wtorek, 28 sierpnia 2007

ciepły powiew schyłku lata

    Wino na balkonie przybrało dostojną purpurę i kolor złota szczerego. Piękne. Pnące, dostojne, barwne. Róże natomiast wyciągają swoje łepki kwietne dumnie i jakby smutno łapiąc przypadkowe już dni upalne. Jakby chciały wykorzystać wszystkie dane im jeszcze promyki słonka.
Wczoraj natomiast zauważyłam ze zdziwieniem, że zaczęły się wcześniejsze wieczory i późniejsze poranki. Chłodne... Chłód ostry i zniechęcający, bo jest pierwszym zwiastunem końca wakacji. I nawet jeśli dzień rozwinie swój słupek rtęci do granicy możliwości sierpniowej, wieczór ukróci jego swawolę.
A ze spaceru wróciłam przystrojona babim latem... Hm... lśniące nieteczki... Piękne! Niby utkana byłam z pajęczych myśli...

Sierpień, jak zawsze,  swoją schyłkowość ciągnie od początku i każdym dniem pięknym pożegnanie łagodzi. Szkoda mi... Ale i jesień powitam z pokorą, bo piękna i lubię ją ogromnie... Jednak wakacji mi żal... Tego szału uniesień i upałów, długich nocy i ciał zapachem parujących. 

Obym tylko mogła jeszcze dnia któregoś słońcem prześwietlona być utkaną z lata babiego!... Tak, żeby ciało ciepłem nasycić i słońcem nakarmić na zapas... I ten blask wielki, co zdolność widzenia odbiera, na skórze poczuć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz