wtorek, 11 listopada 2008

raport wieczorny

    Wczoraj piekły mnie uszy. Dzisiaj pieką mnie policzki. Zaraz zwariuję. W dodatku jeszcze nie przyzwyczaiłam się do okularów na nosie, a ponoć tego się nie zapomina. Jasne. Kolejny kit. A przy okazji nad wyraz dokładnie widzę każdą jedną plamkę na szkle, co powoduje u mnie manię wycierania okularów. Każde jedno zdjęcie ich natomiast wywołuje stały tekst u drania, który twierdzi, że "naprawdę ci w nich dobrze", co prowadzi już mnie do głębokiego zastanowienia się na ten temat.
Poza tym ból gardła zelżał nieco. Być może za sprawą ulubionego, do którego dobrałam się wczoraj. Ale to wcale nie znaczy, że jestem całkowicie sprawna werbalnie. Plus ma to taki (ulubione znaczy), że optymistycznie patrzę na piętrzącą się górę testów do sprawdzenia i z uśmiechem na twarzy ułożyłam kolejne trzy. Podołam. Zawsze dawałam radę. Cztery dni sprawdzałam wypracowania i rozprawki, to testy przy tym pikuś. Ale już na poważnie zaczyna mi brakować czwartego pokoju, w którym urządziłabym sobie swój pokój do pracy. Ślubny śmieje się ze mnie co prawda, ale jak i on zacznie pracować w domu, to prawdopodobnie mieszkanie zmienimy szybciej, niż było to w planach. Jeśli zacznie. Bo jeszcze nie zaczął. Muszę chyba podłotę poprosić o przypomnienie mi terminów, bo ja jedynie pamiętam, że on pamięta.
Poza tym kompletnie nie mogę sobie uświadomić, jaki dzisiaj dzień tygodnia i cały czas bezwiednie obstawiam, że niedziela. No i tak w zasadzie to czemu nie piątek? Piątki są zawsze najfajniejsze. Chciałabym dzisiaj piątek. Kto by nie chciał? A jak przyjdzie piątek, to pewnie znowu będę w innym rytmie i będzie mi dwóch dni brakować. Kosmos jakiś. No i pełnia księżyca dzisiaj. Właśnie spojrzałam w okno. Czyli spać to ja dzisiaj nie będę mogła. Ano... nie będę mogła na pewno, bo właśnie zmierzyłam draniowi gorączkę no i ona hm... jest... I to wcale nie taka znów mała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz