czwartek, 26 kwietnia 2007

klimat mojego podwórka

    Nie wiem, czy w każdym mieście centrum miasta (tzw. rynki, starówki, stare miasta) zamieszkują ludzie stanowiący swego rodzaju patologię? Nie wiem, ale w powiatowym tak niestety jest. No i tym sposobem mamy swoistego rodzaju klimat. Nasi balcerkopodobni są niegroźni i nawet czasem się przydają - jeden wniesie wózek, inny siatki. Oczywiście muszą być pewne warunki spełnione - osobnik musi stać na nogach i musi być spragniony, bo za taką przysługę trzeba przecież dać złotówkę. Która zresztą stanowi bądź cały trunek, bądż jego znaczną część. Rodzin odbiegających od standardu balceropodobnych też jest tochę, ale niestety stanowimy mniejszość.
Było nie było ludu tutaj pod dostatkiem. No cóż centrum, to centrum i mnóstwo ludzi się przez cały dzień kręci po naszej ulicy i po wszystkich przyległych. Teren, który dla nas jest miejscem spacerów, dla innych jest wypadem na zakupy z wyższej półki, bądź przebiegiem w jakimś kierunku. Ilekroć idę sobie "moją" ulicą z bram wychylają się tzw. mordy zakazane (niektóre takie są, że za sam wygląd dożywocie można dać) i z wielką uprzejmością kłaniają mi się. Czasem usłyszę, że ktoś mi rączki całuje albo że jestem panią dobrodziejką. Wychowane i kulturalne są te nasze lumpki. Zawsze wtedy jednak przechodnie nietutejsi reagują dziwnie. Obcinają takiego lumpka, a potem nie mogą ode mnie wzroku oderwać. Wszak to jednak egzotyka. Nie wiem tylko, czy ludzi dziwi bardziej, że jestem trzeźwa, czy że oni tacy uprzejmi. Dzisiaj np. znowu sąsiad kłaniał mi się w pas na środku ulicy, a inny zagadnąl o zdrówko przy warzywniaku. Jacy oni mili i górnolotni są! Ha! nigdy bym się nie spodziewała.
Jednak dzisiaj właśnie przyszła mi taka myśl do głowy, że to może ja z mężusiem i reszta mieszkańców naszego typu, stanowimy tutaj swoisty skansen? Balcerkopodobni są niesłychanie bowiem odporni psychicznie i fizycznie na każdy stres. Natomiast ja, gdy widzę leżącego sąsiada pod kamienicą, mam zawsze odruch, że może to serce, albo co. Jak Ziutek wypił całą zawartość środka na owady (tego, co zabija je na śmierć) bo założył się o skrzynkę wódki, że wypije i przeżyje, myślałam, że ja padnę trupem, a on przeżył, wódkę wygrał i się ze wszystkich śmieje. Jedynie ma lekkie porażenie stóp. Ale to też mu wyszło na dobre, bo rentę dostał i przy okazji stanowi uciechę dla lokalnych dzieciaków. Jak widzę inne zaskakujące mnie rzeczy, reaguję. A oni tylko patrzą i się śmieją. A na mnie patrzą jak na swego rodzju dziwadło. No bo po co nam np. plastikowe okna jak tamte dobre były, a poza tym ten i owy zimę przeżył bez szyby lub nawet dwóch i nic mu. Jak nam po remoncie wykładziny przywieźli, to poruszenie było wielkie - no bo kto to widział, żeby dywan listwą do ściany mocować. A w zeszłym tygodniu moich lumpków do napadu śmiechu doprowadziłam kładzeniem wykładziny tarasowej na balkon. Fakt! Ma toto niby trawę imitować. Zielone wszak i jest i tylko tyle. Może ktoś, kto to cudo wymyślił widział kiedyś trawę na zdjęciu, ale to wszystko. Dwulatek też jest dla nich dziwny - okno muszę w jego pokoiku zamykać, gdy idzie w dzień spać, a sąsiedzi hm... dyskutują na podwórku. No i pokoik swój ma, a to już coś bardzo podejrzanego. Mężuś też taki na ich gust kiepski - pracuje, nie pali, z sąsiadem w bramie nie chlupnie. Ja nie krzyczę, on mnie nie bije. No jakiś koszmar u nas i tak się zastanawiam, jak my w ogóle żyjemy. No wstydu chyba nie mamy! I wszystko tak przy ludziach... A fuj!... Ale poważanie jednak mamy. Może i oni chcą ciut egzotyki mieć obok siebie? A może te złotówki takie cenne są?
No i myśl jeszcze jedna po głowie mi się kołacze... Ja niie wiem, jak czas rozplanować, żeby ze wszystkim zdążyć. Mężuś pracuje od rana do późnej nocy. Dwulatek dopieszczony i wyhuhany. Natomiast balcerkopodobni nie pracują. O nie! Wszak praca hańbi. No chyba, że zasoby się skończą, to trzeba czymś zahandlować, albo komuś podwórko czy komórkę posprzątać. Kobiety zdążają ze wszystkim do południa i mają już czas tylko dla siebie - mogą się wygrzewać na słoneczku i hm... konwersować. Dzieci jak tylko się urodzą muszą uczyć się szkoły przetrwania. No i są silne, zdrowe, czerstwe i obronić też się pewnie potrafią.
    Może my robimy coś nie tak? Może rzucić to wszystko i się na słoneczku powygrzewać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz