piątek, 9 maja 2008

kawę...

    ... z rana pani sobie robi i patrzy sobie w okno. Jak co dzień... Spokój, cisza, zieleń. Pani taka zaspana i rozespana i taka zamyślona stoi. Zastanawia się pani nad tym i nad owym i... I taka rozmemłana widzi nagle małego, czarnego, puchatego szczeniaczka, którego jakaś kobietka przywiązuje do płotu i... odchodzi.
No żesz!! Ale się pani... obudziła!!
Wymyślając w myślach durnej babie, która zwierzaka zostawiła, zaczęła się pani szybko ubierać w szlafrok i klapki, żeby biec po psa, który właśnie zaczął skamleć i wyrywać się w stronę bramy - zapewne za podłą właścicielką.
Wróciła jednak pani od drzwi sprawdzić, czy drań aby śpi mocno i wtedy przyszło pani do głowy, żeby sąsiada o pomoc poprosić.
Pani by nie poprosiła? W tak ważnej sprawie by nie poprosiła?... Zadzwoniła pani zatem i mówi tonem w miarę spokojnym, że proszę go o pomoc, ale nagłą i w tej chwili już i koniecznie. Facet zdębiał, ale słucha... No to pani mu tłumaczy, żeby po tego psa, co to do płotu przywiązany pobiegł i go przyniósł, bo drań śpi jeszcze i ja sama nie mogę, a psu jeszcze coś się stanie. W myślach natomiast już kombinować pani zaczęła, co powie ślubny, kiedy psa wieczorem zobaczy i czy drań ucieszy się ogromnie i co mam w domu do jedzenia dla małego szczeniaka i...
... i rozmyślania pani przerwał sąsiad, który wychylony przez własne okno kuchenne chciał sprawę psa uściślić i zapytał, czy aby na pewno chodzi mi o tego psa - tego konkretnego, przywiązanego do płotu, którego właścicielka właśnie wraca od strony śmietnika po wyrzuceniu śmieci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz