sobota, 28 kwietnia 2007

okna jako terapia dla najszczęśliwszej

    Wczoraj wieczorem zadzwoniła najszcześliwsza. (Czyli matka moja rodzona a babcia dwulatka.) Ona tak ma, że dzwoni... Często. Dzwoni z różnymi sprawami, o rożnych porach dnia i w różnych chwilach swojego nastroju. Wczoraj akurat zadzwoniła, żeby mnie poinformować, że mam brudne okna. JA! mam brudne okna. Ha! bakterie u nas zdychają z braku pożywienia, a matka mi twierdzi, że okna... No cóż, po kimś to muszę mieć, więc pewne sprawy akceptować trzeba. Ale najszczęśliwsza posunęła się dalej i zaczepnie zapytała, co zamierzam z tym zrobić. Moja odpowiedź była dla niej mało satysfakcjonująca i wręcz obraźliwa. No w zasadzie każdy by się obraził, gdyby usłyszał, że okna myłam trzy tygodnie temu i nie mam zamiaru z tym robić czegokolwiek. Coś tam jeszcze o sanepidzie usłyszałam i zakończyłyśmy rozmowę. Nie wiem, ile sekund minęło, jak najszczęśliwsza postanowiła zadać mi pytanie ponownie. Kobiecinę tą znam od lat wielu i wiem, ze jak coś się jej ubzdura, to siły nie ma, więc stwierdziłam kapitulując, iż okna mam zamiar umyć jutro (czyli dziś) i zaraz środki czyszczące nabędę w ilości większej niż trzeba. To najszczęśliwszą uszczęśliwiło i wieczór minął nam miło. W innym razie telefonowałaby do skutku.
Dzisiaj mężuś jest homo faber i spędza upojne godziny zarabiając kasiorę. Natomiast ja i dwulatek beztrosko i rozpustnie spaliśmy do godziny ponad-dziewiątej rano. Po obudzeniu się i szybkim doprowadzeniu się do stanu niestraszącego zrobilam dwulatkowi ama i odebrałam telefon od swojej rodzicielki, która ze słodyczą w głosie zapytala, czy już wstaliśmy, bo ona właśnie do nas jedzie umyć nam te okna i kupiła płyny. Machnęłam śniadanie i za odkurzacz złapałam. Wszak to zawsze może dojrzeć potencjalną bakterię, więc lepiej posprzątać zanim najszczęśliwsza w porządki uderzy. Właśnie sprzęt czyszczący odkładałam i jednocześnie kończyłam malować rzęsy, gdy najszczęśliwsza zadzwoniła... tym razem do drzwi. Obcięla mnie wzrokiem i nie dojrzała niczego do zaczepki. Ubrana, umalowana, uczesana, uśmiechnięta. Jak to miło w sobotę tak beztrosko sobie nic nie robić z rana... Zabrałam dwulatka i wyszłam na spacer i zakupy, zostawiając wniebowziętą najszczęśliwszą samą ze wszystkim. Tak lubi najbardziej. Potem, gdy okna lśniły już z daleka i wszystko było przetarte, wytarte, natarte, zmyte, przemyte, ułożone, przestawione, dostawione, przewieszone i wstawionedopraniawpralce, czyli po około póltorej godzinie, wróciliśmy i zasiadłyśmy do kawy. No i najszcześliwsza wyznała, że jej już lepiej i dziękuje mi za to, że mogła się na moich oknach wyżyć, ponieważ swoje myła wczoraj do południa i sąsiedzi by podejrzanie patrzyli. No i kawusia nieco język najszczęśliwszej rozwiązała. Otóż mój rodzic płci męskiej (wszystkoumiejący robić, ale nie mający na to czasu, zwłaszcza jeśli naprawić trzeba coś w domu) miał przeczyścić filtr w pralce. Filtr przeczyścił, ale coś go podkusiło, żeby do elektroniki zajrzeć (pewnie sama najszczęśliwsza postanowiła tam kurz wytrzeć) i coś się porozłączało, coś się poprzełączalo, coś się porobiło i się stale gotowało, albo wirowało i wszystko szło nie tak i najszczęśliwsza firanki kochane i drogie niesłychanie z gipiury czy haftu popsuła.
Rodzic pewnie zastraszony nieźle, bo pralka już działa prawidłowo, mężuś przezornie zapytał, czy wracać już można, a dwa mieszkania lśnią. Ja w rekordowym tempie zakupy zalatwiłam i nawet wszystko udało się nabyć. Dwulatek si robił ładnie i na babci żądanie. Nie ma to jak sobie rodzinkę do porządku przywołać... myciem okien...



A jak ktoś mi nie wierzy, to proszę: http://pani-autograf.blog.onet.pl/2,ID156580834,index.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz