poniedziałek, 3 listopada 2008

to radosny tydzień będzie

    Zaspałam dzisiaj. Klasycznie. Wyłączyłam budzik i przytuliłam się jeszcze do poduszki ślubnego. Rano to ja bowiem mogę się jedynie do jego poduszki przytulić. Ale za to poduszkę można sobie utłamsić i ułożyć wedle uznania, a ślubnego niekoniecznie. No i zaspałam... Ale i tak drań zdążył na śniadanko w przedszkolu, a i ja się wyrobiłam ze wszystkim, nawet włosy umyłam i ułożyłam, zanim do przedszkola wybiegliśmy. I nawet spacerem przez park przeszłam w tę i z powrotem. Mgła niesamowita, ale park aż kusił swoim zapachem. No i tak coś czułam, że ten poniedziałek i ten poranny pośpiech przepowiadają tydzień wyjątkowy. Bo u mnie to tak jakoś wszystko jakimiś znakami jest zawsze poprzedzane i zawsze wiem, że mam być gotowa na coś dobrego, albo na coś złego. No i z reguły jestem gotowa. A teraz to jestem już i powiadomiona, i gotowa nawet na to, że najprawdziwszą ciocią będę. Będę, jestem - zależy jak na to spojrzeć. Lubię takie wieści o magicznej treści.
A ten park z rana to po prostu nieziemski był... I tak mi się jakoś Klenczon skojarzył w nim i przypomniałam sobie dokładnie, jak to niefajnie było, kiedy ja byłam w Krakowie, a ślubny trzysta pięćdziesiąt kilometrów ode mnie. I przypomniało mi się, jak w tym właśnie parku się żegnaliśmy uparcie przez kilka dni na zapas i jak kasztany zbierałam potem przy kopcu i jak te listy czytałam i na nie odpisywałam i jakoś tak mi się wesoło zrobiło, bo to wszystko takie odległe już i takie bardziej cywilizowane teraz jest mimo całego swojego zamętu i rozgardiaszu.

    Tak więc mam całkowitą pewność, że zaczyna mi się tydzień z gatunku tych absolutnie niesamowitych, bo takie wieści i takie wspominki nie wróżą niczego zwyczajnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz