środa, 10 marca 2010

nowe autko, nowe mieszkanko...

    ... nowych siwych włosów kilka... naście... Dziesiąt? Może set... Nie. Set jeszcze nie. Nowe plany zrealizowały się nagle. Same z siebie. Właściwie nie pytając nas o gotowość i faktyczną chęć. Nowe wszystko. Malowanie na całego wokół mnie trwa i zamieszanie. Jak ustawić pralkę? Ściany nie będą białe. Kuchnia już jest zielona. Sypialnia jest z balkonem. I kompletnie nieustawna, ale taka, jaką chciałam zawsze. Chociaż malutka. Ślubny się na mnie patrzy zdziwiony nieco. A ja jestem spokojna w tym wszystkim i opanowana. I... racjonalna. Chyba. Proste pytania, zapewniające realizację potrzeb podstawowych w piramidzie Maslowa, dają jednak szczęście płynące z prostoty i łatwości odpowiedzi. Bez Ingardena, egzystencjalistów i całej dbałości o estetykę, czy konstrukcję.
W niedzielę byłam na czytaniu wierszy Osieckiej. W rocznicę tak. Niby przypadek. Zauważyłam jednak zasłuchana w nie, że ja już ich nie rozumiem. A może nie czuję? Wiersze trzeba czuć. Profesor od poetyki kazał nam czuć bezwzględnie. Jej już nie mogę... Za to wieczorem tej samej niedzieli wczułam się w muzykę na wieczorze romansów rosyjskich. W moim ukochanym pałacyku. No tak... prawie moim. W Parnassus też się wczułam. Dzisiaj. Chociaż jest dziwnym filmem. Ale budzi pytania o relatywność dobrego i złego. Takie w kontekście faustowskim. Odpoczęłam na nim. Baśniowy. Tom Waits w roli diabła jest boski. A ten akurat facet mógłby do mnie mówić, a ja bym go słuchała i słuchała i słuchała i kazałabym mu nie przerywać przez wieczność. A właśnie... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz