wtorek, 3 czerwca 2008

Pani...

    ... wzięła długą, nieprzyzwoicie długą, aromaterapeutyczną i zaskakująco chłodną kąpiel... I tak dobrze ogromnie pani było...

    Pani już w koszulce, z mokrymi włosami i boso wyszła na balkon zabierając ze sobą jedynie myśli i ulubiony kielich ulubionego cabernet sauvignon...
Pani oparła się o barierkę, mając w nosie wszystkich ewentualnych gapiów z naprzeciwka i tych z ulicy, którzy przemykali krokiem szybkim, a niekiedy spacerowym w sobie jedynie znanym kierunku. Pani wyprostowała przedramiona i mocno uchwyciła czaszę ulubionego. Spojrzała pani w niebo ciemniejące i zauważyła jego swój ulubiony niebieski kolor Chagalla... Taki cichy i delikatny, łagodny i głęboki...

    Pani zamyśliła się nad tym wszystkim, co dzisiaj miało miejsce i zastanowiła, co dalej... Pani rozczuliła się nad słowami prawdziwymi, mówionymi z serca osób bliskich, chociaż oddalonych albo kilkaset kilometrów, albo jeszcze więcej. I zastanowiła się pani nad tymi wszystkimi pętelkami losu, kiedy mimo oddalenia emocje i bliskość dają znać o sobie...

    ... pani stałaby tam jeszcze pewnie i nawet wpatrzona w odcień chagallowski, zatopiona w myśli własne nie zauważyłaby pustego ulubionego...
- Trzeba było przełożyć na wczoraj albo sobotę - powiedział ślubny - byłoby hucznie, uroczyście i liczebnie...
- Nie mogłam przełożyć, bo pętelka moja dzisiaj się dopełnia - powiedziała pani... gładząc łepki piwonii... Jedynych kwiatów, które w tym dniu od początku dostaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz