środa, 3 stycznia 2007

opowiadanie pierwsze, dawne, bez tytulu

Był bardzo późny wieczór. Siedziała, jak zwykle o tej porze, na wprost okna i patrzyla w ciemność. W ciemność, której na dobrą sprawę nie widziała, bo to nie o to chodziło, żeby ja widzieć - chodziło jedynie o świadomość ciemności.
Siedziała na kolorowym dywanie, który kiedyś był miękki i puszysty, a teraz byl po prostu jednym z wielu, ubitych ludzkimi stopami, dywanów. Plecami opierała się o szafkę. Byla dość niewygodna, ale ta niewygodność była częścią pewnego rytuału, który powtarzał się każdego wieczoru. Powtarzał się to za mało powiedziane - miał w sobie coś magicznego, co potrafiła znaleźć w nim i zrozumieć tylko ona. Poza tym ten powtarzający się każdej nocy rytuał był wyłącznie jej własnością. Nikt nie mial do niego dostępu, ale nawet nikt o nim nie wiedzial.
Dłonie miala bardzo mocno zaciśnięte. Tak mocno, że kostki palców robiły się sinobiałe z wysilku. Tylko ona mogła wyczuć w tych kurczowo zaciśniętych dłoniach dwie rzeczy. Jedną z nich był malutki fajansowy słonik, a drugą mala szklana kulka. To byly jej talizmany, dzięki ktorym potrafiła patrzeć odważnie na świat.Towarzyszyły jej wszędzie, gdziekolwiek by była. Do tych dwóch, właściwie banalnych przedmiotów, była tak mocno przywiązana, że przez cały dzień tęskniła za chwilą, gdy będzie mogła je dotknąć, zacisnąć mocno w dłoniach i usiąść na wprost okna, by moc biernie patrzeć.
Patrzyła w nie tak mocno i uważnie, jakby byla zahipnotyzowana. Tylko czym bardziej - oknem, czy widokiem za nim? Widokiem ciemności, ktora jest tak silna, że się rozmywa i w konsekwencji nie widać jej wcale, czy może samym oknem, którego praktycznie nie zauważala, ponieważ było czymś tak materialnym i oczywistym, że przestawała je zauważać?
Tym razem patrzyła skupiona i jakby probowała odroznić dwa rodzaje ciemności. Zupełnie tak, jakby chciała rozszczepić niebo i ciemne chmury płynące po nim. Całe to zajęcie miało w sobie coś z szukania dziury w całym, jakiejś pomyłki, nieuwagi Opatrzności, ponieważ dzień był bardzo pochmurny i mglisty, a noc dodatkowo nasiliła te zjawiska atmosferyczne. Przez cały dzień nikt nie byłby w stanie dostrzec nawet malego kawałeczka błękitnego nieba, a ona probowała dostrzec je nocą. Zupełnie jakby ciemność pozwalała jej na lepsze widzenie - ale chyba tylko ciemności.
Przymknęla oczy. Musiała to zrobić, bo od patrzenia czuła kłujący ból powiek, ich skurcz, który przypominał o jej istnieniu, ludzkiej naturze i o tym, że skoro jest czlowiekiem, to czasami musi wykonywać tak banalne i prozaiczne czynności, jak np. mruganie oczami. Patrzyła bardzo długo i dopiero teraz mogła zauważyć, jak wielkim to bylo dla niej wysiłkiem. Spod zamkniętych powiek popłynęly łzy. Były bardzo gorące. Zalały całe policzki, a w miejscu, gdzie stykały się z podbródkiem, zaczęły skapywać, upadając na jej dłonie. Na dłonie, które były białe z uścisku. Rozluźniła je i wyczuła kształty trzymanych przedmiotów. Wyczuła je jakby trochę zdziwiona, że tam jeszcze są, bo miala wrażenie, iż stały się jednym z dloniami.
Te niechiane, bo przecież tak ludzkie, paskudne łzy miały dla niej wymiar oczyszczający i przywracaly ją do świata realnego, wytrącały ją z ciemności i przywracały zmysły.
Otworzyła oczy i całkiem chłodnym i przytomnym wzrokiem spojrzala na okno i ciemność. Patrzyła w taki sposob, w jaki patrzy się furiat na skutki swojego szału, gdy już odzyska kontrolę nad sobą. Rozluźnila ręce i podniosła się z podłogi. Było to bardzo trudne i sprawiało ból, bo zastaly się w niej wszystkie mięśnie. Byla tak odrętwiala, że przestala już cokolwiek odczuwać. Powolutku doszła do okna, spojrzała na niebo i energicznie zgasiła lampkę stojącą tuż obok, pozwalając sobie stopić się z ciemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz