sobota, 29 listopada 2008

"Nie podglądaj pani od spodu...

    ... bo to nie ładnie!" - krzyknął dzisiaj na Kubę Grzegorz, kiedy ten zanurkował pod ławkę przewracając ją, aby podnieść mój ołówek, chociaż sama podniosłam go zaraz, jak tylko zdążył znaleźć się na podłodze.
No i tym sposobem dzięki klasie wiem, że mam spód swój. Człowiek ponoć uczy się całe życie, a ja do dzisiaj np. istnienia swojego spodu nie byłam świadoma. Chociaż w tym tygodniu to nawet istnienia mojej głowy już świadoma nie byłam, a przyszły tydzień będzie jeszcze ciekawszy.
W pokoju nauczycielskim królował wczoraj dowcip o dwóch nauczycielach, starym i młodym: idą sobie razem, młody taszczy tomiszcza najróżniejszych książek, stary idzie z samym dziennikiem - młodszy patrzy na niego z podziwem i mówi "kolega to ma pewnie już wszystko w głowie", a stary odpowiada "nie, w d...." Ja jeszcze biegam z tomiszczami i jestem najczęstszym gościem biblioteki, ale przyznam, że od tego tygodnia zaczynam powoli mieć całą resztę dokładnie w tym miejscu, gdzie plecy tracą swoją nazwę szlachetną. Pewnych zachowań i pewnych absurdów bowiem nie zrozumiem nigdy. A skoro ich nie zrozumiem i są mi zbędne, pozostaje mi je umieścić w miejscu dla nich właściwym. Szkoda tylko, że to one właśnie ograniczają mój czas, a pozostają faktem jedynie na papierze. Trudno. Bywa. Będę miała na czym siedzieć.
Taaak... a teraz właśnie mój spód oklapł na piętach w siadzie po japońsku, włączyłam muzyczkę, sączę ulubione i relaksuję się rozmową ze ślubnym. To znaczy ślubny słucha, a ja mówię. Ponoć dziwi go, że ja mogę jeszcze mówić i mi się to nie nudzi. A czemu niby miałoby mi się to nudzić? Nie kumam... Nie mam takiego najgorszego głosu. Dobre to ulubione. Bardzo. Dawno nie piłam. Tak dawno, że aż wstyd się przed samą sobą przyznać. Cierpkie i w ogóle takie, jakie być powinno, odpowiednio schłodzone, a jako dodatek do niego dostałam właśnie przed chwilą paluszki krabowe i winogrono i ser. Jak nic ślubny coś knuje. Znam go. Nie trudno go rozgryźć. Mnie najwyraźniej też nie trudno, skoro w ramach przeprosinach klasa pierwsza sportowa zagrała mi na lekcji klik. No i tak jakoś wtedy mi się ten mój licealny zapał przypomniał i ten czas, kiedy to człowiek taki bardzo dorosły chciał być i tymi dobrymi chęciami własne piekło brukował.
No dobra... idę po dolewkę ulubionego, bo się zaraz opiszę nadto, a jeszcze muszę przygotować życzenia na karteczce ładnej i pod poduszką w zestawie ze szpilką umieścić. No bo jakby nie było dzisiaj wigilia andrzejkowa, a ja jej nie odpuszczam od czasów liceum właśnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz