wtorek, 9 lutego 2010

szaro, czyli barwnie

   Zmiany obejmują większość mnie. Postanowiłam przede wszystkim od początku zaplanować swoje doby. Hm... da się. Wystarczy bycie asertywną, co w niektórych momentach graniczy z byciem agresywną. Co prawda ucierpi na tym sen i zen, ale tylko połowicznie. Ponadto ślubny wymyślił nowe możliwości. Chcę je! Chociaż nie wiem dokładnie, którą bardziej. Ale przynajmniej czegoś znowu chcę. Teraz tylko muszę chcieć z każdą chwilą mocniej i wizualizować. Taaak... to według magicznej najważniejsze. A właśnie... magiczna, za którą tęsknię ogromnie, a wszystko sprzysięga się przeciwko temu, aby się spotkać, czy chociaż porozmawiać przez telefon.
No i wróciłam do szarości. Czy wszystko musi być albo czarne, albo białe? Może być a i owszem, ale staje się bardziej nudne, niż praktyczne. Virginia zauważyła, że zniknęła interpretacja. Sama nie wiem, co się z nią stało. Była i jej nie ma. Pewnie sama się znudziła moją osobą. Powinna jednak była zostawić chociażby małą karteczkę zawiadamiającą o tym, co zamierza, ale ponieważ końcówkę ma żeńską, trzeba jej darować takie niedopatrzenie, nieistotne w zasadzie.
Hm... no tak. Czyli szarości mnie objęły. Nawet w garderobie, którą dzisiaj przetrzepałam i pobiegłam do sklepu, bo okazało się, że nie mam co na siebie włożyć.
No i zaczęłam mieszać: trochę więcej bieli, odrobina czerni i jeszcze odrobina i ciut błękitu. Jest dobrze. Kawa z mlekiem też może być, a zgniła zieleń pasuje do szarości. Coś, co jest za długo, nudzi mnie. klik klik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz