czwartek, 31 stycznia 2008

spisek

Od jutra ogłaszam głodówkę okupacyjną. Gło-dów-kę!!! Tak... Niestety. Ogłaszam. Od jutra. Nie ma wyjścia. Głodówka będzie okupacyjna - będę okupować kuchnię, aby żadne jedzenie do niej nie zostało wniesione, ani w niej zrobione...
Uff... jestem ledwie żywa!!! Tłusty Czwartek obchodzę od wczoraj... A dzisiaj babcia-prababcia nasmażyła faworki... Lubię faworki. Sęk w tym, że jak sama je smażę, to potem już mi się ich jeść nie chce. A dzisiaj baba zizi nie dość, że faworki usmażyła, to jeszcze pączuchy...
Boszeee czuję się, jakbym miała zaraz rodzić... a tu jeszcze nie koniec dnia i te faworki i te pączki tak mnie kuszą i pachną i normalnie mówią do mnie. Tak jak do Halamy mówiły... Tylko jak one tak do mnie mówić będą to w końcu i do mnie greenpeace zawita i zacznie krzyczeć "nie umieraj wielorybie"...
Uff... no i po co takie tłuste czwartki są, ha?... I czemu mi taki jeden z drugim pączuś rozum odbiera? To był po prostu spisek... dziejowy... i mówiły do mnie... narzucały się wręcz...

środa, 30 stycznia 2008

stwarzanie światów...

    " Stwarzanie światów! Nie ma nic prostszego. Podobno wytrząsa się je z rękawa. A po co? Żeby nacieszyć oko migotaniem, kiedy wznoszą się ku światłu, drżące jak mydlane bańki. Potem pochłania je ciemność. Kiedy wzlatują, to tak jakby już spadały. Ale czy nie są piękne? Powołuje się je bez głębszej myśli i rzuca w pustkę od niechcenia, a zbawić ich nie ma komu."*

Dawno nie przeczytałam tak pięknego tekstu. Dawno żaden tekst nie zakiełkował we mnie tak głęboko, poruszając wszystkie pokłady delikatności myśli i wrażliwości lirycznej. Dawno żaden tekst nie zmusił mnie do refleksji i kontemplacji skierowanej w głąb siebie...
Co ja bowiem niby robię dniami całymi? Okazuje się, że stwarzam światy wytrzepując je z rękawa. Faktycznie - nic prostszego. Światy stwarzam i buduję myślami i marzeniem. Słowami, obietnicami, zabawą...

Teraz muszę zacząć je... zbawiać... Zacznę od tych najprostszych, najmniejszych, żeby nabrać wprawę przed tymi dużymi, co migoczą tęczą.

*Magdalena Tulli, Tryby, Warszawa 2003

wtorek, 29 stycznia 2008

analiza i interpretacja na wesoło

    Dostałam dzisiaj mailem wierszyk i jego interpretację. Nie mogę się powstrzymać, aby się tym cudem z Wami nie podzielić.
Z góry przepraszam za wulgaryzmy, ale bez nich ten tekst traciłby sens...

"wiersz i jego analiza:

Ptaszek sobie frunie z dala,
w górze słońce zap...dala,
żaba d...ę w wodzie moczy.
Ku...wa! Co za dzień uroczy!

Wiersz jednozwrotkowy, czterowersowy z rymem sylabowym, z równomiernie rozłożonym akcentem. Podmiot liryczny wyraża swoje głębokie zadowolenie z otaczającego go świata, przepełnia go kwitnący stoicyzm i szczęście, które człowiekowi żyjącemu we współczesnym zamęcie, może dać tylko otaczająca przyroda. Dla podmiotu lirycznego nawet zanurzona w błękicie wody "dupa żaby" jest pretekstem do euforii. "Zapierdalające" inne stworzenia sugerują wczesne lato, kiedy świat zwierzęcy obudził się z otchłani zimy. Puenta liryku jest jednoznaczna i łatwo odczytywalna. JA liryczne personifikuje słońce. W słowie "zapierdala" oddaje szybkość i złożoność ruchu słońca, które przecież nie jest istotą ludzką i nie może "zapierdalać" sense stricte. Uwagę zwraca użycie wulgaryzmów, których znajomość świadczy o ludowych korzeniach poety i głębokiej więzi ze społeczeństwem. W moim rozumieniu autor chciał się tym utworem odwdzięczyć środowisku, z którego wyrósł za poświęcenie i trud włożony w zapewnienie mu należytego wykształcenia. Szkoda, że tak mało w dzisiejszej poezji wierszy o tak pogodnym nastroju!"

Mam nadzieję, że moi uczniowie są równie zdolni...

viagra dla kobiet...?

    Natknęłam się ostatnio na ciekawy artykuł, który próbuje wyjaśnić sekret kobiecego orgazmu i projekt wynalezienia farmaceutyku, który mógłby go stymulować.
Ponoć koncerny farmaceutyczne na całym świecie rozpoczęły dużą rywalizację w tej dziedzinie zaraz po sukcesie niebieskich tabletek dla mężczyzn.
Dlaczego zatem nie ma jeszcze różowej viagry? Ano dlatego, że nie jest to kwestia jedynie fizjologii narządów płciowych, ale przede wszystkim naszego mózgu.
W odróżnieniu od mężczyzny, aby uzyskać pełną satysfakcję seksualną, kobieta musi najpierw ożywić cały mózg, a potem wyłączyć go w przeważającej większości, po to, aby w jednej sekundzie uruchomić go ponownie.
Brzmi to straszliwie... ale chodzi jedynie o to, że kobieta odbiera przyjemność całą sobą długo przed samą sytuacją. Już niejako jej przeczucie uaktywnia nadzwyczajnie liczne obwody neuronów. W momencie natomiast, kiedy kobieta zaczyna poprzez dotyk odbierać przyjemność, aktywne do tej pory obszary mózgu zaczynają zmniejszać swą aktywność. Natomiast sam orgazm to niejako wybuch reakcji neurochemicznych, w których biorą udział jednocześnie wszystkie hormony.
Hm... niby zatem bomba hormonalna wystarczy, a jednak nie jest to takie proste...
Pobudliwość seksualna kobiet jest bowiem w ogromnym stopniu uzależniona od bodźców zewnętrznych. Jest to z jednej strony ogromna zaleta, z drugiej duża wada. Bodźce zewnętrzne mogą uprzyjemnić bowiem samo przeżycie tego wybuchu reakcji neurochemicznych, ale z drugiej - najmniejszy drobiazg typu: zapach, dźwięk, dotyk, słowo wypowiedziane w złym momencie wystarczy, aby część mózgu odpowiedzialna za wrażenie lęku i niepokoju (tzw. jądro migdałowate) wznowiła pracę, blokując ową reakcję.
Uff... skomplikowane to trochę, ale po głębszym zastanowieniu się nie takie znowu naukowe i nierealne.
Naukowcy póki co są zgodni, że najlepszym sposobem uśpienia migdałowatego cudaka kobiecego mózgu jest zapewnienie jego właścicielce dobrego nastroju, relaksu, uspokojenia, zaufania...
Specjaliści od terapii seksualnej twierdzą nawet, że dla kobiety grą wstępną jest wszystko, co dzieje się w ciągu 24 godzin przed samym seksem (mężczyźnie wystarcza 3 do 5 minut - to tak trochę złośliwie, ale zgodnie z prawdą piszę)

Coś mi się wydaje, że jeśli tutaj cały zespój czynników wprawiających nas w dobry nastrój ma zadziałać, to naukowcy albo muszą z życia wyeliminować stres, albo stworzą jakąś różowiutką tabletkę psychotropową...
Niemniej ciekawa jestem ogromnie, co też panowie naukowcy wyczytają jeszcze w naszych mózgach :)

o czym marzą faceci...

    ... zastanawiam się teraz, w nocy, kiedy w domu cisza i sen.

Czasem spotkania z przyjaciółmi przynoszą nowe spojrzenie na coś najpewniejszego i wydawałoby się okrzepłego.
Nowe spojrzenie, nowe refleksje. Nawet nowe zdziwienie, bo wydawało mi się, że niewiele spraw dotyczących nas, jest w stanie mnie zmusić do refleksji. Tak głębokiej refleksji...
Cztery osoby, rozmowy nocą późną po rozmów dniu całym, luźna atmosfera, luźne uwagi, opróżniona do połowy finlandia powodują jednak nieco śmielsze myśli werbalizowane głośno niby do siebie, niby ot tak, niby o sobie, niby o znajomych, niby nic...

O czym marzą faceci, trudno w jednym zdaniu zamknąć. Marzą o domu i o kobiecie. O domu ciepłym i pełnym, do którego zawijać by mogli. Zawijać to dobre określenie... O Penelopie z doświadczeniem w dziedzinie życia i miłości. O kobiecie, która kwintesencją zmysłów i mądrością chodzącą, z dowcipem, z uśmiechem, z wrażliwością. O kobiecie, którą również kilka innych tworzy i o tej jednej, która tych kilka zrozumieć potrafi, z pobłażaniem i cierpliwością...

A ci panowie, którzy swojej Penelopy się boją, bo i intuicją i intelektem obdarzona dodatkowo..., o czym ci właśnie marzą...?

... jeszcze chwilę pomyślę o tym...
I pomyślę jeszcze, czy wtedy Penelopa ma prawo do podobnych marzeń?... klik

poniedziałek, 28 stycznia 2008

no właśnie...

    A dzisiaj u mnie znowu jest cicho i magicznie. Harmonijnie tak... Jestem spokojna i pewna. Obecnie co prawda bardziej jeszcze siebie, niż świata, ale póki co to mi wystarczy... Znowu jestem silna.
Ponoć siła jest zawsze obok nas - musimy tylko nauczyć się ją odnajdywać i wchłaniać. A jeśli tylko czujemy, że coś nam ją odbiera - materializować problem i zwalczać.
Ja czerpię ją ze spotkań z bliskimi mi ludźmi. Z rozmów, z emocji. Siłę odnajduję w uczuciach i w radości. Dobrze, że to wszystko jest obok mnie. 

PS. Jak zaczęła się burza i wichura, stanęłam zdziwiona i zachwycona przy oknie. Patrzę, wchłaniam obraz w siebie i pytam organoleptyczną, czy zauważyła, że ilekroć do nas przyjadą, zawsze jest burza.
Na to moja niemagiczna przyjaciółka, która wszystko musi racjonalnie wytłumaczyć, zamyśliła się głęboko i mówi: "przecież nie mogłoby być inaczej..."
No właśnie... klik

piątek, 25 stycznia 2008

ułuda moich myśli

    Kiedyś kończą się i kontrowersje... 
Te w głowie. Te w życiu również.
Być może zbyt wiele ich każdego dnia?  Może poprzez rutynę powszednieją i one...
Jak bowiem wyłapywać je z codzienności, kiedy codzienność niezrozumiała i abstrakcją wypełniona do tego stopnia, że kontrowersje normą, abstrakcja normalnością...
Trudno mi myśli moje ekstrawertyczne od tych zwykłych oddzielić ostatnio. Jak mam to zrobić, kiedy tych pierwszych mam coraz więcej. Coraz częściej... Coraz bardziej.
Jak je oddzielić, kiedy to właśnie te delikatne, łagodne i czyste kontrowersyjnymi się stają...
Czy jeszcze kiedyś uda mi się oddzielić czarne od białego nie zostawiając między nimi pasma szarości...
Zastanawiam się i coraz mniej pewna jestem, czy to kiedyś w ogóle było możliwe, czy tylko moja naiwność taką ułudę we  mnie stworzyła.
Jeśli jednak ułudą to było, to miłą mi była ona ogromnie...

od Anety - czyli dowcip

    "Dzisiaj rano jechałem jak zwykle do pracy Trasą Łazienkowską.
Przede  mną, lewym pasem nowiusieńkim BMW jechała blondynka... Przy prędkości 130 km/h siedziała z twarzą tuż przy lusterku i... malowała sobie rzęsy.
Ledwie na moment odwróciłem głowę, a kiedy spojrzałem znowu na BMW oczywiście okazało się, że blondynka (wciąż zajęta makijażem!!!) już jest połową auta na moim pasie!
I chociaż jestem naprawdę twardym facetem, to tak się przestraszyłem, że i golarka i kanapka wypadły mi z rąk. Kiedy próbowałem kolanami opanować kierownice tak, aby wrócić na swój pas ruchu komórka wyleciała mi akurat prosto do kubka z gorącą kawą, który trzymałem między nogami. Kawa naturalnie się wylała, poparzyła moja męskość, zrujnowała mój telefon i przerwała bardzo ważną rozmowę!!!
Jak ja k...wa nienawidzę kobiet za kierownicą!!!!!!!!"

auuuć!!...

    A teraz na to: klik...
A auuuć i klik, bo... mam powód!! Wspaniały powód. Otóż dowiedziałam się, że na weekend Pawlaki do nas przyjeżdżają.
Najpierw to takie zupełnie pewne nie było, a jak się pewne stało, to mężuś mój i organoleptycznej w tajemnicy rzecz trzymali, żeby nam niespodziankę zrobić.
Cieszę się tak, że góry przenosić mogę!!

Tak więc Piotruś powędruje z piżamką i szczoteczką do ząbków w szczęśliwe ramiona najszczęśliwszej i mojego rodzica płci męskiej.
A my.. no cóż... hm... my też powędrujemy :) A w przerwie między wędrówkami porozmawiamy i pomilczymy i pogadamy i...

Mam nadzieję, że powiatowe gotowe na to :D A teraz idę zrobić przegląd barku, lodówki i szafy... (kolejności wcale nie pomyliłam).

PS. Jak to mężuś stwierdził informując mnie: Pawlak odgrażał się, odgrażał i jednak przyjadą :)))))

czwartek, 24 stycznia 2008

rozważania na temat Hyda i maku

    Zrywając wczoraj wieczorem kartkę z kalendarza doszłam do wniosku, że pan Hyde wstępował we mnie znacznie częściej, niż mi się wydaje...
Hm... prawdopodobnie musiałam nawet pewnej nocy wedrzeć się do drukarni i napisać wszystkie swoje maksymy w kalendarzu, który potem nabyłam...
Normalnie uwielbiam swój kalendarz!! Mądry jakiś taki...
No bo jak tu się nie ekscytować, kiedy na dzień dzisiejszy stoi w nim taki oto tekst: "Kto żyje bez szaleństwa, mniej jest rozsądny niż mniema."

A poza tym faktem, że jestem najwyraźniej na etapie czytania kalendarza, czyli intelektualnie cofnęłam się do renesansu (ha! i to nawet stanowię elitę, ponieważ czytać potrafię...), złamałam drugą w tym miesiącu szczoteczkę do zębów podczas porannego prysznica. Złamałam. Tak. Napisałam dobrze. Drugą z rzędu w tym miesiącu. A stało się to tuż przed tym, jak stłukłam buteleczkę z olejkiem, która mi z rąk wypadła i o brodzik uderzyła. No i niby niech mi teraz ktoś powie, że plastik się nie tłucze...!! Tłucze się i to prawie w drobny mak.
Najzabawniejsze, że to ten olejek z ylang... Hm... czyli potencjalnie przestaniemy być społeczeństwem starzejącym się, przynajmniej w powiatowym...

PS. I jestem absolutnie gotowa na złośliwości pewnego podłoty, który się tutaj czasem ujawnia :)

środa, 23 stycznia 2008

Dr Jekyll i Mr Hyde

    Dzisiaj dopiero środa, a ja mam tak zakręcony tydzień, że chwilami myślę, iż trwa on już dni kilkanaście.
Widać po tygodniu refleksji i trudnych do zwerbalizowania myśli nastaje tydzień śmiechu i dziwnych sytuacji, aby bilans moich nastrojów mógł się zgodzić.

Wyszłam dzisiaj z Piotrusiem na krótki spacer.
Wychodzimy z bramy i... i pierwsza osoba, którą widzę to leciutkim krokiem idący metroseksualny (chyba) facet. No!!! myślę sobie... coś się zaraz wydarzy... toż to musi być omen - jak nic.
I się myśl sprawdziła. Niedługo. W sklepie. Tym ulubionym, od szpinaku.
Kupuję kilka produktów, a między nimi wafle ryżowe dla Piotrusia. Wykładam je z koszyka i słyszę jak pani stojąca przede mną mówi w przestrzeń, że za kupowanie dzieciom chipsów powinno się być skazywanym na kilka lat ciężkiego więzienia.

Ha!! Może to efekt mojej dzisiejszej migreny... Może to efekt dotąd nie odkrytej mojej niebotycznej asertywności... Może to przypadek...
Ale co by to nie było, pani usłyszała to i owo, a przede wszystkim, że za słowa własne odpowiedzialność brać należy w każdym wieku. Wyjęłam jej z koszyka stertę sosów w proszku i wytłumaczyłam, jaka jest ich zawartość.
Aż mi wstyd. Normalnie wylazł ze mnie jakiś Hyde...!

Co mnie jeszcze czeka w tym tygodniu? Oby tylko ból głowy minął, to dzielnie zniosę wszystko... i może nie nagadam żadnej starszej, wścibskiej, bezczelnej babie.

wtorek, 22 stycznia 2008

Pani...

    ... sobie dzisiaj wyszła na spacer...
Pani się nawet wystroiła. Pani się uczesała ładnie, nawet jakiś lok tu i tam się pojawił. Rzęsy długie i podkręcone, biały cień na powiekach, amarantowa szminka na ustach...
Pani miała słoneczne okulary, róże dla babci-prababci i dużą bombonierę pod pachą.
Pani postanowiła po drodze jeszcze jedną tylko rzecz załatwić...

Pani rzecz załatwiła, wychodzi, a tu... a tu wietrzysko, śnieg z deszczem, zimno ogromne i założę się, że i jakieś wilki były też na pewno...
No to pani za telefon i po taxi dzwoni - a tu Piotruś w płacz, że on chce spacerem, albo autobusem, bo taxi to ma dość...

... i tak pani z tym trzyletnim z syndromem trzylatka, z tymi różami w bukiecie niemałym i z tymi okularami słonecznymi, w tych bucikach wiosennych na obcasie...
No jednym słowem pani wyglądała tak, jakby faktycznie tego szpinaku jadła za dużo...

ponad (28.08.2007 r.)

Twoje silne ramiona
niczym skrzydła rozpostarte
ptaka,
który nigdy nie odleci.

Świat mi przysłoniły
bezpieczeństwo dając
i wysoko
ponad złem całym
schroniły.

poniedziałek, 21 stycznia 2008

normalny człowiek i ja...

     Wchodzę dzisiaj z Piotrusiem do sklepu, w którym prawie codziennie robimy zakupy. On ładuje do koszyka jogurty i soki, ja szpinak i herbaty.
Dochodzę do kasy, wykładam towar na taśmę, pani się do mnie uśmiecha pięknie i pyta o samopoczucie. Trochę zdziwiona tym faktem jestem, ale w sumie można powiedzieć, że znam się ze wszystkimi paniami z tego sklepu z racji zakupów, więc odpowiadam, że czuję się rewelacyjnie...
Dostaję w zamian promienny uśmiech i życzenia zdrowia. Tu mnie lekko zatkało... A pani dalej z uśmiechem jedzie i mówi, że tak pięknie w tej ciąży wyglądam i wszystkie się nadziwić nie mogą, że i figury nie straciłam przez tyle czasu.
No tu to mnie już odetkało, więc zdziwiona wielce (chociaż i taka na granicy zapowietrzenia się ponownego) pytam, skąd takie podejrzenia.
I co słyszę w odpowiedzi?... Ha! w odpowiedzi to ja słyszę, że tak podejrzewały, bo ja dużo szpinaku kupuję, a normalny człowiek nie kupuje go wcale, albo bardzo mało...
Już miałam odpowiedzieć, że jem surowe mięso i śpię zaczepiona nogami o karnisz, ale nie dość, żem nienormalna to i dobrze wychowana...

Właśnie zjadłam nieprzyzwoitą porcję szpinaku z czosnkiem i zaraz idę swój kaftan z za długimi rękawami ubrać... :)

uzależnienie

    Są chwile, kiedy nie wiem kim jestem i z kim jestem. Są takie chwile, kiedy złość graniczy z rozpaczą, a rozpacz na śmiechu się kończy...
Takie chwile w cyklu tygodniowym, kiedy najpierw tęsknię, potem przywykam, a potem... potem to już jestem całkiem od męża własnego i osobistego odzwyczajona... Niby jest. Gdzieś tam... po drugiej stronie telefonu, po drugiej stronie monitora.
Tylko gdzie ta druga strona jest? Bo dla mnie zaczyna funkcjonować jak lustro Alicji.
Jest głosem, nie jest ciałem. Jest radą, nie jest wsparciem... Jest?...
A kiedy moje odzwyczajenie się w zobojętnienie zaczyna przenikać, osobisty i własny czas zaczyna mieć dla nas. Tylko dla nas. I zawsze uda mu się zrobić coś takiego... co wszystkie smutki i braki z tygodnia całego niweluje. Coś takiego, co nie tylko tęsknić pozwala, ale... uzależnia...?
I jak każde uzależnienie męczy i dręczy i myśli gubić nakazuje... I chwilami myślę, czy uzależnienie jest od tego, czy od niego...

niedziela, 20 stycznia 2008

niedzielne rozmowy damsko-męskie, czyli małżeńskie...

Mężuś ogląda jakiś program polityczny. Jeden, drugi, trzeci, następny.
Dosiadam się i pytam:
ja: o czym tak gadają?
mężuś: o sprawach z całego tygodnia
ja: ale pyszne babeczki mają...
mężuś: babeczki!!?
ja: uhm... z kremem i owocami
mężuś: czyli interesuje ciebie los kraju :)
ja: nie zauważyłeś babeczek?
mężuś: nie, a wiesz, o czym mówią?
ja: nie, widzę jedynie babeczki...

PS. No i narobili mi ochoty na babeczki. Mężuś już był w cukierni...

                                                                                ***

Mężuś wytrwale ogląda kolejny program polityczny. (Hm... czyli wieczór zapowiada się ekscytująco...) A ja mu snuję teorie własne i komentarze wciskam. No bo polityka to mnie obchodzi trochę mniej niż mało ostatnio. A teorii własnych to mam w głowie nadto i czasem muszę je wyartykułować. Mówię, mówię, tworzę teorię za teorią... W końcu mężuś wyłącza telewizor i oświadcza: ok, poddaję się, wyjmij kochanie mi z głowy mózg i się nim pobaw...

PS. Potem pomyślę, czy się powinnam obrazić...

... mmmm...

    ... dzisiaj jest tak, jak lubię... Spokojnie, niedzielnie, leniwie na pozór i bardzo harmonijnie. Odrobinę w zawieszeniu między dniem i nocą, między snem i rzeczywistością. Niespiesznie tak...
... tak jak lubię ogromnie.

sobota, 19 stycznia 2008

sensacyjnie i detektywistycznie...

    Kilka dni temu Selena napisała do mnie z pytaniem, co zrobić, jeśli dziewczyna, której blog czyta postanowiła popełnić samobójstwo. Pytanie niesamowite - muszę przyznać.
A ponieważ racjonalizmu we mnie dużo mimo wszystko stwierdziłam, że po pierwsze może to być nieprawda, a po drugie w takim wypadku należy zawiadomić zarówno redakcję onetu, jak i policję - istnieje bowiem podejrzenie próby samobójstwa.
Wczoraj jednak Selena stwierdziła, ze przeczytała trochę więcej postów tej dziewczyny i wydaje jej się, że to historia wymyślona. Niby życie barwne historie pisze również, ale ta jak z melodramatu. Są też nieścisłości... tak... tych jest dużo, zwłaszcza jeśli się jej osiągnięcia z jej dwudziestoma wiosnami porówna.
Blog ma ostatnie posty smutne... W tajemniczy sposób pojawia się w przedostatnim jej przyjaciółka i zawiadamia wszystkich o tym, że dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym, opisując zbyt wiele szczegółów z ostatnich chwil życia. W ostatnim natomiast poście, w sposób równie tajemniczy pojawia się jej siostra, która żali się, iż miała przed nią tajemnice...
Ale najdziwniejsze jest to, że inna znajoma blogowa jakiś czas temu żaliła się na swoim blogu klik na temat osoby, która zatruwała jej blogowe życie.  Porównałyśmy obie postacie, bo i punktów stycznych było wiele i wyszła nam jedna i ta sama osoba, występująca pod kilkoma postaciami i imionami...
Ja wiem, że w internecie frustratów nie brakuje... Wiem, że łatwo podać się za kogoś innego, niż jest się w rzeczywistości. Tylko po co tak bardzo żerować na ludzkich emocjach? Niech dziewczę zaznaczy kategorię "warsztaty literackie" i po problemie.
Czy powinnyśmy teraz coś z tym zrobić?

piątek, 18 stycznia 2008

kolory

    Dzień smutny i marudny jakiś taki... Rano długo od nocy oddzielić się nie chciał i ranek cały przy lampce spędziłam. Jedna kotka zwinięta w kłębek przy piecu dosypiała, druga owinięta wokół lampy solnej. Piotruś też jakoś tak niechętnie dzień  dzisiejszy witał...
A ja na przekór całej szarości kolorami się dzisiaj bawię. Kolory łączę i przeplatam. Kładę kolorowe wełniane dywaniki raz tu, raz tam najodpowiedniejsze miejsce dla nich znaleźć próbując. Zmieniam poduszki na fotelach. Na stole postawiłam wielki flakon, a w nim umieściłam kwiaty - cięte, żywe, kolorowe. Róża czerwona i dwie żółte, gerbery pomarańczowa i różowa, lilia biała i fioletowe irysy.
Kwiaty cieszą oko i nastrój poprawiają. Nawet daruję im brak zapachu. Absolutny brak zapachu... Aż szkoda. Niby tym się od sztucznych różnią...
Z kolorami eksperymentuję i na sobie. Kupiłam cienie do powiek i próbuję je właśnie. Nakładam, łączę, przełamuję i próbuję coś ciekawego uzyskać. Hm... i wychodzi mi stale, że jednak biel perłowa i bardzo ciemny,opalizujący popielaty odcień najbardziej do mnie pasują... No cóż... wszak i to kolory...

PS. A do tego mam czarną kawę w białej filiżance i ciasto ananasowe... z kremem...

czwartek, 17 stycznia 2008

olejek

    Wstęp do sklepów zielarskich to ja powinnam mieć stanowczo zabroniony... Ale ponieważ nikt do tej pory tego nie zrobił, mam obecnie nowy olejek do kąpieli. Tak... Jeden olejek cyprysowo-cedrowy. Jeden olejek z zielonej herbaty i paczuli. Jest też jeden z mandarynki i drzewa sandałowego. No i jeden o tajemniczej mieszance ylangowo-grejpfrutowej. Hm... ylang to ponoć znany afrodyzjak z Azji. Albo mnie babeczka wkręciła.
Nabyłam jeszcze kilka(naście) innych produktów... No nic strasznego co prawda. Toż to tylko zielarski, a nie hurtownia dla czarownic, więc nie kupiłam niczego spektakularnego czy ekstrawertycznego... Ale zapas suszonej żurawiny to i owszem.

Teraz jak się tym wszystkim natrę i wypaciam to dopiero będę aromatyzowana. I niech to lepiej faktycznie zadziała, bo jak mężuś zobaczy rachunek za te wszystkie super potrzebne cuda i cudeńka, to zakaz wstępu do przybytku owego chyba się pojawi...
Tylko się zastanawiam... ten ylang to będzie działał na mnie, czy na mężusia... bo może zacząć się paciać tym właśnie...?

wtorek, 15 stycznia 2008

Desperatka

    Hm... Aneta dowcip mi przysłała.
Tylko ja już sama nie wiem, czy jest to dowcip, czy faktyczna recepta na... męża...


"Do Serwisu Technicznego:

W ubiegłym roku zamieniłam CHŁOPAKA na MĘŻA i zauważyłam znaczny spadek wydajności działania, w szczególności w aplikacjach KWIATY I BIŻUTERIA, które działały dotychczas bez zarzutu w CHŁOPAKU.
Dodatkowo MĄŻ - widocznie samoistnie - odinstalował kilka bardzo wartościowych programów takich jak ROMANS i ZAINTERESOWANIE,  a w zamian zainstalował zupełnie przeze mnie nie chciane aplikacje KOMPUTER i SPORT.
ROZMOWA nie działa zupełnie, a aplikacja SPRZĄTANIE DOMU po prostu zawiesza system.

Uruchamiałam aplikacje wsparcia KŁÓTNIA, aby naprawić problem, ale bezskutecznie.

Desperatka

**************************************************************

Odpowiedź:

Droga Desperatko!

Na wstępie pragniemy zwrócić Twoja uwagę, iż CHŁOPAK jest pakietem rozrywkowy, podczas gdy MĄŻ jest systemem operacyjnym.

Spróbuj wprowadzić komendę: C:\\\MYSLALAM_ZE_MNIE_KOCHASZ włączyć ŁZY oraz zainstalować WINĘ.
Jeżeli wszystko zadziała jak powinno, MĄŻ powinien automatycznie włączyć aplikacje BIŻUTERIA i KWIATY.


Pamiętaj jednak, iż nadużywanie tych aplikacji może doprowadzić MĘŻA do wystąpienia błędu GROBOWA_CISZA lub PIWO.

PIWO jest bardzo nieprzyjemnym programem, który może włączyć plik GLOSNE_CHRAPANIE.MP3.

Cokolwiek byś nie robiła, pamiętaj jednak, żeby nie instalować TEŚCIOWEJ.

Serwis Techniczny"

poniedziałek, 14 stycznia 2008

nic

    Nic się u mnie nie zdarzyło. Żadnych westchnień, żadnych wzruszeń, nawet nerwów żadnych... Nic. Sielsko, anielsko i nudnawo.
Nie mogę się skupić na czytaniu, Piotruś coś maluje, koty śpią. Piece ciepłe, wieczór. Sennie tak bardzo, bardzo, że aż trudno mi w to uwierzyć...

nic

    Nic się u mnie nie zdarzyło. Żadnych westchnień, żadnych wzruszeń, nawet nerwów żadnych... Nic. Sielsko, anielsko i nudnawo.
Nie mogę się skupić na czytaniu, Piotruś coś maluje, koty śpią. Piece ciepłe, wieczór. Sennie tak bardzo, bardzo, że aż trudno mi w to uwierzyć...

sobota, 12 stycznia 2008

kartka

    Właśnie zerwałam kartkę z kalendarza. Jak co wieczór. Ten ścienny, jednodniowy taki trochę niedoceniany przeze mnie... Nieosobisty, bez sekretów i w dodatku każdego dnia o jedną karteluszkę biedniejszy. A ja zrywam te kartki jego bezlitośnie i czasem tylko na którejś się zatrzymam.
I dzisiaj właśnie zatrzymał mnie przy sobie na chwilę...
Ale jak mogłam dłużej nie popatrzeć, kiedy na niewielu w sumie centymetrach coś mądrego bardzo napisane.

"Postępuj swoją drogą, a ludzie niech mówią co chcą."

piątek, 11 stycznia 2008

pamiętniczku...

    ...mój  dzisiejszy dzień opierał się trochę o nerwy, trochę o zmęczenie.Taki podpierany kawą i muzyką był... Taki, który jednak kończy się pozytywnie.
A teraz wspominam cichutko rzeczy kilka i słucham... o nie! dzisiaj jazzu to ja nie słucham. Toż moje wspomnienia dzisiejsze opierają się o... klik...

czwartek, 10 stycznia 2008

uprzejmie donoszę, że...

    ... zadzwoniłam dzisiaj do machera od pralki i powiedziałam mu w sposób kulturalny co prawda, aczkolwiek dosadny, co o nim myślę. No i... pralka od dwóch godzin zreperowana, działa, właśnie drugie pranie robi.
Donoszę również, że przyszedł inny macher. Taki ze trzy dekady młodszy i trzeźwy. Nawet taki, co to mówić umie. No i dzisiaj nie miałam okazji popatrzeć na wysuwającą się ze spodni... pupę pana majstra, ponieważ ten akurat spodnie miał (w sposób zadziwiający mnie niezmiernie)  podciągnięte prawie pod pachy i zapięte szczelnie pasem. W spodniach była upchnięta koszula i sweter... Szansy nawet nikłej zatem nie było.

Donoszę równie uprzejmie, że właśnie paciam się w kremie czekoladowym i orzechowym i śmietankowym. Nasączam biszkopt i robię radomiankę. Hm... takie nasączanie to sprawa fajna... Krem kremem - no jak to krem, słodki i tyle, ale ten biszkopt taki nasączony... no taki to chyba nie, bo przecież spróbować musiałam tego, czym nasączam... no i już tak bardzo to nie nasączę chyba...
I tak sobie sączę i nasączam i tak sobie ten krem ucieram i myślę... toż problem robi mi się od dzisiaj. No bo jak ja teraz mam dwulatka nazywać, jak on od początków bloga dwulatkiem zwany... W trzylatka go zmienić?...
Hm... jakoś tak mi to nie pasuje zbytnio...
I tym sposobem... uprzejmie donoszę, że dwulatek z dniem dzisiejszym Piotrusiem być tutaj zaczyna.

PS. Idę nasączać... i pomyśleć, co z blogiem osobistym dwulatka zrobić... Tu to dopiero mam o czym sączyć :)

środa, 9 stycznia 2008

rażące mnie metody wychowawcze

    Siedzimy u znajomych, pijemy kawę, miło rozmawiamy. Odpoczywam... Dwulatek bawi się z ich najmłodszą pociechą. Pełen relaks. Nagle do domu wracają trzy ich starsze córki. Panny w wieku lat sześciu, ośmiu i dziesięciu. Dziewczyny zaglądają do pokoju, mówią dzień dobry i... I nagle słyszę głos pani domu, która mówi do córek: to są - i tu wymienia nasze imiona... Siedzę lekko skonsternowana. Zbyt zszokowana, żeby coś powiedzieć, a pan domu z uśmiechem dodaje, że oni mają taki styl wychowawczy...
Taki styl... co to niby ma polegać na tym, że nie wymusza się sztucznie szacunku.
Taaa...zaraz się mogę dobitnie przekonać o tym, bo wchodzi do nich koleżanka jednej z córek i do moich znajomych per ty się zwraca bez żenady. Do nas również... A gospodarze nas sobie nawet nie przedstawili.
Pełen luz czyli. No klepnąć się po plecach z młodymi i wódeczki napić, a potem porozmawiać o życiu.
Nie odpowiada mi taki styl. Nie odpowiadało mi ich tłumaczenie dwulatkowi,że nie są ciocią i wujkiem tylko ludźmi z imieniem. Nie odpowiada mi styl bycia luźnym. Obowiązują pewne zasady i hierarchie.
Jeśli oni chcą być na ty z otoczeniem, to niech będą. Jednak niech otoczenia nie zmuszają do bycia na ty z ich dziećmi...

wtorek, 8 stycznia 2008

"będziesz mój...

    ...mój ty jeszcze nie wiesz o tym że
będziesz mój, mój i tak się stanie chcesz czy nie, chcesz czy nie,
będziesz mój, mój jeszcze możesz dziś przejść obok, dalej pójść
już nie będziesz dla nikogo będziesz mój" - klik

Dzisiaj usłyszałam piosenkę... Piosenkę starą jak świat. Piosenkę może i ciut śmieszną... Piosenkę o miłości. Piosenkę, o której zapomniałam wieki temu...

Siedzę teraz ze stertą zdjęć na kolanach, kawą w dzbanku obok i czekoladkami z marcepanem.
Słucham i oglądam... siebie.
Siebie w kapeluszu,  dzwonach, z kwiatami, z gołębiami, na tle obrazów i baszty, na ławce, na schodach, na skarpie... w Krakowie.
Bo piosenka owa jest w moich myślach tylko dla tego miasta zarezerwowana.
Miasta,  które kocham i w którym mogłam być. Miasto, które sama opuściłam, wierząc, że tam wrócę. Nie wróciłam...

Oglądam zdjęcia i wspominam, a wspomnienia te są ciepłe ogromnie...

poniedziałek, 7 stycznia 2008

polscy fachowcy

    Podobno bardzo fachowi. Podobno rzetelni, sprawni, uczciwi. Ponoć wszędzie wychwalani. Wszędzie, znaczy za granicą naszego kraju. Podobno nawet od plakatu z hydraulikiem nie odbiegający...
Dlaczego w takim razie do mnie cholera żaden fachowiec wyglądający jak ten z plakatu nie przyjdzie? Niechby nawet tak nie wyglądał, ale potrafił coś zreperować i nie zrujnować przy tym kilku pomieszczeń... Ale nie! Do mnie przylezie albo podchmielony, albo cwaniakowaty niechluj.
Dzisiaj przyszedł fachowiec do pralki. W pralce trzeba było wymienić kołnierz wokół bębna, bo dwulatek miał fantazję przeciąć go nożyczkami...
No i przyszedł. Przyszedł dwie godziny po czasie i się zirytował, że pralkę rozbierać musi... No czułam się aż winna temu, że pralki sama nie rozbebeszyłam...
Wywalił mi pralkę na środek (o ile w mojej łazience istnieje coś takiego jak środek zważywszy na jej wielkość) łazienki, zdemontował blat, bo ten mu bardzo przeszkadzał. Już myślałam, że i lustro ze ściany zdejmować trzeba będzie... Ale się ostało ono. Potem musiałam słuchać, że dzieci to się pilnować należy i ewentualnie podziwiać zsuwające się z czterech liter spodnie pana machera.
Kołnierz wyjął narzekając, że przy tym typie pralki to dużo roboty, żeby się do niego dostać i stwierdził, że na dzisiaj skończył, ponieważ kołnierza ze sobą nie wziął i przyniesie go... w środę. Nieważne, czy mnie środa pasuje - panu odpowiada i tak ma być.
No i wylazł troglodyta z łazienki zostawiając w niej breję pośniegową, która mu wypłynęła spod butów. Tych bowiem przecież nie wytarł... Jak już wylazł, to portki poprawił i poszedł do kuchni ręce myć. (W sumie to czemu nie miałabym umyć podłogi również i w kuchni przy jednoczesnym umyciu zlewu i szafki przy zlewie?...)
Fachura zabrał swoją walizę narzędzi i zaczął sie ubierać w kurtkę. No to zapytałam, co z ustawieniem pralki na właściwym miejscu. Śmiała byłam - nie ma co... Facet się zacietrzewił nieco, więc usłyszałam, że to mi mąż włoży jak wróci, bo on już siły nie ma.
No i po co się pytałam?...
Posprzątałam, umyłam podłogi, ustawiłam pralkę, zamocowałam blat i siadłam, żeby odpocząć. Siadłam i słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam... trzech kominiarzy mi się do mieszkania wwala. Przyszli - dzielni są. Dotarli pięć godzin później, ale są! Brudni jak to kominiarze, świeżo z dachu zleźli - i nieważne, że jeden z nich ledwo się na nogach trzymał... Sprawdzili drożność dróg wentylacyjnych, cholera wie po co okno w kuchni otwierać mi zaczęli, jeden tym bardziej nie wiem po co się do pokoju w tych uwalonych buciorach na białą wykładzinę rozpędził...

Właśnie sobie siadłam i odpoczywam i podziwiam fachowość, terminowość, punktualność, zdolność komunikacji i werbalizacji fachowców.
I mam wielką nadzieję, że zaczadzenie nam nie grozi i że tą pralkę będę miała sprawną w środę, bo przy dwulatku i jego nowej pasji prania mam... dużo...

niedziela, 6 stycznia 2008

zaczynam rozumieć facetów...

    Wczoraj na imprezie byliśmy. Na takiej, gdzie większości osób nie znałam. Ale poznałam. Nie w tym problem... Chociaż... tak naprawdę to właściwie problemu nie było żadnego. Było za to zdziwienie. Moje. Wielkie zdziwienie. Nawet rzekłabym, że olbrzymie zdziwienie... Taaa... olbrzymie to dobre określenie tego zdziwienia mojego...
Ale jak się zadziwić nie miałam, jak zobaczyłam coś, co moje wyobrażenie przerosło... Wyobrażenie wielkości. Rozmiaru znaczy się. I to rozmiaru kobiecych piersi dotyczącego... Biustu, jak kto woli. Z resztą nie wiem, czy to biust, czy piersi... Na TO określenia właściwego znaleźć nie potrafię...To było coś wieeeeelkiego. No i dodać muszę, że również i pięknego jednocześnie.
Poznałam żonkę znajomego. Żonka, jak żonka. Miła jest i sympatyczna. Żonka jednak w pewnej chwili zdjęła sweterek i... No i buch te jej piersi na wierzch niemalże, bo dekold miała przesadzony. No i tak się to pochyla, to schyla, to sięga coś przez stół. A ten jej biust to w te, to we wte, to niemalże sam sięga po coś. To się ten materiał tej bluzki jakoś w dół ciągnie, to znowu jakoś na bok się o coś jakby zahaczał. A te piersi normalnie niemalże na wierzch wyłażą i własnym życiem żyją.
No napatrzyć się nie mogłam... Toż jak żyję i kobiet znam wiele, to czegoś podobnego nie widziałam do wczoraj.
No i wzrok mój te cyce ciągnęły i ciągnęły i aż mi głupio było. I nie wiem, jak to tak można stóp własnych nie widzieć i tego, co pod stopami. I tak ciągle myślę, że to trochę i ciężko być musi tak dźwigać tyle kilogramów...
Ha! i wcale złośliwie tego nie myślę. Ze zdziwieniem i podziwem i... normalnie z fascynacją jakby...
I tak sobie też myślę, że hm... normalnie jak facet się chyba czułam z tym swoim zadziwieniem...
Niestety chyba zaczęłam od wczoraj rozumieć facetów...

sobota, 5 stycznia 2008

sen dzisiaj miałam

    Miałam dzisiaj sen... Piękny sen. Najwspanialszy ze wspaniałych. Takich wspaniałych z półki najwyższej...
Sen, który chciałam śnić i śnić i nie przerywać. Nawet wtedy, gdy świadomość śnienia zaczęła się wdzierać, sen mój trwał niezmieniony i piękny... Tak dobry, że nawet wtedy, gdy się obudziłam i zobaczyłam piękny poranek chciałam do tego snu powrócić. I mimo chęci na codzienne chwile własne o poranku z kawą w kubku i widokiem na słońce tańczące w witrażach katedry za oknem, chęć powrotu do snu zwyciężyła...
Powrotu w śnienie, jakiego dawno nie miałam. Oderwane od rzeczywistości, a jednocześnie realne ogromnie. Śnienie harmonijne i piękne, spokojne i rozmarzone.
Tym piękniejsze, że po przebudzeniu i kontemplacji, udało mi się do niego wrócić. I... zaczęłam śnić dalej...

Piękny sen dzisiaj miałam... Dawno tak dobre sny się mnie nie imały. Chyba jednak przyszło już do mnie wielkie pogodzenie ze światem, ze sobą, z Nią...

piątek, 4 stycznia 2008

na granicy

    Dzisiaj kolejny spacerowy dzień. A teraz zielona herbata w białej filiżance, zaparzona w białym dzbanuszku. Pachnie przecudnie. I chociaż gorąca nie parzy ust. A może po prostu tego nie czuję, bo za bardzo stęskniłam się za nią...
Do tego cisza i spokój. Moje zawieszenie na granicy dnia i popołudnia, słońca i mroku, myśli i ich wyciszenia.
I muzyka w tle... I już sama nie wiem, co bardziej parzyć powinno... Ta herbata, czy ten jazz... klik

czwartek, 3 stycznia 2008

gdzie się kończy seks a zaczyna zdrada

    Odpoczywając w całym zamęcie świąteczno-noworocznym nadrobiłam zaległości w piśmie dla udomowionych i w piśmie dla tych, co niby zbuntowane są.
Ludzkie troski, ludzkie problemy, ludzkie radości.
Ludzkie zdanie jedno... Do myślenia mi dało.
"Mężczyźni zdradzają ciałem, kobiety emocjami."
Ładne, zgrabne... Proste. Naiwne. Jedno z wielu, które próbą wytłumaczenia się i usprawiedliwienia być może. Przed samą sobą...
Ciało to ciało, a emocje to emocje. Nie da się zdradzić ciałem bez emocji udziału. Nie da się emocji z ciała wyrwać. Mężczyzna nie jest maszyną, kobieta nie nie bierze pod uwagę ciała.
Toż nawet gdy ciałem się zdradza, to ciało dzięki emocjom do zdrady gotowe.
I tak myślę, że chyba wcale nie o emocje tu idzie, czy o ciało, ale o fakt, gdzie się kończy seks, a zdrada zaczyna...
Czy zdradą jest dla nas cielesność, czy zdrada w sferze uczuć jedynie być może...?
Czego bardziej się boimy i prędzej wybaczyć jesteśmy gotowi? Która z tych zdrad bardziej dla nas kusząca? Którą naiwnym tłumaczeniem prędzej zasłonimy?...
Bo gdzie się kończy seks, a zaczyna zdrada to sprawa indywidualna ogromnie bez względu na to czy ciałem zdradzamy czy emocjami, ponieważ i tak do jednego się to w efekcie sprowadza.

moja pogoda

    Kocham słońce. Niezależnie od pory roku. Słońce jest mi do życia potrzebne. Latem uwielbiam upał - im goręcej, tym lepiej, im duszniej - tym piękniej. Jesienią lubię światło na liściach się kładące i spacer w słońcu słabnącym. Wiosną cieszą mnie pierwsze promienie, bo wiem, że niedługo w nieprzyzwoite ciepło się zmienią. A zimą? A zimą uwielbiam słońce i mróz. I śnieg, ale jedynie jak pada. Takiego na ulicy leżącego nie lubię...
Dzisiaj pogoda moja była. Pogoda taka, że aż chce się iść. Przed siebie, gdzieś, byle iść. I nieważne, że mróz oddech do płuc cofa i nos o swoim istnieniu przypomina. Powietrze rześkie i przejrzyste, i odpocząć pozwala. I tak wolnym krokiem po prostu sobie iść.

PS. Dwulatek najwyraźniej lubi to co ja...

środa, 2 stycznia 2008

sennie

    Muszę przyznać, że pierwsze dni nowego roku upływają mi sennie. Sennie i jakby we śnie. Wśród wspomnień i planów jednocześnie. W lekkim zawieszeniu, w zamyśleniu... Miło tak. Nawet za oknem śnieg prószy. Nie pada - prószy delikatnie, ale skutecznie. Do moich myśli podobny taki...

wtorek, 1 stycznia 2008

Sartre

    Nie ma to jak na początku roku nowiutkiego wziąć coś mądrego do czytania i zobaczyć zdanie, które nas z nóg zwali...
No bo jak tu się nie zachwycić zdaniem treści w słowa skąpej, ale do myślenia dającej?

"Absurd to grzech Boga."