wtorek, 4 listopada 2008

na granicy mojej prywatnej

    Odkąd pamiętam jesień zawsze była dla mnie okresem granicznym.
To jesień zawsze przynosiła jakieś nieoczekiwane sytuacje i to jesień zmuszała mnie do podejmowania ważnych dla mnie decyzji. Być może jest to moment, kiedy po wiosenno-letnim rozemocjonowaniu życie każe mi wziąć się w garść i przypiera do muru wymuszając jakieś konkrety? Nie wiem. Może. A może to ja jesienią jestem bardziej skupiona i więcej zauważam, dłużej analizuję? Tak czy owak, moje życie toczy się od jesieni do jesieni. I każdego roku jesień u mnie wiele zmienia, coś dodaje, coś odejmuje, coś przekształca.
A tegoroczna jesień dodaje. Hojna jakoś wybitnie jest. Wzbogaca mnie w kolejne doświadczenia. Nie wszystkie są proste, ale są. I już tylko dzięki temu są dla mnie cenne. Tylko jak tak patrzę na siebie... to nie wiem, czy potrafię być na tyle statyczna i odpowiedzialna, aby niektóre nowości udźwignąć. A może nic nie dzieje się bez przypadku? Może aby udźwignąć niektóre sprawy trzeba podejść do nich z większym uśmiechem i świadomością, że zmysłami można odebrać nawet to, co jest kłujące?
    Myślę... Mam o czym myśleć... W dodatku jesień zawsze była dla mnie nostalgiczna. A to już mieszanka wybuchowa. Znowu mam emocje na skórze. Znowu mam stany emocjonalne skrajnie różne. Znowu... znowu jestem sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz