wtorek, 10 kwietnia 2007

"szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie..."

    Jak to dziwnie się składa, że dopóki człowiek jest zdrowy i nic mu nie dolega, nawet nie zauważa szczęścia, jakie go spotkało. Przekonałam się o tym już kilka razy. Ale cóż... człowiek doskonały nie jest, więc o swoim szczęściu, oku Opatrzności, szczęśliwym losie zapomina w wirze życia i to, co jest takie cenne przestaje mieć swoją wartość. Zostaje przyćmione resztą niepotrzebnych aż tak bardzo do szczęścia i życia rzeczy i zdarzeń. A potem znowu staje się coś i się zauważa swoje zdrowie. Najczęściej jednak zdrowie się ceni bardzo wysoko, gdy już się go nie ma... Dziękuję wszystkim Bogom wszystkich religii, że nas takie nieszczęście nie dotknęło, że zostaliśmy tylko bardzo porządnie pouczeni. Zawsze uważamy na dwulatka BARDZO, ale jednak nie zawsze da się wszystko przewidzieć. I tym wlaśnie sposobem wczoraj dwulatek o mało nie stracił oczka. O mało, bo o jakieś dwa milimetry. Teraz trzeba leczyć mocno skaleczoną powiekę, ale gałka oczna jest biała, a żrenica wykazuje prawidłowe reakcje. Nawet już zeszła opuchlizna i widzimy jedynie rany i zadrapania.
Wczoraj dwukrotnie odpłynęła ze mnie cała krew i nie miałam siły, żeby zrobić jeden chociaż krok. Pierwszy raz, jak usłyszalam słowa mężusia: Boże, upadł i wbił sobie długopis w oko, a potem, jak dwulatek twierdził, że nic na to oczko nie widzi.
Dzisiaj krew do mnie powoli wraca, ale bardzo powoli...
Nie wiem, co zrobiłabym, gdyby... Teraz potrafię jedynie dziękować Bogom, Opatrzności, losowi, zbiegowi zdarzeń, Aniołowi Stróżówi, długopisowi, dwóm milimetrom... Temu wszystkiemu, co ocaliło oko, gdy my nie byliśmy w stanie przewidzieć wszystkiego i przez to zawiedliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz