sobota, 14 kwietnia 2007

duchy przodków deptane przez psy

    W mieście powiatowym, w którym obecnie mieszkamy, urodziłam się i ja i mężuś i chyba wszyscy z naszych rodzin. No poza najszczęśliwszą, która jest rodowitą Poznanianką i bardzo się to jej podoba. Tak więc mężuś i ja urodziliśmy się tutaj, wyedukowaliśmy do poziomu średniego i poszliśmy sobie w świat edukować się dalej, pracować i usamodzielniać. Ale potem wróciliśmy tu, bo zaczęliśmy byłe wojewódzkie postrzegać nie jako typowe pścimie dolne, zapomniane przez ludzi i Boga, ale jako miejsce, z którego blisko do stolicy (a więc pracy mężusia) i miejsce, gdzie wszędzie można pójść piechotką, wszystko jest tańsze, woda ma smak wody a nie chloru, można kupić mleko tzw. prosto od krowy, no i przede wszystkim jest tu cała rodzina.
Ale jak to bywa czasem, dopóki nie pójdzie się w świat, nie doceni się wszystkiego, co swoje. Nawet zabytki miejsca, w którym się mieszka i wychowuje są inne, mniej ciekawe, mniej ważne. Dopiero teraz odkrywamy to miasto na nowo. Właściwie co tu odkrywać? A jednak! Jak pierwszy raz przyjechali do nas Pawlakowie, zaczęliśmy ich oprowadzać i okazało się, że style architektoniczne od szesnastego do dziewiętnastego wieku są czymś bardzo oczywistym i nawet niezniszczonym, mimo braku dostatecznej i konsekwentnej konserwacji, są zabytki kościelne i klasztorne jeszcze z okresu średniowiecza, wały - a w zasadzie kawałek muru z dwunastego wieku. Jest rownież Piotrówka, o której zawsze słyszałam, a nigdy nie widziałam. Mężuś nawet o niej nie słyszał. Niedługo miną dwa lata, jak tu mieszkamy i cały czas wybieraliśmy się zobaczyć Piotrówkę.
No i tak jakoś dzisiaj, przypadkiem ni z tego, ni z owgo wybraliśmy się tam podczas popołudniowego spacerku. Weszliśmy w zaklęte rewiry ulic, w których czas zatrzymał się jakieś sześćdziesiąt lat temu - barwy, kształty, okna niczym z filmu o małych miasteczkach zaściankowych. Miło nawet tam było. Jakby wycieczka do innej epoki. Takiej pozbawionej cywilizacji, weselszej, spokojniejszej. Całe Stare Misto wchłanialiśmy w siebie i aż nie chciało nam się stamtąd wychodzić. Zachwycił nas kościół św. Wacława - zabytek zachowany prawie w całości z XII wieku. Potem ulicą, wybrukowaną kostką pamiętającą chyba jeszcze pierwszą wojnę światową dobrnęliśmy do Piotrówki. Trzy pale drewniane, a na nich data 1155 rok i herb miasta. Aż serce rosło! Obok wielki głaz i drewniane schody. Spodziewaliśmy się czegoś, co przybliży nam historię tego miejsca, jakąś pamiątkę z tamtych dawnych czasów. Wspięliśmy się zatem po schodach i zobaczyliśmy... nic. Wielkie nic! Zobaczyliśmy łąkę, ślady po ogniskach, jakieś śmiecie i ludzi wyprowadzających psy. Widok straszny. Tym straszniejszy, że odwracając się w stronę pali zobaczyliśmy tablicę informującą nas, że: "Grodzisko Piotrówka to pozostałość wzniesionego w 2 połowie X w. grodu otoczonego wałem drewniano-ziemnym, zwieńczonym konstrukcją drewnianą i fosą napełnioną wodą z pobliskich źródełek, od XI w. gród był siedzibą kasztelanów, znajdował się tu zamek i kościół p.w. św. Piotra, od którego pochodzi nazwa góry, która w latach 1792-1812 służyła jako cmentarz grzebalny. Zaborcy poważnie zniekształcili grodzisko budując na nim prochownie i rowy strzeleckie (...)" etc. My staliśmy i patrzyliśmy na miejsce, w którym kiedyś żyli ludzie i mieli swoje historie oraz na miejsce, gdzie kiedyś byli inni ludzie chowani. Jakoś takie jedno wielkie, wiekowe cmentarzysko, które dźwiga na sobie karb wieków... No tak, nie ma to jak na takie miejsce wyprowadzać psy, żeby załatwialy tam swoje potrzeby fizjologiczne. Nie dziwi nas już zacofanie, ciemnota i zaściankowość miejsca, w który mieszkamy. Od rodziców stale słyszymy historie, jak to się miało tutaj coś ruszyć, ale się nie udało, bo... No właśnie! Dopóki nie uszanujemy duchów przodków, dopóty nie zaznamy sami spokoju...
Miły dzień, miła wycieczka, dobry nastrój, pomieszane zostały z niechęcią do ludzkiej bezmyślności. Nawet nam się tego komentować już nie chciało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz