- Moja córka ma chłopaka - dramatycznie oświadczyła Anka, przybierając pozę nieco przerażonej mamuśki i jednocześnie robiąc buzię w ciuk, sygnalizując, że nie wie "co z tym fantem zrobić".
- Nooooo - orzekłam idiotycznie, a moje nad wyraz wymowne stwierdzenie dotyczyło zarówno faktu, że zapięłam na się dżiny w rozmiarze 36, a takie nosiłam ostatnio na pierwszym roku studiów, jak i faktu, że będąc w owym magicznym wieku lat osiemnastu, którego właśnie doświadcza jej córka, też miałam chłopaka i nikt nie robił z tego halo i to normalne jest. Ciuk Anki się wydłużył. Coś tam sarknęła, że "zobaczę" - no zobaczę i to niejedno, ona też i co wobec tego, ha? Za to jak tylko do niej wtaszczyłyśmy się, bo pani musiała jeszcze nabyć arbuza o wadze siedem i pół kilograma, Anka jak nawiedzona rzuciła się do komputera, odpędzając od niego drugą z córek, która namiętnie zabijała jakieś monstra.
- Nooooo? Zobacz! - pokazała mi jakąś twarz na n-k.
- Urodziwy to on nie jest i trochę staro wygląda... - się mi wyrwało znaczy, ale nastolatek prawdziwie dziwną urodę ma.
- Bo on stary jest! W twoim wieku jest - tutaj to już zdecydowanie Anka przegięła. W moim, to wcale nie znaczy, że stary przecież. Z mojego punktu widzenia, to on nawet zbyt młody i pozbawiony doświadczenia życiowego - a niech będzie, że tak ładnie to nazwę. I wtedy furię zobaczyłam i usłyszałam, że jak jeszcze raz powiem, że to gówniarz (chociaż niczego takiego nie powiedziałam), to ona mi kawy więcej nie zrobi. No to nie powiedziałam... Kawa ważniejsza od jakiegoś tam.
- No i wyobraź sobie, że ten staruch w twoim wieku - Anka nadal przesadzała znacznie, podczas gdy ja kroiłam arbuza, zalewając sokiem cały blat i usiłując przenieść rozmowę na poziom: łyżeczką, widelcem, czy zębami brudząc policzki - zawrócił w głowie Ewie do tego stopnia, że ja już tego nie kontroluję.
- Aaaaaaa... - powiedziałam kolejne mądre coś - że niby ona to na poważnie wzięła, tak? - No błyszczałam po prostu. Intelekt na poziomie blondynki w wieku "nastolatka" z n-k. Brzydkiego w dodatku jak siedem nieszczęść. - Pokaż no go raz jeszcze - zawyrokowałam - musi w sobie mieć coś.
- Coś... - Anka zła jak osa nie ustępowała - to on może i ma, ale niech jej tego lepiej nie pokazuje - Anka postanowiła być wulgarną. Ale ponieważ ja miałam już widelec i arbuza, było mi to obojętne. Niech sobie będzie, jaka być chce. Ale ta się uparła na mnie i kontynuowała - No powiedz, że to normalne????
- Normalne to to nie jest, ale nie zmienisz niczego. - Udało mi się zbudować wypowiedź.
- Ale on stary jest! - uparła się jak nic ta kobieta... - I powiedz sama: czego ty nie masz, a ona ma! - tu Anka przegięła, ale postanowiłam się zastanowić - wulgarną być nie chciałam, bo nie lubię, więc myślałam intensywnie, aby coś znaleźć. Przecież wiadomo, że ja wypadam znacznie lepiej i w ogóle to porównanie bez sensu jest, ale czego się nie zrobi, aby Ankę uspokoić...
- Noooo... - normalnie mnie samą już to drażnić zaczęło, że taka elokwentnam - no ja nie mam hamulca w cynizmie i nie mam litości w rujnowaniu finansowym męża na...
- Bingo!! - krzyknęła niemalże Anka z iskrą w oku - umówię was jutro gdzieś, porozmawiaj z nią i wtłucz do mózgownicy, że fajnie być zołzą, to może on się wtedy zniechęci... - no dzień dobroci dla mnie jak nic z jej strony!
****
- ... zołzowatość przychodzi wam z wiekiem przecież, więc ona nie ma szans... - zawyrokował ślubny. Nie ma to jak miłe słowa od męża wieczorkiem... A swoją drogą, faceci to jednak dziwny twór... Chociaż znam trzy związki z dużą różnicą wieku. Zanim się porozwodzili, stanowili baaardzo dobrane pary...
... uffff... nie lubię wkładać palców między drzwi... klik
poniedziałek, 29 czerwca 2009
damsko-męskie, czyli małżeńskie
ja: ty to mnie musisz lubić w czasie egzaminów, co?
ślubny: w ogóle jakoś cię lubię
***
ja: wiedziałam, że tak to się potoczy!!
ślubny: bo ty... jesteś...wiedźma jesteś... miałem powiedzieć "czarodziejka", ale to nieładnie brzmi...
***
ślubny: no i z czego to tak się śmieje ostatnio i śmieje i nawet się nie obrazi... a człowiek tak się stara i nic...
***
ja: ooooo a co się stało, że postanowiłeś mi pomóc ścielić?
ślubny: przecież zawsze ci pomagam
ja: nieprawda! w tym tygodniu od dwóch tygodni mi nie pomagałeś
ślubny: no tak... racja... to było niemożliwe
ślubny: w ogóle jakoś cię lubię
***
ja: wiedziałam, że tak to się potoczy!!
ślubny: bo ty... jesteś...wiedźma jesteś... miałem powiedzieć "czarodziejka", ale to nieładnie brzmi...
***
ślubny: no i z czego to tak się śmieje ostatnio i śmieje i nawet się nie obrazi... a człowiek tak się stara i nic...
***
ja: ooooo a co się stało, że postanowiłeś mi pomóc ścielić?
ślubny: przecież zawsze ci pomagam
ja: nieprawda! w tym tygodniu od dwóch tygodni mi nie pomagałeś
ślubny: no tak... racja... to było niemożliwe
piątek, 26 czerwca 2009
asany i kuszenie życiem, czyli ja naga
Pani przeciąga się leniwie... Bardzo leniwie. Mięśnie bolą tam i ówdzie jeszcze, ale dzięki temu pani wie, że żyje, że jeszcze jest... panią... Nie wiem tylko, czy zrobić koci grzbiet i prychnąć niby od niechcenia, mając świat w poważaniu, czy z uśmiechem zawisnąć głową w asanie psa. Kusi i jedno i drugie. To drugie lepsze. W psie z głową w dół mogę mieć świat opływający i pędzący przed siebie beze mnie. Mogę go obserwować ze zdziwieniem i zupełnie bez zakłopotania.
- Będziesz naga? - zapytał zdziwiony lekko mąż mój własny i osobisty, kiedy założyłam dzisiaj letnią sukienkę na ramiączkach. Taaaak... Chcę być naga i taka jestem od zbyt dawna. Pies z głową w dół... Pomaga. Myśli krążą inaczej. Ziemia jest niebem, niebo też jest niebem. Po co mi napierśniki i gorsety? Jest lato. A bluzek białych zakładać teraz nie zamierzam. Czarne też odłożyłam na dno komody. Kupiłam mateiał na kolejne sukienki. Łączki. Przywieram do ściany i odginam się, rozluźniam lędźwie, kręgosłup przyklejam idealnie... Co daje prawie perwersyjne uczucie przyjemności. Niebo jest niebem, ziemia nadal ziemią nie jest... I niech tak zostanie. klik
- Będziesz naga? - zapytał zdziwiony lekko mąż mój własny i osobisty, kiedy założyłam dzisiaj letnią sukienkę na ramiączkach. Taaaak... Chcę być naga i taka jestem od zbyt dawna. Pies z głową w dół... Pomaga. Myśli krążą inaczej. Ziemia jest niebem, niebo też jest niebem. Po co mi napierśniki i gorsety? Jest lato. A bluzek białych zakładać teraz nie zamierzam. Czarne też odłożyłam na dno komody. Kupiłam mateiał na kolejne sukienki. Łączki. Przywieram do ściany i odginam się, rozluźniam lędźwie, kręgosłup przyklejam idealnie... Co daje prawie perwersyjne uczucie przyjemności. Niebo jest niebem, ziemia nadal ziemią nie jest... I niech tak zostanie. klik
ona, czyli (chyba) ja
Niebo w powiatowym jest pomarańczowo-różowe. Powietrze stoi w miejscu i nawet nie próbuje drgnąć. Róże pachną jak oszalałe. Mało kwiatów jeszcze, ale te, które są, nadrabiają intensywnością. Pelargonie zwisają coraz dłuższe i dłuższe i dziwnie pomarańczowe. Weszłam w inną kolorystykę. Opętał mnie pomarańcz i seledyn i biel. Gdzie ja? Nie wiem. Ta w seledynie i bieli to pani z innej bajki. Ale w bajce owej pachnie nadintensywnie i niebo nieco przeraża. Chmury stają się prawie fioletowe, ale nie grożą burzą. Latarnie uliczne na mojej uliczce już włączone. Cudne kule. Lubię je i tę pozorną ciszę i hałas dobiegający ze środka powiatowego deptaka. I pozorny bezruch. W tle klik, a w ręku ulubione i szron na szkle. Krople się materializują i spływają po cieniutkiej nóżce pokonując najpierw moje palce. Nigdy za nią nie trzymam. Zawsze za czaszę. Lubię pewne dotyki. Głaski są miłe, ale pozostaną tylko głaskami. Da się żyć bez nich. Pachnie mi latem. A to zapach miły dla mnie. Jutro drań ląduje u najszczęśliwszej i rodzica mojego płci męskiej. A my... my też lądujemy. W kilku miejscach naraz i na imprezie takiej bezdzietnej i przy dobrej muzyce, bez szykowania dań na ciepło. Jak ja lubię lato... Tylko dlaczego w to lato jakoś wkrada się niepostrzeżenie poczucie dorosłości? Nigdy go nie miałam w takim stopniu. Może nadania, stopnie, zobowiązania zaczynają docierać do mnie. A może czas odświeżyć miotłę i polatać tak po prostu? Jeszcze nie wiem. Na razie słucham, sączę, planuję, cieszę się i... nie... nie pocę się od parnego powietrza, czyli ta ona to jednak ja...
czwartek, 25 czerwca 2009
o znaczeniu znaków ze znakami w tle
Ponieważ emocje chodzą u mnie parami, wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że dzisiaj rano ślubny musi jechać do stolicy. Prawdopodobnie mówił o tym wcześniej, ale wcześniej to ja niczego nie kodowałam... No i zostałam jak ta gapa z mnóstwem dodatkowych czynności do wykonania, a przecież wszyscy wiedzą, że przed egzaminem to człowiek jest w stanie robić tylko jedno - stresować się. W dodatku najszczęśliwsza zadzwoniła o szóstej rano z radą abym coś zjadła, póki jeszcze mogę przełknąć i nie przyjmowała do wiadomości, że ja to już kawy nie przełykam, a droga niedługo po niej dołożyła swoje informacją, że już zaczynają trzymać kciuki. Nieźle powiem... A myślałam, że to ja jestem pokręcona... Jak widać mamom też niczego nie brakuje w moich sytuacjach stresowych. A potem to już poszło... Tylko w kwiaciarni nie mogłam się zdecydować na kolor róż, więc wybrałam białe. I jak już kwiaty były pakowane w papier zauważyłam, że nie mam wielgachnego segregatora ze wszystkim. No i? Wracać się, czy nie wracać? Wracanie się pecha przynosi, ale ja muszę zawsze przy sobie swoje bazgroły mieć, więc wyciągnęłam klucze i zostawiając resztę pognałam do domu. Pan w kwiaciarni przypilnował potem, abym zabrała wszystko. Nawet parasolkę i obiecał kciuki trzymać. W przeciwieństwie do podłoty, który się od tego próbował wymigać. I dopiero jak zobaczyłam uciekający autobus przypomniałam sobie, że ponoć białe róże pecha przynoszą. Na ślubach co prawda (a ja miałam, a jest mi dobrze), ale jeśli na ślubach, to czemu nie na egzaminach? Lekkie nagięcie przesądu... Pecha przynoszą też dwie dziewiątki. Tak przynajmniej tłumaczyłyśmy sobie w liceum, zakładając równocześnie, że szczęście dają dwie szóstki. Nie pytajcie dlaczego - nie wiem. I nagle wszędzie zaczęłam zauważać dwie dziewiątki. Ba! świat się dwoma dziewiątkami stał! Gdzie nie spojrzę - dziewiątki. No to po mnie... dziewiątki, róże, wrócenie się do domu... Nastawienie miałam zatem bardzo pozytywne. Taaak... nie ma to jak pozytywne myślenie i pewnie to właśnie dzięki niemu, kiedy już wszystko ułożyłam, ustawiłam, naszykowałam i kompletnie nie wiedziałam nawet tego, jak się nazywam, usłyszałam cztery najbanalniejsze pytania i uzyskałam maksymalną ilość punktów.
Taaak... to pewnie przez te białe róże, dziewiątki i wrócenie się. Do kompletu co prawda zabrakło czarnego kota przebiegającego drogę, ale tego mam własnego, udomowionego, plączącego się nagminnie pod nogami i stłuczonego lustra, ale to akurat dla mnie nie problem. Nie ma to zatem jak znaki...
A teraz razem z draniem wcinamy tiramisu lodowe. Jeśli kierowałabym się znakami, za oknem powinna być zima, ale jest burza i... podwójne szóstki. Ale te mnie już nie obchodzą. Taaak... pewnie dlatego ich tak dużo. Podobnie jak różowych róż na balkonie. Mszyce je w tym roku ominęły - chyba lekarstwem na mszyce jest po prostu brak czasu na pielęgnowanie kwiatów.
Znakiem tego zaczęłam wakacje! Ha! klik
Taaak... to pewnie przez te białe róże, dziewiątki i wrócenie się. Do kompletu co prawda zabrakło czarnego kota przebiegającego drogę, ale tego mam własnego, udomowionego, plączącego się nagminnie pod nogami i stłuczonego lustra, ale to akurat dla mnie nie problem. Nie ma to zatem jak znaki...
A teraz razem z draniem wcinamy tiramisu lodowe. Jeśli kierowałabym się znakami, za oknem powinna być zima, ale jest burza i... podwójne szóstki. Ale te mnie już nie obchodzą. Taaak... pewnie dlatego ich tak dużo. Podobnie jak różowych róż na balkonie. Mszyce je w tym roku ominęły - chyba lekarstwem na mszyce jest po prostu brak czasu na pielęgnowanie kwiatów.
Znakiem tego zaczęłam wakacje! Ha! klik
środa, 24 czerwca 2009
"tak się uczyta i uczyta i...
... i czasu na życie nie mata..." skwitował mój dziadek, kiedy dowiedział się, że jutro mam egzamin. W dodatku ważny dla mnie. A ja sobie tak po prostu spontanicznie zaszalałam w październiku i rozpoczęłam realizację projektu w myśl zasady, że uda się, albo nie, ale spróbować warto. Zawsze warto, a kiedy jest ryzyko - jest zabawa, więc czemu nie spróbować? No tak... To w takim razie dlaczego mam już dzisiaj i to od rana ścierpniętą skórę na tej części ciała, gdzie plecy swoją nazwę szlachetną tracą? Świat się nie zawali przecież. Niby. Ale gwarancji nikt mi na to nie da. Papierologia mnie przeraża, a od kilkunastu tygodni przekładam sterty dokumentów i ustaw z miejsca na miejsce. Komoda nawet zawalona papierzyskami, a ja dodrukowuję kolejne i ośmielam się robić na nich notatki. Drań już dawno się zorientował, że zakreślacze są moje i muszę mieć koniecznie i jeden i drugi - inaczej myślenie moje ucieka gdzieś.
Hm... mam swoje zakreślacze i ołówek i pióro i długopis i ściskam to towarzyswo w dłoni i kompletną pustkę w głowie mimo tego też mam i nie umiem już nic a nic. I niczego nie wiem. Normalnie szok. Za to poprasowałam sterty tego, co się uzbierało, umyłam wszystko w domu, co się umyć dało, pralka prała dzisiaj cztery razy. Dziwne... jak się tak uczyta, to jednak czas mata, bo wymówek szukata... Ano... wracam do ustaw. Brr... już wiem, dlaczego nigdy mnie prawo nie pociągało.
A najgorsze, że już ślubny zakupił na jutro ulubione i rodzice z teściami szykują się na gratulacje... Booossszzeeeee. Toż to presja i mus - przymus a nie zabawa. klik
Hm... mam swoje zakreślacze i ołówek i pióro i długopis i ściskam to towarzyswo w dłoni i kompletną pustkę w głowie mimo tego też mam i nie umiem już nic a nic. I niczego nie wiem. Normalnie szok. Za to poprasowałam sterty tego, co się uzbierało, umyłam wszystko w domu, co się umyć dało, pralka prała dzisiaj cztery razy. Dziwne... jak się tak uczyta, to jednak czas mata, bo wymówek szukata... Ano... wracam do ustaw. Brr... już wiem, dlaczego nigdy mnie prawo nie pociągało.
A najgorsze, że już ślubny zakupił na jutro ulubione i rodzice z teściami szykują się na gratulacje... Booossszzeeeee. Toż to presja i mus - przymus a nie zabawa. klik
sobota, 20 czerwca 2009
o tym i o owym, czyli wakacje
Pani właśnie opycha się kasztankami i myśli. I pije kawę. Z mlekiem. Myśli intensywnie i zupełnie o niczym ważnym. W tle już wakacje. I deszcz. Duszno jest bardzo w powiatowym dzisiaj. Bardziej niż bardzo. Coś jakby wisiało w powietrzu. Za plecami i nad głową. Te kasztanki są obrzydliwie słodkie i przecież nie lubię słodyczy, ale dzisiaj mi dziwnie smakują. I głowa mnie boli. Makabrycznie. Wczoraj było zakończenie roku uroczyste. Wcześniej klasy trzecie wyfrunęły w świat. Rozczuliłam się. Niby moją trzecią miałam przez rok tylko, a jednak jakoś coś pod powiekami szczypało, jak się żegnaliśmy. Co im można powiedzieć na koniec? Nie wiem i nie wiem już nawet, co powiedziałam. Za dużo emocji. Uroczyste zakończenie, uroczyste słowa, uroczyste miny. Jakoś tak...
Uff... zasłodziłam się. Drań tworzy pułapki i musimy w nie wpadać. Wczoraj natomiast impreza zaskoczyła mnie rozmachem i całą resztą. A ponieważ cała reszta trudna do opisania, na samym jej stwierdzeniu poprzestanę.
Kto mi wypił kawę? Nie możliwe, żebym taki kubeł sama... To przez te kasztanki. Idę pod prysznic, a potem na spacer taki po prostu. Ale duchota... uff... klik
Uff... zasłodziłam się. Drań tworzy pułapki i musimy w nie wpadać. Wczoraj natomiast impreza zaskoczyła mnie rozmachem i całą resztą. A ponieważ cała reszta trudna do opisania, na samym jej stwierdzeniu poprzestanę.
Kto mi wypił kawę? Nie możliwe, żebym taki kubeł sama... To przez te kasztanki. Idę pod prysznic, a potem na spacer taki po prostu. Ale duchota... uff... klik
wtorek, 16 czerwca 2009
oops!
Drań obudził mnie dzisiaj dwa kwadranse przed 5 rano. I nawet rezolutnie tłumaczył, że nocy już przecież nie ma... Dyskusja tyle abstrakcyjna co jałowa o tej godzinie między nami, więc się poddałam - fakt, nocy już nie ma.
Akurat ślubny cichutko wymykał się z domu, udając, że już dawno wyszedł, coby drań nie zauważył, iż tata jeszcze w domu jest i zaproponował zabawę zadając jednocześnie tysiąc pytań z gatunku trudnych, kiedy drań zażyczył sobie coś do przekąszenia, poprzedzając swoje żądanie pytaniem, czy jest już coś w telewizji i co jest do jedzenia dla niego. Wtedy definitywnie straciłam nadzieję, że jeszcze da się go utłamsić i zaczęłam mobilizować się do wstania, wymieniając śniadaniowe specjały draniowe, kiedy drań zażyczył sobie zestaw o nieco egzotycznej recepturze. Kiedy dwukrotnie usłyszałam, że moje dziecko chce zjeść banana z ogórkiem świeżym, postanowiłam wstać nie zadając pytań i uznałam, że tydzień ów jednak do tych łatwiejszych należeć nie będzie. Ślubny w progu co prawda rzucił jeszcze z nadzieją, że pewnie dam radę ululać jeszcze łobuza i życzył mi dnia miłego, czego ja już pewna nie byłam.
... dochodzi 6.30... Drań śpi. Utłamsił się sam przy teledyskach na stacji muzycznej, na którą łaskawie się zgodził widząc, że bajek nie ma jeszcze. Ja wypiłam dwie kawy i po trzecią boję się iść do kuchni. Koty patrzą na mnie zrezygnowane. Przegląd prasy wypadł niesłychanie nieciekawie. Prześladuje mnie: klik - i tu zadrżała mi ręka wklejająca link... A do tego przede mną wizyta u lekarza. Prywatna. Ale w powiatowym to przeżycie równie stresujące...
Idę po kawę. Tym razem jednak mlekiem jej nie potraktuję...
Akurat ślubny cichutko wymykał się z domu, udając, że już dawno wyszedł, coby drań nie zauważył, iż tata jeszcze w domu jest i zaproponował zabawę zadając jednocześnie tysiąc pytań z gatunku trudnych, kiedy drań zażyczył sobie coś do przekąszenia, poprzedzając swoje żądanie pytaniem, czy jest już coś w telewizji i co jest do jedzenia dla niego. Wtedy definitywnie straciłam nadzieję, że jeszcze da się go utłamsić i zaczęłam mobilizować się do wstania, wymieniając śniadaniowe specjały draniowe, kiedy drań zażyczył sobie zestaw o nieco egzotycznej recepturze. Kiedy dwukrotnie usłyszałam, że moje dziecko chce zjeść banana z ogórkiem świeżym, postanowiłam wstać nie zadając pytań i uznałam, że tydzień ów jednak do tych łatwiejszych należeć nie będzie. Ślubny w progu co prawda rzucił jeszcze z nadzieją, że pewnie dam radę ululać jeszcze łobuza i życzył mi dnia miłego, czego ja już pewna nie byłam.
... dochodzi 6.30... Drań śpi. Utłamsił się sam przy teledyskach na stacji muzycznej, na którą łaskawie się zgodził widząc, że bajek nie ma jeszcze. Ja wypiłam dwie kawy i po trzecią boję się iść do kuchni. Koty patrzą na mnie zrezygnowane. Przegląd prasy wypadł niesłychanie nieciekawie. Prześladuje mnie: klik - i tu zadrżała mi ręka wklejająca link... A do tego przede mną wizyta u lekarza. Prywatna. Ale w powiatowym to przeżycie równie stresujące...
Idę po kawę. Tym razem jednak mlekiem jej nie potraktuję...
czwartek, 11 czerwca 2009
głaskanie kotka za pomocą młotka...
... czyli pani zastanawia się, co się dzieje wokół.
Od poniedziałku zaczęłam oddychać. I chodzić popołudniami z dzieckiem własnym na plac zabaw. Miło tak się odmóżdżyć. Jakoś łatwiej wtedy zaakceptować pewne sprawy. Taki bałagan w domu na przykład ten i tamten. Bałagan taki w dodatku, który robią chyba u mnie krasnoludki tudzież inne nieludzie. Takie kilka kubków po wszystkim, stos ściereczek, papierzyska i inne niezbędne do życia rzeczy, do których nikt się nie przyznaje. Okna od strony mieszkania brudzą również te krasnoludy, a ostatnio to nawet drzwi do pokoju czymś upaprały i stłukły ulubiony talerzyk. Mój ulubiony. Gdyby nie był to mój ulubiony, pewnie bym na nie taka zła nie była. Łatwiej zrozumieć również to, że do szkoły obecnie przychodzą jedynie nauczyciele i w większości siedzimy sobie w pokoju nauczycielskim i produkujemy papierologię. A dlaczego produkujemy?... Taaak... to bardzo dobre pytanie. A dlaczego sami jesteśmy? No bo uczniowie uważają, że już przychodzić do szkoły nie muszą. Łatwiej zrozumieć też fakt, że w wieku obecnym dowiedzialam się, że jestem uczulona i ukąszenie komara może spowodować u mnie np. odrętwienie stopy i powiększyć mi ją do rozmiarów znacznie poza normę wykraczających.
Ale jednak odmóżdżenie nawet absolutne nie daje odpowiedzi na pytania typu: dlaczego mamy dwie rady z rzędu jednego popołudnia bez wcześniejszej informacji, albo dlaczego znać się dla niektórych oznacza siedzieć sobie notorycznie na głowie i dawać dowody istnienia. Ale ja się ponoć czepiam. Od wczoraj się czepiam. A przynajmniej od wczoraj wiem o tym... klik
PS. No a teraz biegnę po kawę i idę do Was w odwiedziny :)
Od poniedziałku zaczęłam oddychać. I chodzić popołudniami z dzieckiem własnym na plac zabaw. Miło tak się odmóżdżyć. Jakoś łatwiej wtedy zaakceptować pewne sprawy. Taki bałagan w domu na przykład ten i tamten. Bałagan taki w dodatku, który robią chyba u mnie krasnoludki tudzież inne nieludzie. Takie kilka kubków po wszystkim, stos ściereczek, papierzyska i inne niezbędne do życia rzeczy, do których nikt się nie przyznaje. Okna od strony mieszkania brudzą również te krasnoludy, a ostatnio to nawet drzwi do pokoju czymś upaprały i stłukły ulubiony talerzyk. Mój ulubiony. Gdyby nie był to mój ulubiony, pewnie bym na nie taka zła nie była. Łatwiej zrozumieć również to, że do szkoły obecnie przychodzą jedynie nauczyciele i w większości siedzimy sobie w pokoju nauczycielskim i produkujemy papierologię. A dlaczego produkujemy?... Taaak... to bardzo dobre pytanie. A dlaczego sami jesteśmy? No bo uczniowie uważają, że już przychodzić do szkoły nie muszą. Łatwiej zrozumieć też fakt, że w wieku obecnym dowiedzialam się, że jestem uczulona i ukąszenie komara może spowodować u mnie np. odrętwienie stopy i powiększyć mi ją do rozmiarów znacznie poza normę wykraczających.
Ale jednak odmóżdżenie nawet absolutne nie daje odpowiedzi na pytania typu: dlaczego mamy dwie rady z rzędu jednego popołudnia bez wcześniejszej informacji, albo dlaczego znać się dla niektórych oznacza siedzieć sobie notorycznie na głowie i dawać dowody istnienia. Ale ja się ponoć czepiam. Od wczoraj się czepiam. A przynajmniej od wczoraj wiem o tym... klik
PS. No a teraz biegnę po kawę i idę do Was w odwiedziny :)
czwartek, 28 maja 2009
pomiędzy tym co było, a tym co będzie
Wakacje za progiem już... Tak tuż, tuż. Prawie je widać. I czuć. Pachnie wokół truskawkami, a te dla mnie zapowiedzią wakacji były zawsze. I czerwca. Właśnie... czerwiec za progiem. Od tygodnia widzę w ogródkach piwonie. Już są i one. Za tydzień dostanę właśnie je. Śmieszna ta nasza prywatna tradycja, którą rodzice podtrzymują i ślubny, ale miła.
Dzisiaj popatrzyłam zdziwiona na dzienniki. Zniszczone. Zatarte leciutko, ale zauważalnie, napisy. Popękane gdzieniegdzie grzbiety. Pozaginane kartki. Wystawione czarno na białym oceny proponowane... Posadzka nadal jeszcze odbija stukot obcasów, ale już lżej i jakby z oddali, bo i lżejsze buty i cieńsze obcasy. W pokoju nauczycielskim barwniej. Więcej czerwieni i pomarańczu. Nie czuć tak intensywnie zapachu kawy. Jeszcze tylko rozstrzygnięcie dwóch konkursów. Jeszcze tylko papierologia i trzy rady. Jeszcze tylko...
Hm... pyszne te truskawki. Zaczęłam zwalniać powoli. Wieczory znowu poświęcam w całości draniowi. Spaceruję częściej z psiakiem. Piję więcej zielonej herbaty i białej. Wróciły białe filiżanki do łask i te z makami.
Za trzy tygodnie będę popijać ulubione i przestawiać się na inny wymiar. I pewnie będzie mi brakować tego pędu i tego kurzu i drapania w krtani od kredy. I tego specyficznego hałasu też mi będzie brakować.
... już mi brakuje. Chyba. Ale cieszę się... klik
Dzisiaj popatrzyłam zdziwiona na dzienniki. Zniszczone. Zatarte leciutko, ale zauważalnie, napisy. Popękane gdzieniegdzie grzbiety. Pozaginane kartki. Wystawione czarno na białym oceny proponowane... Posadzka nadal jeszcze odbija stukot obcasów, ale już lżej i jakby z oddali, bo i lżejsze buty i cieńsze obcasy. W pokoju nauczycielskim barwniej. Więcej czerwieni i pomarańczu. Nie czuć tak intensywnie zapachu kawy. Jeszcze tylko rozstrzygnięcie dwóch konkursów. Jeszcze tylko papierologia i trzy rady. Jeszcze tylko...
Hm... pyszne te truskawki. Zaczęłam zwalniać powoli. Wieczory znowu poświęcam w całości draniowi. Spaceruję częściej z psiakiem. Piję więcej zielonej herbaty i białej. Wróciły białe filiżanki do łask i te z makami.
Za trzy tygodnie będę popijać ulubione i przestawiać się na inny wymiar. I pewnie będzie mi brakować tego pędu i tego kurzu i drapania w krtani od kredy. I tego specyficznego hałasu też mi będzie brakować.
... już mi brakuje. Chyba. Ale cieszę się... klik
niedziela, 17 maja 2009
damsko-męskie, czyli małżeńskie
ja (wołając z kuchni): Czy jest tu jakiś mąż? Może być mój.
ślubny: jak może być i twój to ok
***
ja: umówiłam się z fryzjerką...
ślubny: wiedziałem, że coś kombinujesz
ja: ... i zmienię kolor na platynowy
ślubny: ten już masz
***
ślubny: jesz kochanie, czy od razu mogę wszystko wyrzucić?
ślubny: jak może być i twój to ok
***
ja: umówiłam się z fryzjerką...
ślubny: wiedziałem, że coś kombinujesz
ja: ... i zmienię kolor na platynowy
ślubny: ten już masz
***
ślubny: jesz kochanie, czy od razu mogę wszystko wyrzucić?
przy niedzieli o sobocie
Idź w sobotę na zakupy z najszczęśliwszą, żeby pobuszować w sukienkach i butach, to spotkasz podłotę w centrum handlowym. (A niech się cieszy, że o nim piszę, chociaż i tak narzekać będzie pewnie, bo to podłota.) Co więcej - najpierw skrytykuje, że mam więcej siwych włosów, niż miałam, a potem rzuci miły komplement, że widać po mnie zmęczenie. No tak... Znaczy wczoraj byłam na zakupach. Nie kupiłam koturn, bo te, które mi się podobały, były tylko w wersji żółtej, a aż tak źle ze mną nie jest jeszcze. Nie kupiłam też żadnej sukienusi, bo albo zbyt krótkie, albo z falbanką. A ja chciałam klasyczne takie, albo z fałdami. Czy jak im tam tym takim szerszym plisom... Hm... z najszczęśliwszą się bardzo dobrze plotkuje, a i kawa smakuje dobrze. Co więcej, przy niej wiele spraw schodzi poza margines tego, co istotne. Odpoczęłam. Tak.
Za to wieczorem byliśmy w teatrze po odstawieniu drania do najszczęśliwszej i rodzica mojego płci męskiej. Drań się cieszył, że śpi u dziadków. My też się cieszyliśmy, że drań śpi u dziadków. A i oni cieszyli się, że drania mają. Ślubny co prawda od czwartku wspominał, że w garniturze nie idzie, ale wczoraj się jakoś tak za koszulę garniturową złapał i krawat, więc co mu będę przypominać, że jeszcze niedawno głupoty jakieś wygadywał? Dlaczego lubię facetów w garniturach? Nie wiem. Ale lubię. I lubię, jak za dużo wody po goleniu wyleją na siebie. No tak. A najzabawniejsze jest to, że do tej wody to ja jednodniowy zarost zawsze chcę. Ale kto powiedział, że ja nieskomplikowana jestem?
Ale przede wszystkim lubię teatr. Lubię spektakle, które kończą się późno, ponieważ po wyjściu ze spektaklu można wejść w noc i czuje się jeszcze tę specyficzną atmosferę. Jedyną w swoim rodzaju. Można iść wtedy spacerkiem i być w absolutnie innym wymiarze. Inny smak ma wtedy też ulubione i jakiś inny wydźwięk mają rozmowy. A ze ślubnym cudownie się rozmawia o wszystkim. Mogę bezkarnie paplać bzdury i mogę całkiem poważnie i emocjonalnie się podniecać czymś dla mnie ważnym i tym zupełnie obojętnym też. To obojętne jest z reguły najdokładniej rozstrząsane. No i można założyć te najwyższe obcasy. Taaaak... klik
Za to wieczorem byliśmy w teatrze po odstawieniu drania do najszczęśliwszej i rodzica mojego płci męskiej. Drań się cieszył, że śpi u dziadków. My też się cieszyliśmy, że drań śpi u dziadków. A i oni cieszyli się, że drania mają. Ślubny co prawda od czwartku wspominał, że w garniturze nie idzie, ale wczoraj się jakoś tak za koszulę garniturową złapał i krawat, więc co mu będę przypominać, że jeszcze niedawno głupoty jakieś wygadywał? Dlaczego lubię facetów w garniturach? Nie wiem. Ale lubię. I lubię, jak za dużo wody po goleniu wyleją na siebie. No tak. A najzabawniejsze jest to, że do tej wody to ja jednodniowy zarost zawsze chcę. Ale kto powiedział, że ja nieskomplikowana jestem?
Ale przede wszystkim lubię teatr. Lubię spektakle, które kończą się późno, ponieważ po wyjściu ze spektaklu można wejść w noc i czuje się jeszcze tę specyficzną atmosferę. Jedyną w swoim rodzaju. Można iść wtedy spacerkiem i być w absolutnie innym wymiarze. Inny smak ma wtedy też ulubione i jakiś inny wydźwięk mają rozmowy. A ze ślubnym cudownie się rozmawia o wszystkim. Mogę bezkarnie paplać bzdury i mogę całkiem poważnie i emocjonalnie się podniecać czymś dla mnie ważnym i tym zupełnie obojętnym też. To obojętne jest z reguły najdokładniej rozstrząsane. No i można założyć te najwyższe obcasy. Taaaak... klik
poniedziałek, 11 maja 2009
zaplecze i cała reszta, czyli jak pani powoli zaczyna podążać we właściwym kierunku myślowym
O tym, że znowu nie położę maseczki z glinkami na twarz, bo jest już zbyt późny wieczór, myślałam przez kolejne dwa tygodnie przy zmywaniu makijażu przed kąpielą. Glinki potrzebują przecież swoich skrupulatnie odmierzonych minut i nie lubią pośpiechu. Prawdopodobnie padnięcia na twarz wymazaną nimi też nie lubią. Dlatego właśnie wolałam nie eksperymentować. O tym, że bardzo odrosły i jeszcze bardziej posiwiały mi włosy, poinformował mnie drań, kiedy pewnego ranka w jednej ręce trzymałam suszarkę, w drugiej kubek z kawą, a wzrok skupiałam na jego samodzielnym myciu ząbków. Ale już o tym, że drań wyhodował w sobie mononukleozę dowiedzieliśmy się od lekarza, jak i o tym, że na szczęście skontaktowaliśmy się z nim pierwszego dnia gorączki, więc będzie wszystko dobrze, ale leki musiały póki co dostać stałe miejsce w kuchni na półce, a morfologię trzeba będzie powtarzać jeszcze wielokrotnie, żeby kontrolować krwinki. Przewrotne te krwinki są. Natomiast o tym, że dostaję dodatkowe pół etatu i muszę je wziąć, zostałam zawiadomiona dzień wcześniej przez dyrekcję.
Może to dlatego od jakiegoś czasu poranną kawę piję o siódmej rano na zapleczu przy komputerze i słownikach, albo stertach reprodukcji, a po zakończeniu lekcji siadam tam właśnie w fotelu z twardymi poręczami i gapię się na różowe zasłonki, które do tej pory wydawały mi się obrzydliwe, a teraz stały się całkiem obojętne? Może również i dlatego drzwi wejściowe do domu otwieram uparcie kluczem od pracowni, bo jakby częściej go od tego domowego używam. Nie wiem już sama, ile w tym wszystkim maja i roztargnienia, a ile zmęczenia.
Może to również dlatego przez dwa kolejne dni razem ze ślubnym i draniem pławiłam się w mikroklimacie, tudzież ciepłej wodzie. Sauna swoje zrobiła. Lubię parową. Bardzo. Wilgotność jest tym, co czyni cuda z moim ciałem i płucami i myślami. Taaak... Tylko bolą mnie ramiona. Dawno nie pływałam. Człowiek zdziczał jakby trochę jednak. Ale po lesie chodzę bez problemu i asany mogłam składać bez większego wysiłku. I może też to wszystko razem wzięte zaważyło na tym, że chodziłam boso i mokłam podczas burzy i wcale mnie to nie drażniło, ani nie ziębiło. Ba! nawet było mi zupełnie obojętne, czy włosy ułożą się tak, czy inaczej i czy na twarz będzie kapał deszcz, bo włosy od piątku układały się same, a makijaż był mi obcy przez dwa dni ostatnie. Być może na to wszystko wywarła swój niepowtarzalny wpływ pogoda i aura? A może to choroba rodzica płci męskiej goni mnie do pracy, żeby nie myśleć, bo myślenie o tym przeraża? Może to i przez jego kolejne złe wyniki i wieści o stanie zdrowia ślubny każdą wolną chwilę wypełnia mi kolejnym pomysłem i myśli za mnie? Nie wiem. Sama już nie wiem. Jest mi dobrze i ciężko jednocześnie. Dzisiaj usłyszałam od najszczęśliwszej o kolejnych wynikach. Złe. Gorsze, niż przewidywaliśmy. Zaraz siadam do sprawdzania sprawdzianów i zajmę się przygotowaniem lekcji otwartej. W sobotę idziemy do teatru. "Pani profesor, ale my mamy lekcję w siódemce, a pani otwiera szóstkę, a to zaplecze jest." No tak... dobrze mieć zaplecze.
Siostra ślubnego radziła mi ostatnio nagiąć się trochę do pewnych spraw. A co wtedy, gdy pewne sprawy w obliczu innych zaczynają być obojętne? Czy obojętność wyrasta samoistnie? Czy aby nie potrzeba zawsze dwóch stron i obustronnych relacji? Nie chce mi się. Co inne jest ważne. Priorytety zmieniają się, emocje również, z czasem i walka śmieszy, a nadgorliwość i animozje denerwują. Mam najszczęśliwszą, ślubnego, drania i zaplecze. I chyba powoli zaczynam rozumieć, co jest dla mnie najważniejsze. klik
Może to dlatego od jakiegoś czasu poranną kawę piję o siódmej rano na zapleczu przy komputerze i słownikach, albo stertach reprodukcji, a po zakończeniu lekcji siadam tam właśnie w fotelu z twardymi poręczami i gapię się na różowe zasłonki, które do tej pory wydawały mi się obrzydliwe, a teraz stały się całkiem obojętne? Może również i dlatego drzwi wejściowe do domu otwieram uparcie kluczem od pracowni, bo jakby częściej go od tego domowego używam. Nie wiem już sama, ile w tym wszystkim maja i roztargnienia, a ile zmęczenia.
Może to również dlatego przez dwa kolejne dni razem ze ślubnym i draniem pławiłam się w mikroklimacie, tudzież ciepłej wodzie. Sauna swoje zrobiła. Lubię parową. Bardzo. Wilgotność jest tym, co czyni cuda z moim ciałem i płucami i myślami. Taaak... Tylko bolą mnie ramiona. Dawno nie pływałam. Człowiek zdziczał jakby trochę jednak. Ale po lesie chodzę bez problemu i asany mogłam składać bez większego wysiłku. I może też to wszystko razem wzięte zaważyło na tym, że chodziłam boso i mokłam podczas burzy i wcale mnie to nie drażniło, ani nie ziębiło. Ba! nawet było mi zupełnie obojętne, czy włosy ułożą się tak, czy inaczej i czy na twarz będzie kapał deszcz, bo włosy od piątku układały się same, a makijaż był mi obcy przez dwa dni ostatnie. Być może na to wszystko wywarła swój niepowtarzalny wpływ pogoda i aura? A może to choroba rodzica płci męskiej goni mnie do pracy, żeby nie myśleć, bo myślenie o tym przeraża? Może to i przez jego kolejne złe wyniki i wieści o stanie zdrowia ślubny każdą wolną chwilę wypełnia mi kolejnym pomysłem i myśli za mnie? Nie wiem. Sama już nie wiem. Jest mi dobrze i ciężko jednocześnie. Dzisiaj usłyszałam od najszczęśliwszej o kolejnych wynikach. Złe. Gorsze, niż przewidywaliśmy. Zaraz siadam do sprawdzania sprawdzianów i zajmę się przygotowaniem lekcji otwartej. W sobotę idziemy do teatru. "Pani profesor, ale my mamy lekcję w siódemce, a pani otwiera szóstkę, a to zaplecze jest." No tak... dobrze mieć zaplecze.
Siostra ślubnego radziła mi ostatnio nagiąć się trochę do pewnych spraw. A co wtedy, gdy pewne sprawy w obliczu innych zaczynają być obojętne? Czy obojętność wyrasta samoistnie? Czy aby nie potrzeba zawsze dwóch stron i obustronnych relacji? Nie chce mi się. Co inne jest ważne. Priorytety zmieniają się, emocje również, z czasem i walka śmieszy, a nadgorliwość i animozje denerwują. Mam najszczęśliwszą, ślubnego, drania i zaplecze. I chyba powoli zaczynam rozumieć, co jest dla mnie najważniejsze. klik
wtorek, 28 kwietnia 2009
piątek, 24 kwietnia 2009
ze smaczkiem i posmaczkiem
O tym, że lubię piątki napisałam już razy sto? Bardzo prawdopodobne... Lubię. Są takie typowo piątkowe. Kiedyś miały miły inny posmak, ale i teraz ich smaczek nie jest zły. Hm... może nawet lepszy? A dzisiaj to nawet taki z nutą vermouthu... A tak właśnie. Wieki nie piłam. No to mam. Ha! No i majem pachnie. Niekoniecznie trunek. Trunek, to tak szczerze mówiąc, nie ma z majem nic wspólnego. Powietrze ma. Dużo. Kwitną drzewa owocowe i wszystko ma inny wymiar. Nie chce mi się siedzieć w domu. Skrzydła znowu mi wyrastają. Wolno, bo wolno, ale jednak. Znowu planuję. Planujemy.
Wczoraj byli u nas Margarytka i Sąsiad mój z powiatowego. Ulubione było zatem też. Hm... trunki się leją? Nie... raczej sączą. Mile sączą. Powoli tak, na smaczek... klik
A czy pisałam już, że zaczynają się moje ulubione miesiące? Pisałam? Niemożliwe, żebym pisała... Przecież ja tutaj tajemnic nie zdradzam za często. Taaaaak... czuję się powoli dopieszczona pogodą i jeśli tak dalej pójdzie, to kto to wie, co to będzie? Sama nie wiem... Już mnie wystawy kuszą i perfumy nowe zakupione i buty dzisiaj przymierzałam. Koturny. Chyba oszalałabym przy moim wzroście, ale są takie... No takie, że po prostu grzechem było nie przymierzyć... Taaak... zdecydowanie byłby to grzech. Ale i one grzechu warte, więc...
Wczoraj byli u nas Margarytka i Sąsiad mój z powiatowego. Ulubione było zatem też. Hm... trunki się leją? Nie... raczej sączą. Mile sączą. Powoli tak, na smaczek... klik
A czy pisałam już, że zaczynają się moje ulubione miesiące? Pisałam? Niemożliwe, żebym pisała... Przecież ja tutaj tajemnic nie zdradzam za często. Taaaaak... czuję się powoli dopieszczona pogodą i jeśli tak dalej pójdzie, to kto to wie, co to będzie? Sama nie wiem... Już mnie wystawy kuszą i perfumy nowe zakupione i buty dzisiaj przymierzałam. Koturny. Chyba oszalałabym przy moim wzroście, ale są takie... No takie, że po prostu grzechem było nie przymierzyć... Taaak... zdecydowanie byłby to grzech. Ale i one grzechu warte, więc...
czwartek, 23 kwietnia 2009
jak pani do fryzjera poszła i jak pani od fryzjera wróciła
"A wiesz, dzieci z mojej grupy to takie normalne mamusie mają..." powiedział dzisiaj drań przytulając się mocno. Co prawda, to prawda. Normalne wszystkie. Uczesane, wygładzone, uładzone, sztywne. To musi być straszne. Chociaż kiedy wczoraj usłyszałam od fryzjerki, żebym się nie wystraszyła, bo widok może być szokujący, a ona przecież doskonale wie, że ja tak łatwo w szok na fotelu fryzjerskim nie wpadam i kiedy zobaczyłam siebie z włosami żółtymi o wściekle pomarańczowych pasmach, tej nudnej i monotonnej normalności zapragnęłam. Po kolejnej godzinie patrzenia na siebie, śmiać mi się zachciało, bo nie miałam parasola, za oknem salonu lał deszcz, a ja nadal miałam dwa wściekłe kolory, z których jeden przypominał odcień tycjański, o którym co prawda zawsze marzyłam. Hm... wczoraj marzenia się najwyraźniej zaczęły mi spełniać, ale jak na złość w tym momencie przestały mi one odpowiadać. Tym bardziej, że zamierzałam być platynową blondynką, byliśmy umówieni na wieczór, a ślubny myślał, że ja sobie robię platynowe, ale tylko pasemka. No bywa... Poważnie zaniepokoiłam się jednak dopiero wtedy, kiedy fryzjerka zadzwoniła do swojego męża i poprosiła, aby jej przywiózł rzeczy, bo na 21 chodzi na fitness. No do 21 co prawda brakowało jeszcze godzin trzech, ale ja miałam kolejną mieszankę wybuchową na włosach i już w zasadzie byłam przekonana o tym, że platyny to ja nie chcę i albo tniemy tak, jak poprzednio i kładziemy ten sam kolor, albo na obecną długość kładziemy kolor orzecha włoskiego, ale bałam się jeszcze to powiedzieć głośno, a kiedy na odwagę zebrałam się, bo kość ogonowa wchodziła mi już we wszystko, w co mogła, okazało się, że wyszła platyna. Tak po prostu niemalże wyszła. Ile to się człowiek nacierpieć musi...
No a blondynką być łatwo może i nie jest, ale jak lekko... A ślubnemu przeszło, bo wprawiony. Z resztą... klik
No a blondynką być łatwo może i nie jest, ale jak lekko... A ślubnemu przeszło, bo wprawiony. Z resztą... klik
piątek, 17 kwietnia 2009
Imponujący ślad po obrączce...
... - zagadnęłam na powitanie prawieznajomego, z którym prawie przypadkowo spotkałam się dzisiaj.
Poza tym śladem, który był zaskakujący jako ślad i jako ślad, który w ogóle się pojawił, bo mam i miałam już dawniej dziwny talent do zawierania znajomości z facetami, którzy akurat tego kawałka metalu unikali dość zdecydowanie, wcale się nie zmienił. A kawa w jego towarzystwie smakowała tak, jak smakowała wtedy, kiedy piliśmy ją ostatnio... dawno temu. I tak, jak smakować powinna. Kawa. Ulubione nie ze wszystkimi znajomymi smakuje tak, jak powinno i nie ze wszystkimi lubię je pić. Kawa z niektórymi jest czasem nawet wygodniejsza... Ten sam cynizm, to samo poczucie humoru i nastroju. Ten sam uśmiech i ta sama gestykulacja, której pozornie nie ma. Chyba faktycznie każdy z nas ma w sobie zakodowany profil ludzi, których wybieramy na znajomych, znajomych bliższych i znajomych bardziej.
- Zdjąłeś ją przed chwilą, czy przed kilkoma chwilami? - Jestem dociekliwa? Nie... Raczej zainteresowana. Lubię wiedzieć tak zwyczajnie i po prostu, ale jeśli ktoś nie chce odpowiedzieć, szanuję to. A w pamięci już wieki temu dziwnie wyraźnie utkwił mi obraz kolegi ślubnego z roku, który bawił się z nami w Proximie na koncercie Tiltu. Ten akurat nie miał nic przeciwko obrączce na własnym palcu w bardzo młodym wieku, ale równie ochoczo ją zdjął zaraz po przekroczeniu progu klubu. "Po co wszystko odkrywać?" No ale właśnie w tym rzecz, że ona sama w sobie wygląda ładnie - ślad po niej już wygląda brzydko.
- Imponujący? Wy zawsze zostawiacie ślady. Niektóre są imponujące. Niektóre pozornie nie. - Taaak... i w tym względzie się nie zmienił. Podział na biel i czerń i niezliczone odcienie szarości. Szarość ma swoje zalety, to prawda. Wielokrotnie się o tym przekonałam na własnej skórze. Nie wszystko da się do bieli zaklasyfikować, nie wszystko od razu jest czarne... Ale biel i czerń jest wygodniejsza. Bezpieczniejsza. O tym też się przekonałam.
- A twoja nie zostawia śladu?
... zostawia. Wyraźny. Gładki. Biały. Szeroki. Lubię ten ślad.
***
A teraz sączę ulubione i rozmawiam ze ślubnym. "Jak spotkanie?" na wstępie zabrzmiało co prawda patetycznie, zazdrośnie i pozornie bez zaciekawienia. A przecież on ma taki sam ślad. Nawet wyraźniejszy niż ja. Kiedy trzymam go za rękę, lubię czasem podważać ten rzekomy tylko kawałek metalu i patrzeć na wygładzony, biały kawałek skóry, który jest tylko mój. Może dlatego lubimy zostawiać ślady? Może faktycznie tylko niektóre są widoczne? Wiemy o tym oboje. Ale i oboje wiemy, że odrobina zazdrości dozowana od czasu do czasu ma swój urok.
... pyszne to ulubione dzisiaj... I sączy się leciutko, leciuteńko, niepostrzeżenie... Śladowo niemalże tak... I nie wisi już w powietrzu burza, a ono samo pozostało parne. Lubię takie wieczory klik
Poza tym śladem, który był zaskakujący jako ślad i jako ślad, który w ogóle się pojawił, bo mam i miałam już dawniej dziwny talent do zawierania znajomości z facetami, którzy akurat tego kawałka metalu unikali dość zdecydowanie, wcale się nie zmienił. A kawa w jego towarzystwie smakowała tak, jak smakowała wtedy, kiedy piliśmy ją ostatnio... dawno temu. I tak, jak smakować powinna. Kawa. Ulubione nie ze wszystkimi znajomymi smakuje tak, jak powinno i nie ze wszystkimi lubię je pić. Kawa z niektórymi jest czasem nawet wygodniejsza... Ten sam cynizm, to samo poczucie humoru i nastroju. Ten sam uśmiech i ta sama gestykulacja, której pozornie nie ma. Chyba faktycznie każdy z nas ma w sobie zakodowany profil ludzi, których wybieramy na znajomych, znajomych bliższych i znajomych bardziej.
- Zdjąłeś ją przed chwilą, czy przed kilkoma chwilami? - Jestem dociekliwa? Nie... Raczej zainteresowana. Lubię wiedzieć tak zwyczajnie i po prostu, ale jeśli ktoś nie chce odpowiedzieć, szanuję to. A w pamięci już wieki temu dziwnie wyraźnie utkwił mi obraz kolegi ślubnego z roku, który bawił się z nami w Proximie na koncercie Tiltu. Ten akurat nie miał nic przeciwko obrączce na własnym palcu w bardzo młodym wieku, ale równie ochoczo ją zdjął zaraz po przekroczeniu progu klubu. "Po co wszystko odkrywać?" No ale właśnie w tym rzecz, że ona sama w sobie wygląda ładnie - ślad po niej już wygląda brzydko.
- Imponujący? Wy zawsze zostawiacie ślady. Niektóre są imponujące. Niektóre pozornie nie. - Taaak... i w tym względzie się nie zmienił. Podział na biel i czerń i niezliczone odcienie szarości. Szarość ma swoje zalety, to prawda. Wielokrotnie się o tym przekonałam na własnej skórze. Nie wszystko da się do bieli zaklasyfikować, nie wszystko od razu jest czarne... Ale biel i czerń jest wygodniejsza. Bezpieczniejsza. O tym też się przekonałam.
- A twoja nie zostawia śladu?
... zostawia. Wyraźny. Gładki. Biały. Szeroki. Lubię ten ślad.
***
A teraz sączę ulubione i rozmawiam ze ślubnym. "Jak spotkanie?" na wstępie zabrzmiało co prawda patetycznie, zazdrośnie i pozornie bez zaciekawienia. A przecież on ma taki sam ślad. Nawet wyraźniejszy niż ja. Kiedy trzymam go za rękę, lubię czasem podważać ten rzekomy tylko kawałek metalu i patrzeć na wygładzony, biały kawałek skóry, który jest tylko mój. Może dlatego lubimy zostawiać ślady? Może faktycznie tylko niektóre są widoczne? Wiemy o tym oboje. Ale i oboje wiemy, że odrobina zazdrości dozowana od czasu do czasu ma swój urok.
... pyszne to ulubione dzisiaj... I sączy się leciutko, leciuteńko, niepostrzeżenie... Śladowo niemalże tak... I nie wisi już w powietrzu burza, a ono samo pozostało parne. Lubię takie wieczory klik
czwartek, 16 kwietnia 2009
w zwolnionym tempie
Byłam dzisiaj z draniem na długim spacerze. W parku. Na drzewach są liście w całej okazałości! I kwiaty też są. Na tych owocowych. Są też kwiatki w trawie. Na trawę bowiem również zwracam ostatnio uwagę - zazwyczaj szukam w niej czarnego, skaczącego i szczekającego naszego cudaka.
Odpoczywam. Jednak zwolnienie było potrzebne i draniowi i mnie... Wczoraj miałam odruch zerkania na zegar i myślenia, co robiłabym w tym momencie. Dzisiaj za to byłam poza zasięgiem zegara i poza zasięgiem telefonu. I było mi z tym bardzo dobrze.
Odpoczywam. Jednak zwolnienie było potrzebne i draniowi i mnie... Wczoraj miałam odruch zerkania na zegar i myślenia, co robiłabym w tym momencie. Dzisiaj za to byłam poza zasięgiem zegara i poza zasięgiem telefonu. I było mi z tym bardzo dobrze.
niedziela, 12 kwietnia 2009
o szpitalu, coli, kąpieli i myśleniu wytężonym
- Chyba pora zwolnić proszę panią - powiedziała pani doktor na pogotowiu ratunkowym, na które pognaliśmy z draniem.
"Dlaczego ludzie boją się używać Dopełniacza i tym Biernikiem tak szastają na prawo i lewo" - pomyślałam w pierwszej chwili. W drugiej zastanowiłam się, dlaczego mówi to do mnie, skoro to dranisko chore jest...
... a potem to już miałam kilka dni na zastanawianie się o tym i o owym i o tamtym też. Drań leżał bowiem półprzytomny pod kroplówkami, bo rotawirus zagnieździł się zbyt potężnie w jego organizmie, zbyt nagle i zbyt silnie go osłabił.
Zwłaszcza nocą miałam o czym myśleć, bo w nocy światło było gaszone i czytać nie mogłam, a spać mi się nie chciało. Jeść z resztą też nie. No i doszłam do wniosku, że jednak kawa mi do życia potrzebna nie jest. Z braku laku ponoć i kit dobry, więc bezkolizyjnie dała się ona zastąpić colą, którą to przemycać się dało - kawa była zakazana. Dziwne, że do tej pory nie lubiłam coli... Odgazowana trzymała mnie na nogach długo. Gazowanej nie piłam. Jakieś zboczenie mieć trzeba. Doszłam też do wniosku, że na krzesełku plastikowym da się bezboleśnie siedzieć przez dni kilka. Lepsze to nawet niż spanie na łóżku szpitalnym obok drania, bo od metalowej ramy bardzo bolało to miejsce, co już szlachetną nazwą pleców nie jest. A jakoś nie miałam tyle asertywności, aby drania przepchać dalej.
***
Jesteśmy już w domu. Drań wzmocniony bardzo i skowronka przypominający, ponieważ lekarze wczuli się bardzo w jego leczenie, a pielęgniarki "kochanie" do niego mówiły. "Kochanie" za to oglądał bajki na laptopie, jak już skupić się miał siłę, układał puzzle, słuchał "Chatki Puchatka" i robił miny. Kroplówka mu się spodobała, bo był dzięki niej ważny. Taaak... ponad 20 razy ważny był. A welfron to motylek. Taaaak... Ja za to przeczytałam ponownie sagę i opowiadania Sapkowskiego.
Zrobiliśmy sobie znaczy kilka dni dla siebie tylko... I wcale nie byłoby tak najgorzej. W zasadzie to nawet lepiej by było, gdyby naszego samnasam zgony w izolatkach obok nie zakłócały...
***
Kąpiel z olejkiem jaśminowym już była. Ślubny obiecuje zaraz wymasować mi wszystko. Ciekawe... No i czytam właśnie, że wino czerwone sprzyja myśleniu. Hm... to jednak ulubionego teraz nie posączę. Nie chcę myśleć do rana...
... a jednak silna psychicznie to jestem. I stwierdzam z całą stanowczością, że koleżanka mówiąca, że jelitówka fajną chorobą jest, bo " masz problemy przez trzy dni, zwolnienie na tydzień i chudniesz 5 kg" myliła się bardzo... klik
"Dlaczego ludzie boją się używać Dopełniacza i tym Biernikiem tak szastają na prawo i lewo" - pomyślałam w pierwszej chwili. W drugiej zastanowiłam się, dlaczego mówi to do mnie, skoro to dranisko chore jest...
... a potem to już miałam kilka dni na zastanawianie się o tym i o owym i o tamtym też. Drań leżał bowiem półprzytomny pod kroplówkami, bo rotawirus zagnieździł się zbyt potężnie w jego organizmie, zbyt nagle i zbyt silnie go osłabił.
Zwłaszcza nocą miałam o czym myśleć, bo w nocy światło było gaszone i czytać nie mogłam, a spać mi się nie chciało. Jeść z resztą też nie. No i doszłam do wniosku, że jednak kawa mi do życia potrzebna nie jest. Z braku laku ponoć i kit dobry, więc bezkolizyjnie dała się ona zastąpić colą, którą to przemycać się dało - kawa była zakazana. Dziwne, że do tej pory nie lubiłam coli... Odgazowana trzymała mnie na nogach długo. Gazowanej nie piłam. Jakieś zboczenie mieć trzeba. Doszłam też do wniosku, że na krzesełku plastikowym da się bezboleśnie siedzieć przez dni kilka. Lepsze to nawet niż spanie na łóżku szpitalnym obok drania, bo od metalowej ramy bardzo bolało to miejsce, co już szlachetną nazwą pleców nie jest. A jakoś nie miałam tyle asertywności, aby drania przepchać dalej.
***
Jesteśmy już w domu. Drań wzmocniony bardzo i skowronka przypominający, ponieważ lekarze wczuli się bardzo w jego leczenie, a pielęgniarki "kochanie" do niego mówiły. "Kochanie" za to oglądał bajki na laptopie, jak już skupić się miał siłę, układał puzzle, słuchał "Chatki Puchatka" i robił miny. Kroplówka mu się spodobała, bo był dzięki niej ważny. Taaak... ponad 20 razy ważny był. A welfron to motylek. Taaaak... Ja za to przeczytałam ponownie sagę i opowiadania Sapkowskiego.
Zrobiliśmy sobie znaczy kilka dni dla siebie tylko... I wcale nie byłoby tak najgorzej. W zasadzie to nawet lepiej by było, gdyby naszego samnasam zgony w izolatkach obok nie zakłócały...
***
Kąpiel z olejkiem jaśminowym już była. Ślubny obiecuje zaraz wymasować mi wszystko. Ciekawe... No i czytam właśnie, że wino czerwone sprzyja myśleniu. Hm... to jednak ulubionego teraz nie posączę. Nie chcę myśleć do rana...
... a jednak silna psychicznie to jestem. I stwierdzam z całą stanowczością, że koleżanka mówiąca, że jelitówka fajną chorobą jest, bo " masz problemy przez trzy dni, zwolnienie na tydzień i chudniesz 5 kg" myliła się bardzo... klik
niedziela, 5 kwietnia 2009
dźwięk
W uśpioną i rozleniwioną ciszę mojego domu wdarł się dźwięk. Dźwięk i ruch. I rytm. Właśnie wtedy, kiedy obiecywałam sobie, że już nigdy więcej, ślubny przyniósł do domu sznaucera. Maleńkiego. Spisek z najszczęśliwszą uknuł. Drań pocieszył się szybciutko, bo i maluch przemiły. Mnie było trudniej się przemóc, ale tego chyba było mi trzeba. Spacery z rana są wspaniałe. Świat z innej perspektywy, niż okienna i bez kubka gorącej kawy wygląda nieco inaczej. No i ta kawa i ten kubek lepiej potem smakują. Przydały się również cichobiegi.
Pogoda dodała mi sił. Wreszcie. Chociaż wczoraj mogłam zbyt wyraźnie poczuć skurcz i rozkurcz serca. Wcześniej nie zauważałam tej funkcji owego. Śmieszne uczucie.
Pogoda cudna. Świat wygląda inaczej. Ludzie wyraźniej mówią. Chłód nie ziębi. No i znowu mogę gonić króliczka, a nie łapać go... :) klik
Pogoda dodała mi sił. Wreszcie. Chociaż wczoraj mogłam zbyt wyraźnie poczuć skurcz i rozkurcz serca. Wcześniej nie zauważałam tej funkcji owego. Śmieszne uczucie.
Pogoda cudna. Świat wygląda inaczej. Ludzie wyraźniej mówią. Chłód nie ziębi. No i znowu mogę gonić króliczka, a nie łapać go... :) klik
Subskrybuj:
Posty (Atom)