby w transie i jedynie dziewczęcia słucha, a ja tracę prawo głosu decydującego... Ups... rzecz straszliwa faktycznie. No utraty prawa głosu decydującego w istocie nie zniosę...!

Czasem jednak nie o docieranie się tylko idzie, ale o oswajanie z przyzwyczajeniami swoimi i stylami życia. Mogą to być drobiazgi w stylu kawy w filiżankach. A czasem mówienie wszystkiego z dziecięcą szczerością.
Wielokrotnie już miałam wrażenie, że Droga moja ma mnie za nierównoważoną werbalnie i słuchać mnie rady nie daje. A jak milknęłam, to znowu jakby obrażona wychodziła... No co ja poradzę, że słowa tak jakoś same mi się na usta pchają. A i czemu mam nie mówić o tym i o tamtym i czuć się skrępowaną skoro toż rodzina ponoć?

Ostatnio jednak wpada do mnie znienacka Droga i od progu o różności wypytuje. No prowokuje mnie normalnie, myślę sobie. A ona nic tylko siada, o koniaczek prosi (bo zimno okrutnie) i mówi: mam niusy!! nawet nie uwierzysz jakie! No bo tak się jakoś w te nasze ploteczki wciągnęłam - dodaje.

Ha! niech mi teraz teść mój drogi powie, kto w tej rodzinie lubi dużo i o wszystkim mówić :)

czwartek, 15 listopada 2007

znowu...

    ... pani dzisiaj sensację na swojej ulicy wzbudziła... Pani co prawda nie we włoskich szpilkach tylko półbutach. No i nie w kostiumie, a spodniach - dzwonach. Pani nawet bez słonecznych okularów była... Choć to ostatnie to zrozumiale akurat, wszak deszcz nie pada dzisiaj w powiatowym...
Pani sobie dzisiaj mianowicie w kiosku gazetę zażyczyła. Taką dla czarownic udomowionych gazetę. Taką co to od dwóch tygodni o nią pani pyta... A tej nadal nie ma i nie ma...
No i dzisiaj to już wszyscy na panią się jak na nienormalną patrzyli, pani bowiem zapytała, czy numery świeże są w drugiej świeżości sprzedawane... No to bezczelność po prostu i skandal... w listopadzie żądać numeru listopadowego...

środa, 14 listopada 2007

Ups...

    Czy ktoś zna sposób na mięśni rozluźnienie i się zrelaksowanie?...
A czy ktoś ma sposób, aby po tym rozluźnieniu i zrelaksowaniu kobieca przypadłość comiesięczna się trafiła?...
No ja niby taki sposób mam. Nawet dwa. Jednym jest impreza rodzinna, drugim długi, długi prysznic, a po nim owinięcie się w biały ręcznik. Hm... sposoby właściwie niezawodne.  Właściwie...
Impreza rodzinna była... Kąpiel gorącą i długą co dzień od dni wielu biorę. Ręczników białych jeszcze dużo mi zostało.
No i dziwnie radosnego z tego powodu męża własnego i osobistego też mam...

Taaak... toż mąż mój własny i osobisty planował i planował... Ja też planowałam i planowałam...
Agata ostatnio mnie spytała, czy bliźniaki to moje pragnienie...
A o test nie pytajcie lepiej, bo u mnie zawsze jedna kreska, nawet w ciąży... Ups...

panienka roztropna

    Wczoraj byłam znowu na wykładzie. Wykład dotyczył dramatu"Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego. Profesor próbował odpowiedzieć na zadane samemu pytanie, czy "Wyzwolenie" jest kontynuacją "Wesela","Dziadów" czy może "Hamleta".
Było jak zawsze - rzeczowo i bardzo interesująco.
Wychodzę z gmachu, przechodzę obok młodzieży szkolnej i za swoimi plecami słyszę rozemocjonowaną panienkę, która krzyczy w telefon komórkowy:
"Już wiem Misiaczku, co chcę w życiu robić!!! Chcę studiować filologię polską!!!! Nic innego! To kierunek dla mnie. Tam się zrealizuję!!!Wykład był wspaniały, no rewelacyjny po prostu. Jakiś profesor go prowadził... A o czym?... No tak dokładnie to nie wiem... chyba o wyzwoleniu Polski..."

Pogratulowałam w myślach dziewczęciu. Na pewno się na filologii polskiej zrealizuje...

wtorek, 13 listopada 2007

gdy za ścianą krzyczy ktoś...

    ... to robimy wtedy co? No właśnie...
Mam szczęście mieć sąsiadów, że tak powiem, ciut głośniejszych niż się zazwyczaj człowiekowi trafia.
Przeżyliśmy już ich tygodniowe opijanie narodzin dziecka, trzydniowe chrzciny i Wigilię, która w formie bardzo hucznej ciągnie się do pierwszych dni stycznia, bo o Sylwestra i Nowy Rok zahacza... Niejednokrotnie mieliśmy okazję słyszeć wymianę światopoglądu między panią sąsiadką, a panem sąsiadem. Czasem nawet mieliśmy pana sąsiada w gościnie, który przybiegał do nas z piwem, żeby sobie w spokoju wypić i uspokoić się przed powrotem do domu, aby czegoś głupiego nie zrobić...
Przeżyliśmy zmianę zastawy - najwyraźniej nową kupili, bo starą tłukli przez godzin kilka... Wysłuchaliśmy zmianę szyb w oknach. Mieliśmy także odgłosy ich uciech cielesnych.
Tak... A to ciągle mowa o tylko jednych sąsiadach...
Co zrobić jednak, gdy nagle w środku nocy rozlega się głuchy dźwięk rzucania... kimś... o ścianę? Co zrobić, gdy nie jest to dźwięk jednorazowy i zaraz po nim słychać ciąg bluźnierstw wykrzyczanych głośno i wyraźnie? Co zrobić, gdy w tle słychać przeraźliwy płacz dziecka?...
Co należy w takiej sytuacji zrobić i jak zareagować, by większej szkody nie zrobić, a tragedii zapobiec...? Czy wzywając policję szkodzimy, czy pomagamy? Czy policja potrafi rozwiązać problemy małżeńskie i rozumu do głów nalać? A może policja sprawę rozjątrzy jedynie... Jak pomóc takiej kobiecie, która odejść sama nie chce i próba pomocy drażni ją ogromnie... Jak pomóc dziecku, które tym nasiąka i jedynie taki wzorzec dostaje...

poniedziałek, 12 listopada 2007

odkrycia

    A u mnie śnieg. Biała pierzynka na balkonie tyle mnie zadziwiła, co ucieszyła z samego ranka. Lubię pierwszy śnieg. Zawsze przypomina mi się dzieciństwo i oczekiwanie na tą pierwszą biel, która miała w sobie coś czarodziejskiego.
Dwulatek jeszcze smacznie śpi, a ja białą herbatę popijam i czuję, jak powolutku przeszłość wraca. Taka trochę niechciana, ale taka dziwnie spontaniczna i serdeczna... Tak... właśnie ją w skrzynce e-mailowej odkryłam...

niedziela, 11 listopada 2007

starszy człowiek i rodzina

    Będąc z najszczęśliwszą w szpitalu miałam okazję przyjrzeć się szpitalowi i scenom sytuacyjnym. Tak zupełnie z boku. Z boku, bo już wydarzenia czerwcowe zahartowały mnie do tego stopnia, że nie przeraził mnie ogrom bólu, ignorancji i wstydu. Nie przeraził mnie nawet zgon kobiety leżącej dwa łóżka dalej niż najszczęśliwsza... Nie zdenerwowały mnie pielęgniarki, które na każdym kroku podważały zalecenia lekarza, gdy ten zdążył tylko oddział ratunkowy opuścić.
Nie mogłam jednak przejść obojętnie obok jednej kobiety... Babci takiej na oko dziewięćdziesięcioletniej. Wyraźnie przez życie doświadczonej. Takiej, która nie raz musi wybierać, czy zrobić obiad, czy opłaty...
Nie o biedę jednak idzie mi. Nie tą materialną bynajmniej. O uczuciową...
Kobieta mogła być przed północą do domu wypisana... Mogła, bo jej nadciśnienie się unormowało. Mogła... Lekarz zapytał czy mieszka sama i czy ma rodzinę... Długo nie odpowiadała. A potem szepnęła, że ma. Ma córkę i zięcia.

Lekarz zostawił ja na noc w szpitalu, bo babci nikt odebrać w nocy nie chciał... Zostawił, bo babcia była bez kluczy do mieszkania, bez okrycia wierzchniego i pieniędzy.
Została na łóżku szpitalnym do rana, bo jak powiedział lekarz drugiemu: przecież wiesz, że rodziny starszych często nie odbierają...

sobota, 10 listopada 2007

Upojną noc...

    ... spędziłam dzisiaj...
Na twardym, plastikowym krześle na oddziale ratunkowym... Przy łóżku najszczęśliwszej, która znowu nam gdzieś uciekać w inne wymiary próbowała.

Jest już dużo lepiej. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że dobrze.

Dopiero weszliśmy do domku. Teraz chlupnę kawę i idę pod prysznic. Oj... długi i obrzydliwie gorący.

PS. Jeśli pozytywy magiczna odczytała z tarota równie dokładnie, co negatywy, to czeka nas iście świetlana przyszłość.

piątek, 9 listopada 2007

pewniaki

    Ponoć nie należy chwalić dnia przed słońca zachodem... Ponoć. Pochwaliłam... Nie pochwalę już nigdy...
Lokal miałyśmy z magiczną pewnik, chociaż nie zaklepany jeszcze. Lokal obok i taki, jaki być powinien. Poszłam wreszcie go zobaczyć... Poszłam właściwie od tak sobie, bo i tak wiedziałam, że jaka by to ruina nie była, będzie nasz. Ruina w sam raz, ale właścicielka trochę bez rozumu i porozumieć się nijak było... Ja swoje, ona swoje. Ja pytam, ona odpowiada co prawda, ale na pytanie, którego wcale nie zadałam...
Nic to, myślę, nie ma takiej opcji, żebym w centrum powiatowego lokalu na pracownię artystyczną nie znalazła! Siadłam do gazet i internetu. Znalazłam!!!
No i się zaczęło... Kamienica w centrum, ale przez cywilizację ominięta, nawet mieszkańcy tacy, co to od lat 40 nie trzeźwieją... Ale jest ok...  myślę sobie. Dobrze będzie. Folklor jest, o resztę zadbam... dzwonię pewna, że to pewniak. I co słyszę?... Słyszę szczęśliwego właściciela, że ktoś zadzwonił. Słyszę również, że mieszkanie jest po remoncie i na styl apartamentowy zrobione... No pan długo nie mógł pojąć, że ja czegoś lej po bombie przypominającego szukam...

Znalazłam kilka kolejnych pewniaków... Znalazłam nawet jeden dom... I jedną suterynę... Jutro mężuś będzie obdzwaniał...

co czuje facet?

    Kobiety są impulsywne, popędliwe, wygarniają wszystko i każdemu. Potokiem słów emocje uzewnętrzniają. I na emocjach jadą, emocjami rozpędu nabierają. Emocjami się kierują, chociaż nie zawsze swoimi...
Czasem coś stłuką. Czasem coś podrą. Czasem nawet jakieś stare sprawy na światło dzienne wywloką. I mówią, i krzyczą i... lżej tak jakoś na duszy się robi.

 A mężczyzna? Myśli. Myśli i milczy. I czasem słówkiem rzuci. Jednym. I tylko czasem...

czwartek, 8 listopada 2007

będzie link

A jeśli ktoś chce posprzątać, proszę: flamenco diablo:

http://unnice.wrzuta.pl/audio/4Zl9vHQ1Md/yngwie_malmsteen_-_flamenco_diablo

Buziaki.

czwartek w rytmie flamenco

     Obudziłam się dzisiaj z ranka samego. Tak skoro świt, rzec by można...
I w dodatku jakoś taka roztańczona. No aż mnie nosiło! I to wcale nie jazzowo mnie biodra kołysały... Nie, nie... toż upału nie ma, ani śnieżycy... Nie bluesowo, bo i dzień, i rano...
Ha! na flamenco mnie dziś wzięło totalnie...

No i mnie poniosło to flamenco!!! Do deski i żelazka, do pralki, do odkurzacza, do sprzątania wszędzie i na każdym milimetrze kwadratowym z precyzyjną dokładnością...
Kurz zduszony w zarodku, za obrazami brak czegokolwiek, plafony wymyte, książki przetarte, zasłony zmienione... Jakoś tak tylko okna się ostały, bo deszcz padał, a w deszcz jak ta głupia myć nie będę... Nawet pranie wykładzin i tapicerki na za tydzień umówione i wymierzona ściana do zakupu tapety...

Dwulatek zadziwiony, roześmiany pląsał obok ze ściereczką. Mężuś już w drodze do domu, bo nie wierzy, że ze mną wszystko ok...
A ja właśnie usiadłam i sobie popijam herbatkę zieloną.
Ha! kawy dzisiaj nie tknęłam... A wszystko przez to flamenco...

środa, 7 listopada 2007

gdy... (29.07.2007 r.)

Gdy świat mnie opływa
leniwie
a myśli swym pięknem
kołyszą...
i cisza ogarnia tak wielka...
Kobietą się czuję
piękną,
co światy stwarzać
delikatnie
potrafi.

Chestertona sentencja na dziś

    Pogoda paskudna. Miałam nadzieję na śnieg, a tu deszcz leje, siąpi, mży, pada... A ja muszę wyjść na to obrzydlistwo... 
W dodatku kalendarz zachęca mnie sentencją na dziś: "Wszyscy ludzie, którzy naprawdę wierzą w siebie, znajdują się w domach wariatów."
No tak... Miły dzień :)

wtorek, 6 listopada 2007

Z magiczną...

    ... się dzisiaj widziałam... Niektórzy już wiedzą, że z magiczną łączy mnie wiele. Przede wszystkim przyjaźń, która niedługo ćwierć wieku świętować będzie i mimo, że próbom odległości i czasu poddawana była przez lat zbyt wiele, przetrwała na dojrzałości zyskując. Z magiczną łączy mnie również mentalność i świata odbieranie, celebrowanie uczuć i szczerość.
No łączy nas również firma, która otwieramy, ale głównie łączy nas nić porozumienia, co linie czasem podobna.
Niektórzy wiedzą o magicznej również i to, że tarocistką jest uznaną i umiejętności nadprzyrodzonych posiada ciut wiele...
Wbrew pozorom nie stawia mi Arkanów dnia każdego. W zasadzie to cztery razy do tej pory... Raz pierwszy wtedy, gdy dopiero wiedzę zgłębiała i stanowczo oświadczyła, że weterynarzem nie jest mi być pisane... Dwa lata temu horoskop astralny dokładnie potwierdziła co do słowa, a potem przy zdrowiu mamy na duchu podtrzymała.

Dzisiaj na mój widok karty sama wyjęła ze skrzyneczki i świecę zapaliła i... rozedrgała mnie słowami...

Tarocistom złych wróżb mówić nie wolno... Ale i ja te karty już dzięki niej kojarzę... I Agatę znam zbyt długo, żeby wyrazu oczu jej nie zauważyć...
Nie były karty łaskawe dziś dla mnie... I chociaż świetlaną przyszłość i duże bogactwo i firmy powodzenie wskazują i córeczkę w przyszłości trzyletniej i szczęście... to zdrowia najszczęśliwszej nie widzą i pokazać niczego dobrego dla niej nie chciały...
I nie zamydli mi oczu magiczna, że karty to karty jedynie... a prośbę by mama na zdrowie uważała bardziej nie jako pogodne "do zobaczenia" odebrałam...

poniedziałek, 5 listopada 2007

o mnie słów więcej

    Byłam dzisiaj z własną i osobistą szwagierką w kawiarni na ploteczkach. Byłam jednocześnie prawie wyrodną matką, ponieważ dwulatek przebywał w tym czasie w przybytku zwanym pokojem zabaw i zorganizowanym w Bibliotece Publicznej miasta powiatowego. W zasadzie to i ta kawiarnia w owej się mieści... Ale i tak co niektórzy patrzyli na mnie jak na potwora! Toż dziecko pod opieką pani przedszkolanki w otoczeniu mnóstwa zabawek zostawiłam! Zostawiając jednocześnie swój numer telefonu. Zgroza. Zgroza podwójna, ponieważ dwulatek sam wyjmował sobie z kieszonki chusteczkę higieniczną i nosek wycierał, gdy taka potrzeba zaistniała. A największa zgrozą jest fakt, iż dziecko się bawiło świetnie i było grzeczne.
Świetnie bawiłam się i ja. Tym bardziej, że pierwszy teraz udało nam się wyjść na pogaduszki do kawiarni.
A teraz przeglądam repertuar teatru w powiatowym i coś mi się zdaje, że ze trzech teatrów to tutaj brakuje... Gdyby tak więcej ich było, można by coś wybrać... A tak, to repertuar z listopada i grudnia widziałam już... albo w zeszłym roku, albo w innym mieście...
Oj... dobrze chociaż, że taki przybytek dla maluchów zrobili.

niedziela, 4 listopada 2007

czytelnicza pasja dwulatka

    Zapisałam dwa miesiące temu dwulatka do biblioteki. Toż niedługo dwulatek trzylatkiem będzie, a wiek przecież do pewnych przywilejów zobowiązuje...
A tak poważnie, od jakiegoś czasu dwulatek nie chce już książek z obrazkami. Czasem tylko sam je sobie bierze i ogląda. Chce natomiast zdecydowanie, aby mu czytać opowiadania, czy baśnie.
Czytamy zatem codziennie przed snem wieczorem i przed spaniem w dzień. Czytam mu często rano, jak się obudzi i czasem jeszcze w ciągu dnia, gdy przerywa zabawę, a prosi o książkę.
Niestety nie sposób je wszystkie nabyć...
No i tak co tydzień wypożyczamy coś, co starannie sam sobie wybiera. Pani go pyta czy chce o tym, czy o owym, a dwulatek podejmuje decyzję.
Ostatnio bibliotekarka poleciła mu książkę Katarzyny Kotowskiej "Jeż".
Rzecz przepiękna i bardzo mądra. Bardziej jednak dla dorosłych niż dla dzieci...
Autorka opisuje małżeństwo, które stara się adoptować dziecko. Opisuje również, jak ci ludzie przygotowują się emocjonalnie. A gdy już chłopczyk zostaje adoptowany, jak oswajają siebie nawzajem, natomiast swoje uczucia i myśli wyważają odpowiednio.
Mnie książka zachwyciła!
Dwulatek słuchał jej w wielkim skupieniu. Potem poprosił o ponowne przeczytanie. Następnego dnia chciał posłuchać jej znowu. I tak jeszcze razy kilka... Za każdym razem tekst na bieżąco komentował. Zwracał uwagę na to, że on ma dom tu, że ma mamę i tatę. Zauważył, że chłopczyk w książeczce płacze, a on nie. Cały czas identyfikował się z chłopczykiem z książki. Co i trudne zapewne nie  było, bo obaj mają tyle samo lat i takie samo imię...
Po kilku czytelniczych sesjach przy "Jeżu" dwulatek zaczął wszystkim opowiadać, że jest taki chłopczyk w bajce, który jest smutny, nie ma mamy i płacze.

... od kilku dni natomiast dwulatek płacze przez sen i cały czas upewnia się, że on ma mamę...

A ja mam nauczkę, aby książki, których nie znam, samej sobie przeczytać najpierw... Chociaż "Jeża" akurat polecam każdemu rodzicowi.

przed porannie...

    Nie ma to jak się obudzić o 4 rano... I to tak drugi dzień z rzędu... Zupełnie bez powodu. W dodatku z absolutnym brakiem możliwości ponownego zaśnięcia. A jaki dzień wtedy długi! Długi, że hej! bym powiedziała nawet...
Dzisiaj w ciągu dwóch godzin obmyśliłam kształt drabinki na ścianie balkonowej do dzikiego wina. Obmyśliłam też kształt drabinki do róży pnącej. Znalazłam potrzebę dokupienia jeszcze jednej sadzonki róży i zmianę bylin w skrzynkach. Ha! wiem nawet ile ziemi dokupić muszę... Rozważyłam również kwestię owych zakupów teraz i na wiosnę. Nie podjęłam decyzji... może jutro w godzinach przed porannych takową powezmę ;)
Teraz siedzę, popijam herbatkę, jem kiszone ogórki, ponieważ poczułam bardzo wzmożona potrzebę zjedzenia owych i czuję się jak nienormalna...
I to drugi dzień z rzędu...

czwartek, 1 listopada 2007

kulinarnie

    Mężuś i dwulatek budują zamek z klocków drewnianych. Świnka morska biega po pokoju. Koty wyrwane dźwiękami świńska z drzemki, przyglądają się gryzoniowi z niesmakiem. Małe, głośnie i nad wyraz śmiałe, bezkarnie biegające po ich podłodze... Patrzą, patrzą, zaczynają się czaić...
Mężuś bierze jedną z nich na ręce i tłumaczy: to jest Duduś! domowników się nie je...

********************************

- Zrobić ci coś do picia - pyta mężuś zaparzając sobie herbatę.
- Tak. Szkocką...
- Herbatę?!!?
- Nie... whisky...
- Ale nie mamy pepsi ani nic...
- Lód mamy...
- ??? acha...