środa, 31 stycznia 2007

goła baba

    Mężuś spędził z nami dwa dni na urlopie. Oj... jak dobrze było się wysypiać i mieć w domku stałą pomoc... Oj...
    Wczoraj mogliśmy odebrać akt kobiety, który zakupiliśmy od Agaty magicznej. Moglibyśmy odebrać go wcześniej, ale Agata zadała mi pytanie, czy obraz będzie wisiał w ramie. Pytanie, jak pytanie - niby normalne. Jak ma wisieć w ramie, jeśli jej w zestawie nie oferuje, a ja pustych ram nie gromadzę w domu. No i tu się zaczęło. Ponieważ obraz miał wisiec bez ramy, Agata pomalowala brzegi, żeby był, jak to powiedziala, wykończony. Ale to wykończenie sprawiło, że znowu musial schnąć, a mnie nosiło, żeby go już zawiesić i zakończyć tym sposobem urządzanie sypialni. Agata zna mnie od... prawie ćwierć wieku, a to sprawia, że zna mnie dobrze, więc wyczuła moją desperację i obiecala wysuszyc szybko i zawiadomić o odbiorze. No i we wtorek rano wyrwała nas z pościeli wiadomością, że niby można odebrać, ale jeszcze ciut brudzi... Skoro ciut, tzn. że nie bardzo, więc uznałam, że można odebrać. Nasze ruchy nabraly szybkości. No bo spacer długi do Agaty a i po drodze mieliśmy kilka spraw zalatwić, więc wszystko trzeba było się przygotować.
Jak już szliśmy mężuś zaczął obierać azymut na dom swoich teściów. Najpierw myślałam, że to przypadek, albo przyzwyczajenie, ale jak szliśmy już obok teatru, a mężuś nawet nie pisnął o zmianie kierunku marszu, albo pomyśle skorzystania z autobusu, postanowiłam mu przypomnieć, że Agata nie mieszka juz kolo najszcześliwszej, tylko na "lnieznacznie" oddalonym od centrum osiedlu. Oczywiście tego nie pamiętał, mimo że trułam mu przez trzy miesiące głowę historiami niczym z horroru o tym, jak sprzedawała jedno, a nabywala drugie mieszkanie, potem robila remont itd. Mina nieco mu zrzedła, ale już głupio było odwołać wizytę, więc skręcił w inną ulicę i poszliśmy już we właściwym kierunku. Nawet zrobiliśmy sobie spacer przez leśniczowkę. Bylo miło, ale był mokry śnieg i zaspy i kaluże i spacer znudził się po 40 minutach, my spociliśmy się w kożuchach, a dwulatek zglodnial. O ile po leśniczówce szło się kiepsko ze względu na mokry śnieg, o tyle po chodnikach szlo się jeszcze bardziej trudno przez oblodzone i nie uprzątnięte breje... a przejście przez ulicę jest stu procentowym dramatem - koleiny i zaspy, oczywiście oblodzone. A fuj!... Mężuś w połowie drogi zaczął się zastanawiać, jak można mieszkać w centrum i przenieść się na zad..., a potem zaczeły mu przychodzić do głowy inne dylematy natury prawie egzystecjalnej. Bardzo musiał mu się ten obraz podobać, bo nawet słówkiem nie pisnął, że to mój kolejny dziki pomysł. Ale jak byliśmy juz na ostatniej prostej i widzieliśmy okna mieszkania Agaty, ale nie mieliśmy jak przejść przez jezdnię, a potem nie wiedzieliśmy, jak zejść z lodowej góry (tzn. jak po oblodzonym choniku, niczym nie posypanym, spadającym w dół pod kątem jakiś 35 stopni), wyrwało mu się, że to wszystko dla jakejś gołej baby...
Za to dzisiaj owa goła baba wisi na miejscu sloneczników i ma się świetnie. Dwulatek co chwilę biegnie i na nią patrzy. A Agata zakupila nowe płótna i właśnie zadzwoniła z pytaniem, na jakim tle mają być namalowane maki, które u niej zamówiłam.
Ale dla maków mężuś pewnie nie będzie zdolny do takich poświęceń, więc odbior dopiero, jak przyjdzie odwilż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz