sobota, 14 czerwca 2008

Czy o Madzi...

    ... to ja tutaj już pisałam? Bowiem chociaż o niej tutaj zapewne nie pisuję, to jednak napisać powinnam czasem coś i to akurat wyraźnie czuję. A jak ja w pisaniu czuję, to po prostu piszę, ale potem czucia kontrolować to już jednak nie kontroluję...

A z Madzią to mnie iście ślepa biurokracja przydzielająca pokoje w akademiku poznała, przydzielając nam jednocześnie pokój całkiem niezły. Dużo mebli w nim było... Dużych i wysokich. Czasem to nawet z nimi od ściany do ściany jeździłyśmy z niewielką pomocą kolegów. I tu Madzia się ze mną zgodzi, że jednak mężczyźni w wieku lat około 21 to silni są bardzo! Przenosili te nadstawki do maksimum zapchane (bo przecież tyle tego, że wyjmować nie będziemy) bez mrugnięcia okiem. Żaden nie jęknął. A jak się do nas przy tym uśmiechali!... Ale bardziej to chyba jednak lubili, kiedy następnego dnia prosiłyśmy ich o przywrócenie stanu pierwotnego, bo nam źle... A ponieważ było nam źle bardzo, to siły już nie miałyśmy, żeby cokolwiek przesunąć...
Tak więc sobie z Madzią mieszkałyśmy, jeden nieładny spisek zawiązałyśmy, gospodarowałyśmy, gotowałyśmy i zawsze miałyśmy w lodówce mleko i piwo. No ja to jeszcze kawę miałam. Ale nie w lodówce. A poza tym jeszcze to trochę spraw ignorowałyśmy... Ale przede wszystkim to my czytałyśmy. No ba! przecież studiowałyśmy, więc czytałyśmy to co trzeba i to co nie trzeba i to co dla przyjemności to też czytałyśmy. I rozmawiałyśmy. A jak chciałam Madzię wkurzyć, to obiecywałam kotki do pokoju przynieść. Miały być trzy: czarny, szary i rudzielec. Jeden miał być jej. Pewnie rudy... Bo ja teraz mam czarnego i szarego, ale rudzielca przygarnąć mi się nie udało, więc chociaż nie pamiętam, jaki jej był przeznaczony, to poprzez zbieżność wynika, że rudy... Taaak... bardzo się mnie wtedy Madzia bała. A czasem to Madzia mnie z innego piętra słyszała... ale to już bajka na okoliczność zgoła inną.
A potem Madzia świadkową moją była i mimo, że jak to powiedziała, wszyscy na nią patrzeć będą, to tremę jednak przystopowała i jako świadkowa się spisała. A! no i o draniu się jako jedna z pierwszych dowiedziała. A potem to mi książki przywoziła, jak ja taka zadraniowana byłam...

Wczoraj za to otwieram małym kluczykiem skrzynkę pocztową, czy to listową, czy jak ją nazwać można jeszcze i... patrzę, a tam wielgachna koperta Madzi ręką zaadresowana do mnie, panią szaloną mnie tytułująca i... opis qigong szczegółowo zawierająca z karteczka wyjaśniającą, że to te ćwiczenia, cobym jak ta chińska cesarzowa (jeśli nadal chcę) się nie starzała...

Ot! i Madzia cała :)
klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz