środa, 11 czerwca 2008

mam w sobie bombę tykającą miarowo...

    ... która zaraz rozsadzi moje myśli i emocje...
Taką, która tyka głośno i uporczywie i tym tykaniem zmusza myśli do szybszej analizy i wysupłania z nich jakiejś wiążącej decyzji.
Właśnie... wiążącej...
Dlaczego pewnych spraw nie da się analizować ze spokojem i beznamiętnie? A tych dotyczących pełnoetatowej pracy przy małym dziecku i mężu pracującym daleko zwłaszcza? Przecież to spokój jest doradcą najlepszym.
Dlaczego kobieta nie może egoistycznie do swoich decyzji podchodzić?... Dlaczego zaraz pojawiają się pytania o czas, o rodzinę, o dziecko, o dom? O wszystko, a nie o nią samą i jej ambicje, plany, potrzeby? Przecież do jasnej ciasnej ani dziecka sama - mówiąc brzydko - nie zrobiłam sobie, ani sama go nie wychowuję. Nie tworzę domu w pojedynkę, ani rodziny, nie na mnie tylko spoczywają obowiązki w związku faktycznie partnerskim i w otoczeniu teoretycznie pomocnej rodziny.

O! i tu automatycznie nasuwa mi się kolejne pytanie... Czy kobieta, która jest żoną i matką, jest najpierw żoną, najpierw matką, czy najpierw kobietą?

Czuję, że mózg mi zaraz rozsadzi, albo  sumienie przetrawię w żołądku, o ile żołądek mi wcześniej gardłem nie wyskoczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz