sobota, 7 kwietnia 2007

dziadki znowu górą, czyli wspomnienie czaru cudu gospodarczego epoki minionej

    Po tym, jak w zeszłe święta mieliśmy problem z kupieniem chleba, postanowiliśmy z mężusiem solennie, że w te już się nie damy dziadkom mieszkającym w naszym centrum przechytrzyć. Niby to cały tydzień dobra gromadzilam, ale na dzisiaj też nie mało do kupienia zostało. Zapobiegawczo chleb kupił nam dziadek - pradziadek. Dziadki mają jednak większą siłę przebicia w tych sprawach i postanowiliśmy w te święta nie ryzykować. No i tajną broń zastosowaliśmy. Chlebek świeżutki, pachnący i z jednego źródła. Tak więc mężuś, szczęśliwy posiadacz chleba, wyruszył do okolicznych sklepów po mięcho na obiad dziś i we wtorek, no i po włoszczyznę. A była godzina dziewiąta rano. Poszedł i przyszedł. Nieco zadziwiony, nieco rozbawiony i bardzo wkurzony. Jak się okazało żaden mięsny w okolicy nie był otwarty. To znaczy jeden był, ale już w nim nic nie było. Pomyślał sobie mężuś, że włoszczyznę nabędzie i pogna gdzieś dalej. Poszedł do Baśki i zdziwienie jego nie miało granic - marchewki brak. Brak, a jakby była to i tak kicha, bo była na zamówienie. No to złapał dwa z ostatnich czterech selerów, dwa pory i ostatni pęczek natki pietruszki. Można powiedzieć, że dziadygi znowu nas wyrolowały. Potem zeszliśmy się jak nienormalni po wszystkim co się da i zakupy zrobiliśmy, ale walka z czasem była niezła. Ponieważ ja, pełna optymizmu, z rana wsadziłam do piekarnika karkówkę, co by się wędlinka piekła, a na trzynastą umówilam się do kosmetyczki. Uff... No a jeszcze ze święconkiem trzeba pojść. I to nie ot tak! Trzeba się ładnie ubrać, naszykować, duchowo nastroić i bynajmniej nie lecieć zaraz potem po marchewkę. Sama nie wiem, jak zdołaliśmy to wszystko zalatwić. Nachodzi mnie jednak taka refleksja... Mieszkamy w samym centrum, sklepów mnóstwo, jest XXI wiek i dawno minęly czasy PRL i cudu gospodarczego. Jednak z bliska wygląda to inaczej: mięso trzeba zamawiać, chleb trzeba zamawiać, marchewkę trzeba zamawiać... No niechby jeszcze jakiekolwiek informacje w sklepach na ten temat były, ale nie. Widać dziadki, którzy cud gospodarczy przeżyli potrafią się zorganizować, ja niestety nie potrafię. Tym bardziej, że jeśli ktoś pracuje, nie ma czasu na zakupy na tygodniu. A jak ja mam wyjść na zakupy sama z dwulatkiem jestem ograniczona tonażowo - potem muszę wnieść dziecko, wózek (to już ponad dwadzieścia kilo) i zakupy. No albo prosić o pomoc bramowych pijaczków. Chociaż czemu ja się dziwię? Powinnam się zorientować w absurdzie po ostatniej wizycie w sklepie mięsnym... Na drzwiach była kartka inforumująca o zamówienach na indyki. Zapytałam, ale panie nie były zorientowane ani w cenie, ani w wielkości tychże. Nawet dziwnie patrzyly na mnie, że sama wiadomośc iż indyki będą (na zamówienie oczywiście) nie wystarczyła mi do szczęścia. Co robić, człowiek uczy się całe życie. Drugi rok mieszkamy w dawnym mieście wojewódzkim i okres przedświądeczny jest dla nas szkołą życia. Na następne świętam sprawę widzę jaśniej - chleb kupi dziadek, mleko będę przez tydzień gromadziła, warzywa zamówię i z góry za nie zapłacę, wszelkie inne dobra nabywać będę od początku grudnia. A o zakup ryb poproszę najszczęśliwszą. Eh... Cudnie jest. A powinien być dzień dzisiejszy dniem wyciszenia, zadumy i modlitwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz