sobota, 27 lutego 2010

z drugiej strony, a może z pierwszej...

    Rewers jest świetny. Zwłaszcza oglądany ze ślubnym w klubie dyskusyjnym, przy okrągłym stoliczku i kawie w filiżance późny wieczorem. Mam nadzieję, że Parnassus okaże się przynajmniej tak dobry. Nadzieję mam również, że moi uczniowie wygrają konkurs. Ten i tamten. I ten ów też. Pracę z uczniem zdolnym opanowałam w tym roku bowiem do perfekcji - cała ich pokaźna grupa zakwalifikowała się do różnorakich konkursów. Różnoraka zatem muszę być i ja. Jestem. Zmęczona też. Nie potykam się jednak jeszcze o swoje nogi. Ale może tylko dlatego, że obcasy zdejmuję zaraz po południu. A może dlatego, że są jakieś drobne pętelki czasu w moim kalendarzu, kiedy mogę spotkać się ze ślubnym i przebiec szybciutko na jakiś koncert, film, sztukę, wystawę. Nie musimy nawet rozmawiać, wystarczy, że jesteśmy razem zostawiając drania w objęciach najszczęśliwszej. Podczas tych pętelek nie zwracam uwagi nawet na deszcz padający mi na twarz. Nie mam czasu na głupoty. Mam spektakl profilaktyczny w trakcie prób i poprawek. Mam też nowe korale kolorowe z drewna. Śmieszne takie. Do niczego mi nie pasują. Do wszystkiego zakładam. Ponoć wygląda to fajnie. Ale fajnie też wygląda język geometrii w sztuce wspołczesnej i wystawa temu poświęcona.
    A dzisiaj utonęłam w ariach z Carmen. Być może dlatego, że przede nami Madame Butterfly w kwietniu, być może dlatego, że opera mnie relaksuje i pozwala nie myśleć. Miłe uczucie. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz