czwartek, 12 kwietnia 2007

recydywa dwulatka

    Wczoraj moje nerwy były znowu wystawione na ciężką próbę. Oj... na bardzo ciężką. Dzień zapowiadał się całkiem nieźle. Pogoda odpowiednia do spacerku poobiedniego, a do południa miał przyjść mój drogi teść i lampę zawiesić. Lampę nie bylejaką, tylko stylową, moją ulubioną, wycyganioną od najdroższej z byłego mojego pokoju. No i przyszedł. Ale nastawiony bardzo na roboty budowlano - remontowe i zanim się obejrzałam lampa w jednym przedpokoju była zmieniona i w zawawansowanym stanie było już zrywanie siliconu w łazience... No tak. Potem ni z tego ni z owego prace przeniosły się na inne części mieszkania i po moim rannym sprzątaniu nie bylo śladu, za to widać było w pelni artystyczny nieład. No ale, jak nastawienie, to nastawienie i w drogę nie wchodziłam. Co prawda każda jedna praca pociągnęła za sobą kilka następnych, które oczywiście będą wykonywane w innym terminie. Ale najważniejszą z nich jest usterka do usnięcia, którą zafundował nam dwulatek. Ja myślałam, że dziecko jest z dziadkiem, dziadek, że jest ze mną, a on niepomny historii z oczkiem dziabnął dziadkowi wkrętak i kombinerki, usadowił się w drugim przedpokoju i znalazł sobie zabawę. Zabawa pewnie trwałaby dłużej i dałaby więcej zniszczeń, gdybym nie musała odebrać telefonu od Agaty magicznej. Wychodząc z kuchni, najpierw zamieniłam się w słup soli - pewnie nawet żonę Lota przebiłam, a potem moje nerwy, przypominające postronki daly znać o sobie bardzo wyraźnie i się dziecku dostały trzy klapy na tyłeczek i dodatkowo repremendę umoralniająco - pouczającą mu zafundowałam. Z moralem oczywiście. Dwulatek znalazł sobie bowiem cudne zajęcie. Postanowił oderwać listwę ponad trzymetrowej długości od ściany. Zamiar jednak mu się nie udał, ponieważ listwa podważana przez niego z jednej tylko strony pękła na pół i się przy pękaniu nieco powyszczerbiała. Nie pamiętam już nawet, co mnie bardziej zdenerwowało - zniszczona listwa, czy recydywa dwulatka... Chyba jednak listwa... Mój drogi teść zapewniał mnie wszak, że to za kilka dni naprawi, a tymczasem mam parzeć wyżej, nie pod nogi czy na boki. Łatwo powiedzieć... Za to dwulatek nasłuchał się od cudu - jakby to określił dziadek-pradziadek. No bo swoją furię związaną z listwą przeniosłam na potencjalne zagrożenie dla dwulatka. No tak... Zastanawiam się teraz zarówno nad pomyslowością dziecka, jak i nad jego siłą. Nie ma co, pomysły to ten łepek ma i nawet wie, jakich narzędzi użyć należy. Hm... mam zatem o czym rozmawiać z babciami i mamami na placu zabaw. Co prawda piachu nie je, ale taka listwa to też coś. A listwa jak na złość i pomimo zaleceń teścia drogiego ciągnie mój wzrok okrutnie... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz