wtorek, 11 listopada 2008

niby ja, czyli zmiany i jeszcze raz zmiany, które sama już zauważam

    Zaczyna mnie powoli przerażać czas wyznaczany stukotem obcasów w ciągu dnia, stopniowym, ale znacznym ubywaniem atramentu czerwonego w buteleczce niby małej i kolejnymi zapisanymi kartkami w kalendarzu. Ostatnio uświadomiłam sobie, że zbliża się połowa listopada. Dopiero i już. W nocy zazwyczaj budzi mnie stukot zegara. Zabawne, że w ciągu dnia w ogóle nie słychać jego pracy, a w nocy kolejne sekundy i godziny przeszywają ciszę, urastając do rangi hałasu. Lubię obudzić się dzięki niemu tuż po północy i poczuć ciepło pościeli oraz własne rozleniwienie. Lubię wtedy leciutko wedrzeć się w sen męża własnego osobistego i usłyszeć równomierny oddech drania. Takie zatrzymanie się w czasie, a jednocześnie świadomość, że mam szansę na kilka godzin jeszcze odpłynąć w sen.
Im częściej jednak zwracam uwagę na stukot czy to obcasów, czy zegarka i im częściej myślę o sobie tu i teraz, tym częściej widzę siebie w innym mieszkaniu, w drugiej szkole, na kolejnych studiach, wśród innych ludzi. Niby ja, a jednak już nie ta ja. Niby jeszcze ta, która piecze szarlotkę ot tak i nadal ta, która ma czas na to, aby w ciągu dnia usiąść z kubkiem kawy i popatrzeć przed siebie. Tylko... tylko im częściej patrzę przed siebie, tym bardziej inność zauważam. Dwa ostatnie miesiące wniosły do mojego życia chyba zbyt wiele planów i zbyt wiele nowych podniet.
A jeszcze nie tak dawno czas odmierzał mi ignorowany przeze mnie zegarek i miarowe, szeleszczące przewracanie kartek kolejnych książek. Teraz zegarka staram się nie zauważać, ale już go nie ignoruję.
"Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było" - od zawsze bawiło mnie to zdanie. Nigdy jednak nie zwróciłam uwagi, jak bardzo jest metaforyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz