niedziela, 1 kwietnia 2007

odbiór bardzo subiektywny

    Jest taka scena w "Czarownicach z Eastwick", jedna z moich ulubionych, gdy Daryl Van Horne (Nicholson) idzie na koncert Jane (Sarandon). Jednak muzyka symfoniczna musi go niebywale nużyć i biedak usypia. Usypia i wtóruje orkiestrze swoim niesłychanie głośnym chrapaniem. Każdy na niego patrzy i nikt nie słucha, ani nie słyszy muzyków. Koncert dobiega końca i w tymże momencie Daryl krztusi się swoim chrapaniem i jednocześnie przewraca się razem z krzesłem. Nie czuje się bynajmniej zmieszany. O nie! Zrywa się z podłogi i bije brawo. Najglośniej ze wszystkich. A bijąc brawo wznosi okrzyki pełne zachwytu.
Scena super. Zawsze rozbawia mnie do łez. Cóż... Dane mi było ją dzisiaj przeżyć...
Wczoraj dwulatek i mężuś poszli po zakupy a jako zadanie specjalne mieli wyznaczony zakup palmy. Wszak to dzisiaj Niedziela Palmowa. Dwulatek co prawda stanowczo twierdził, że ti nia, nia - nigdzie nie zamierza iść, a jak my chcemy to i owszem on nam zezwala, ale ti nia, nia, nigdzie nie pójdzie. Ok. Co się będziemy z dwulatkiem droczyć, za dużego wyboru to on nie ma. Dzisiaj zatem wyszykowaliśmy go pięknie, wręczyliśmy palemkę, usadowiliśmy w wózku i zia do kościoła. Mamy taki zwyczaj, że nie chodzimy stale do jednego i odwiedzamy wszystkie kościoły w okolicy. Dziaisj padło na Farę. Otóż dojeżdżamy, a dwulatek nia i nia. Ha! obok zabytek - kościół oo. Bernardynów (istna perełeczka, bo najcenniejszy zabytek późnego średniowiecza, wybudowany z fundacji króla Kazimierza Jagiellończyka w stylu późnogotyckim, który dawniej był twierdzą lokalnego patriotyzmu). Pomyśleliśmy, że może na zabytek się skusi i udało się. Widać dwulatek lubi czuć ducha wieków i po zabytkach chce chadzać, bo do św. Katarzyny zawsze najchętniej idzie. Weszliśmy, usiedliśmy w ławce, problemem był co prawda wózek, ale udało się go upchnąć. Dwulatek zrobił się natchniony i żywo zainteresowany wszystkim. Śpiewy ładne, dzwonki, śpiew chóralny. Dużo ludzi, dużo palem. No coż dziecko wreszcie się poddało atmosferze i zapachowi wieków, zabytkowym stallom i krucyfiksowi, portretom trumiennym i sklepieniom, pod które od średniowiecza wzbijały modlitwy. Rozglądał się i słuchał, słuchał i rozglądał. Spokojny jak anioł. Każdy go podziwiał, bo wokół pełno było dzieci, ale wszystkie ciut zniecierpliwione, albo placzące, albo tańczące. Aż nas duma rozpierała. Zwłaszcza gdy odziane w fantazyjne bereciki babcie patrzyly na nas z aprobatą. Ha! jak to miło z takim grzecznym synkiem iść do bożej świątyni. No i tak jakoś nagle poczułam, że dziecka uścisk na moich ramionach wiotczeje, jakoś tak się zaczyna mu główka osuwać. Mężuś patrzy i mówi z przerażeniem, że dwulatek usypiać zaczyna. No to ja wiarę głośniej zaczynam wyznawać. A tu nic tylko mieśnie mu drgają i czuję, że dwulatek osuwa się coraz mocniej. No co robić? Przecież gadać do niego glośno nie zacznę. Jeszcze się rozpłacze, że matka wredna i spać mu nie pozwala. Akurat się Eucharystia zaczynała, jak dwulatek zachrapał. A ponieważ ma akurat katarek, wyszło mu to dość donośnie. No to co robić. Mówię głośniej a on śpi. Ksiądz dary szykuje, a chrapanie dwulatka aż pod sklepienia krzyżowo - żebrowe w prezbiterium i gwiaździste w nawie głównej docierają. Ludziska się poczynają oglądać z niepokojem, czy to aby zwierz dziki się nie wdarł, ewentualnie jakiś krewki mężczyzna może gdzie przysnął. Babcie ofiary szukać bez dyskrecji zaczynają, ksiądz się z pobłażaniem uśmiecha, dzieciaki tańczące do matek w ławkach uciekają, a dwulatek chrapie. Mężuś już uśmiechu kryć nie potrafi. Ja modlę się za Kościół, za żyjących i za zmarłych i kryję twarz w szyjce dwulatka, żeby nie parsknąc śmiechem. Za plecami słyszymy głosy zdziwione, że dziecko usnęło podczas mszy. I słyszymy jednocześnie poruszenie szukających winnego chrapania. Ja zaczynam istny total body condition biorąc udział w obrzędach końcowych i wreszcie wychodzimy na dziedziniec. Mężuś z troską zaczyna zakładać dwulatkowi czapeczkę, co by mu uszka nie zawiało. No i dranisko budzi się wtedy niczym skowronek. Zdziwiony niemiłosiernie, że już koniec i że nikt nie śpiewa. Chciał nawet wracać do kościola, ale jak usłyszał, że już po mszy, złapał palemkę rozradowany i podniecony duchowymi doznaniami. Zaciągnął nas na specjały do cukierni pełen nowych sił witalnych i duchowych. Nie ma to jak przeżyć calym sobą mszę świętą.
Oj chyba musimy się naszykować na niejedną jeszcze niespodziankę...

1 komentarz: