niedziela, 23 listopada 2008

o uwarunkowaniach genetycznych i olejku migdałowym

    Pozbyłam się chłopaków wysyłając ich do najszczęśliwszej pod pretekstem wzięcia sanek z piwnicy. Bo mimo, że mamy swój  strych i piwnicę, to jeszcze część piwnicy najszczęśliwszej oraz rodzica mojego płci męskiej zaanektowaliśmy. To znaczy ja zaanektowałam. Jakoś tak wyszło. I wcale mi nie jest z tego powodu głupio. Najszczęśliwsza ma bowiem dar rozciągania każdej swojej przestrzeni i nawet kiedy człowiek myśli, że szpilki nie da się już wcisnąć, to ona wtaszczy do niej nie tylko szafę trzydrzwiową poniemiecką z lustrem, ale i kilka pudeł z różnymi różnościami, a na dodatek wszystko wygląda estetycznie, nie jest zakurzone i pasuje do się. Ale najszczęśliwsza tak już ma. Wszak to jej ciotka rodzona i najbliższa w garażu trzymała kwiatki w doniczkach, duże lustro i chodnik na podłodze. Co prawda wujek musiał przecierać koła samochodu zanim wjechał, ale czego się nie robi dla świętego spokoju... Taaak... mam zatem pewne uwarunkowania i staram się być ich nieświadoma, ale widzę, że z wiekiem (jakkolwiek to brzmi) wychodzą one ze mnie i stają się monstrami. I jak zwykle odbiegłam od tematu. To też rodzinne. Jak i całe gadulstwo moje i dywaganctwo i upodobanie do węzłów z włosów, kolorowych, miękkich szali i jedwabnych apaszek.
    ... a chciałam napisać jedynie, że drań i ślubny poszli, zostawiając mnie samą w zapachach cynamonowo-jabłkowych, pieczeniowych, kawowych i migdałowych. A czemu migdałowych? A temu, że mi buteleczka olejku migdałowego do ciasta spadła z półki i olejek wylał się na podłogę w kuchni. No i pachnie mi teraz. Niech sobie pachnie. Co mu pachnieć zabraniać będę.
A poza tym dobrze mi w tych zapachach w tej kuchni. Zwłaszcza, że laptopa do niej przytaszczyłam i siedzę przy stole. Z kubkiem kawy. Takiej bezmlecznej. Jak odstawiłam mleko, to kawa zaczęła mi smakować ponownie. Katedra ośnieżona, psiska po skwerku biegają, ludzie poowijani w szaliki tudzież inne wełniaczki, a mnie miło, ciepło, kawowo, smakowo, muzycznie i tak niedzielnie i magicznie bardzo, bo i pora roku taka baśniowa bardziej się robi. Wczoraj pierwszy raz od kilku lat cieszyłam się widokiem śniegu i zasypanych ulic. Przez kilka lat obchodził mnie on zupełnie tyle, co i nic, albo nawet nieco mniej niż mało, aż tu wczoraj nagle we mnie takie jedno wielkie buuuum! No i magicznie tak i baśniowo i mikołajowo-skrzatowo i książkowo i listowo i do tego jeszcze klik...

PS. Czy do kawy ajerkoniak pasuje bardziej, czy może irish cream? Wiem, wiem... ulubione jest najlepsze, ale ulubione to ulubione, a kawa to kawa. O i jak to łatwo zgromadzić wszystkie swoje uzależnienia (upodobania znaczy się) w jednej kuchni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz