czwartek, 18 lutego 2010

zakochałam się...

   ... ostatnio i permanentnie. O ile w ogóle zakochanie trwałym uczuciem być może, takie moje zakochania pełniejsze są od miłości właściwej.
I trwają latami. A w swoim trwaniu są pełne ekspresji i spontaniczne, a jednak ledwie namacalne, pełne wrażeń, wyobrażeń i nadinterpretacji.
    ... w obrazach Fridy Kahlo, które przez kilka lat mnie odrzucały i fascynowały jednocześnie. Może musiałam dojrzeć emocjonalnie, żeby móc pojąć ich potencjał. A teraz to się stało. Hm... czyli że niby dojrzała jestem? Niech będzie i tak. Jednak każdy z obrazów przeżywam całą sobą. I te mówiące o cudzie śmierci, jak i bólu narodzin, tragedii życia, konieczności nieistnienia. Być może to moje tylko nadinterpretacje, być może aż odczucia. Ale zakochania się nie tłumaczy, tylko przeżywa. Więc przeżywam... I interpretuję, bo nie mogę się powstrzymać przed tłumaczeniem nagromadzonej w nich symboliki. Zatem chwilowo nie ma mnie... chwilowo zamknęłam się między stronami albumu i muzyką fado i tak zwyczajnie dobrze mi. No ale zakochani już tak mają.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz