piątek, 31 sierpnia 2007

wieczór

    Wieczór chłodny i mokry... A jednak miły bardzo. Mężuś z pracy wrócił wcześniej, dwulatek poskromiony, koty rozleniwione, zmienione w kanapowce pospolite.
Dobrze mi. Weekend się zaczyna dla mnie. Lubię te chwile wieczoru piątkowego, który takim wstępem do dni wolnych, a jednak jeszcze dniem zabieganym jest bardzo.

Ciepłe światło lamp i muzyczka miła w tle...
Idę czytać, czytać póki mogę dwulatka w dobre ręce mężusia oddać...

czwartek, 30 sierpnia 2007

jesiennie

    Właśnie ułożyłam kolorowe astry w wazonie na stole. Obok, na macie bambusowej stoi wielka micha węgierek. Oknem wpada ostre już powietrze. Jesień namacalnie zawitała do mojego domu...
Jesiennie lokuję się zatem na fotelu mięciuchu i zatapiam w lekturę pisma dla czarownic. Tych udomowionych czarownic...
Jesiennie jest mi nostalgicznie i tak jakoś ociężale... ja jednak słońce potrzebuję bardziej, niż przypuszczałam...

środa, 29 sierpnia 2007

w nastroju...

    ... jestem bardzo nieprzysiadalnym!...
Za sprawą najszczęśliwszej. Czasem chcemy komuś pomóc, ale ten ktoś woli pomoc bardziej skomplikowaną. I robiąc nam na złość, idzie bo linii największego z możliwych oporu... (A wszystko po to, by nam dokuczyć?) Dlaczego te najprostsze rozwiązania są czasem najtrudniejsze do przyjęcia?...

bajka

    Od Anety kolejny dowcip dostałam... Bez podtekstów, interpretacji i jakiegokolwiek zdania własnego umieszczam dla Was (bo e-maili zbyt dużo wysyłać bym musiała :D)

"Kiedy Jacek z Plackiem ukradli już księżyc, na ich drodze stanęła czarownica z kotem na ramieniu. Chłopcy wiedzieli, że świadków przestępstwa trzeba się pozbywać. Nie mieli tyle odwagi by zabić stojących im na drodze. Dlatego jeden wziął czarownicę, a drugi kota."

wtorek, 28 sierpnia 2007

babie lato

Z nitek utkana jestem
złotych, przepięknych!
Pajęczych...
Nitki mnie błyszczą
i myśli me tworzą
i z latem żegnają...
Takie maleńkie
i piękne...
I sama już nie wiem,
czym będę
- babim latem,
czy myśli jesiennych pękiem...

chemia...

    Kocham dotyk ciała własnego. I dotyk na nim składany. I to czucie pod dłonią skóry i jej tkanki gładkiej. Bez masażu nie umiałabym żyć, a mięśnie moje byłyby pozbawione chęci do funkcjonowania... Pozornie pobudzałaby je chyba jedynie kofeina.
Dlatego tak uwielbiam ranny prysznic zimny i to wcieranie w siebie cząsteczek, które do ludzi nastrajają pozytywnie, a problemy usuwają z myśli. I ten zapach fitoferomonów, które tylko pozornie nie pachną, a jednak tworzą na skórze grubą warstwę chemii uczuć...
I ten zapach owoców egzotycznych...
Jak miło zacząć dzień!

ciepły powiew schyłku lata

    Wino na balkonie przybrało dostojną purpurę i kolor złota szczerego. Piękne. Pnące, dostojne, barwne. Róże natomiast wyciągają swoje łepki kwietne dumnie i jakby smutno łapiąc przypadkowe już dni upalne. Jakby chciały wykorzystać wszystkie dane im jeszcze promyki słonka.
Wczoraj natomiast zauważyłam ze zdziwieniem, że zaczęły się wcześniejsze wieczory i późniejsze poranki. Chłodne... Chłód ostry i zniechęcający, bo jest pierwszym zwiastunem końca wakacji. I nawet jeśli dzień rozwinie swój słupek rtęci do granicy możliwości sierpniowej, wieczór ukróci jego swawolę.
A ze spaceru wróciłam przystrojona babim latem... Hm... lśniące nieteczki... Piękne! Niby utkana byłam z pajęczych myśli...

Sierpień, jak zawsze,  swoją schyłkowość ciągnie od początku i każdym dniem pięknym pożegnanie łagodzi. Szkoda mi... Ale i jesień powitam z pokorą, bo piękna i lubię ją ogromnie... Jednak wakacji mi żal... Tego szału uniesień i upałów, długich nocy i ciał zapachem parujących. 

Obym tylko mogła jeszcze dnia któregoś słońcem prześwietlona być utkaną z lata babiego!... Tak, żeby ciało ciepłem nasycić i słońcem nakarmić na zapas... I ten blask wielki, co zdolność widzenia odbiera, na skórze poczuć...

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

stare (dobre) metody wychowawcze

    Przed siódmą rano obudził mnie dwulatek. Wścieknięty dwulatek. Bardzo wścieknięty... Najpierw próbowałam sobie tłumaczyć, że pewnie coś się dziecku przyśniło i chciałam drania utłamsić jeszcze na godzinkę, ale się nie dało... Zaczęły się za to fochy w stylu wszystko na nie i wszystko jest fe. Naiwnie spróbowałam udawać, że śpię - a nuż się przytuli i uśnie?... Ha! nie dzisiaj! Nie dzisiaj z nim te numery... No i poszło!... Dwulatek chce siusiu, ale nie chce. Chce bajki, ale bajki są fe. Chce ama, ale jeść nic nie będzie. Koty mają iść sobie i ja mam sobie iść, ale ja mam zostać... No nieźle... Toż to przecież poniedziałek! Się tydzień zaczął... Potem to już nawet nie wiem, co było na nie, a co było fe, bo wszystkie słowa dwulatka zlewały się w jeden ryk. Ani go przytulić, ani do niego mówić. Ba! Nawet krzyk nie docierał, bo przekrzyczeć się nie dało... Wyklarowała się jednak sprawa bolącego brzuszka. Ale i to pewne nie było, bo brzuszek raz bolał, raz nie i tak przez dłuższą chwilę. Przestawał boleć, gdy wspominałam o leku, zaczynał, gdy nic nie mówiłam... Wreszcie w akcie desperacji władowałam efferalgan w czopku w dwulatka i... no i wtedy to dopiero krzyki usłyszałam. Nawet kilkoma zabawkami oberwałam... No i nie wytrzymałam. Wszak ile znieść można? Dużo można. Dużo! Ale nie wszystko i nie zawsze... Gdy nic nie pomagało, a sąsiedzi prawdopodobnie opiekę społeczną zawiadamiać zaczęli, zebrałam się na krok ostateczny i... plask! spadł klap na gołą pupę dwulatka... A potem jeszcze ze cztery w równym odstępie i o jednakowej sile rażenia. I... nastała niespodziewana cisza!

Cisza, jak makiem zasiał trwa, dwulatek bawi się oglądając jednocześnie Braci Koala, a ja właśnie zrobiłam sobie kawkę i zawiadomiłam mężusia, że psycholog dziecięcy jest jednak zbędny, a i Super Niania nie musi się do nas fatygować.

PS. Jak moja psychika wróci do normy, pójdziemy na plac zabaw.

... ale błoga cisza wokół... Aż miło... Po co szukać czegoś nowego, skoro to, co stare i sprawdzone, jest skuteczne?... I bezstresowe dla rodzica?...

niedziela, 26 sierpnia 2007

o facetach słów kilka

    Jeszcze mam w uszach dźwięki rozmów z Agatą organoleptyczną i wspomnienia wniosków wysnutych z kobiecych gdybań. Jeszcze nie zakwestionowałyśmy, bądź zweryfikowałyśmy nowych tez, a tu już dzisiaj o świcie magiczna mnie na babską rozmowę przez komunikator wyciągnęła...
No i nowe wnioski! Jakoś tak bowiem zawsze to babskie gadanie na płci męskiej się kończy, a właściwie skupia...
O ile z organoleptyczną stwierdziłyśmy dobitnie, że panowie mówią stanowczo za mało, a mężowie zwłaszcza tę zdolność do perfekcji opanowują, o tyle z magiczną posunęłyśmy się we wnioskach znacznie agresywniej. No cóż... ja na przykładzie mężusia, a magiczna na przykładzie Potencjalnego... No bo po co szukać dalej, jeśli doświadczenie z własnego ogródka aż w oczy kole? Ano co tu dużo mówić... faceci najwyraźniej działają na zasadzie magnesu. Magnesu, ale takiego nieco dziwnego. Wszystko wszak u nich inne być musi, więc i to ich przyciąganie również... A magnesu dlatego, że gdzie jeden jest, tam na pewno i drugi się pojawia... No tak grupowo jakby obradzają...

scenariusz stary jak świat

    Czasem życie pisze scenariusz przebijający najlepszą operę mydlaną. I to taką z wyraźnie wyczuwalną dramaturgią i elementami sensacji. Ba! Czasem nawet możemy tego na własnej skórze doświadczyć...
... no i doświadczyłam...
Tłumaczyć wiele trzeba by i długo. Powiem więc w słowach dwóch: kobieta i mężczyzna. Scenariusz stary jak świat. Wszystkie możliwe wątki wykorzystane po wielokroć. No tak... Nawet i taki, że kobietą jestem ja, a mężczyzną nie jest mój mąż, a ja jestem z mężem i znajomymi i dzieckiem, a naprzeciw siada on (taki on z dawien dawna, ale cóż... jednak on) i... No i tu właśnie zaczyna się dramaturgia niczym spod pióra Kafki i Witkacego. Tak... dramaturgii do Szekspira daleko... Absurd i groteska. Czyli to, co każdą kobietę spotyka czasem.
Czasem nawet kobieta nie spanikuje...

sobota, 25 sierpnia 2007

słów już nie chcę pochopnych

    Wyspana, szczęśliwa i zamyślona popijam herbatę białą z filiżanki bieluteńkiej. Dobrze mi... dobrze mi okrutnie, chociaż sens słów owych jest zastanawiający. Okrutnie. Tak! Tak właśnie. Okrutnie, bo tak dobrze.
Wyciszona i szczęśliwa.
Rozmowy błądziły po sferach prywatnych, intymnych, tych co serce wątrobą i żołądkiem przygniatać potrafią i ból zadają taki, że i krtań przycisną czasami. Rozmowy ze śmiechem dźwięcznym i z łezką w oku, co przez policzek cały jawnie spłynąć może. Rozmowy w oczu osiem i głosem łamiącym się niekiedy. Rozmowy nocą i rankiem i szepty ciche w międzyczasie tak zwanym...
I pożegnanie i powitanie i radość ponowna. I powrót do domu zamyśleń pełen... i przebaczenia. I uścisk nocą mocny tak bardzo, że teraz z zamyślenia wyjść jeszcze nie mogę i jedynie biała herbata to drżenie uciszyć potrafi, a i myśli odgania daleko, bo zbędne..., chociaż jej aromat brzoskwiniowy zmysły podsyca podsyca tak  bardzo.

Dobrze mi znowu i słów już nie chcę pochopnych, przekornych, minionych... Jak dobrze zatopić się w aromacie z tej białej filiżanki płynącym i myśli odpędzić, zmysły jedynie celebrując...

środa, 22 sierpnia 2007

przelotem w domku

    Jak dobrze wyspać się w swoim domku, w swoim łóżeczku, obok swojego męża własnego, osobistego... Ojejjejejeeej jak mi dobrze!... No i jak się wraca to tak troszkę świątecznie jakby w domku było.
Ale ponieważ w sierpniu poszaleć postanowiłam, jutro znowu w świat wyruszam. Jadę do mojej Agaty organoleptycznej. (Magiczna w powiatowym zostaje i tęsknić ma. ) Tak. Jadę do organoleptycznej! Poopowiadamy sobie wszystkie nowinki, przekażemy sobie wszystkie sekrety, obgadamy tego i owego. Opijemy się kawusi i wytrawnego, pospacerujemy. Może nawet opijemy wieczorem dzidzię - a nuż się okaże, że już jest... No i nagadamy się... no bo mimo tego, że do organoleptycznej mam darmowy numer, to i tak nam mało... No i ucho boli... No i tak po prostu chcę się z nią zobaczyć i posiedzieć obok...

A potem to już znowu statyczna będę :)

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

dziecięcy egoizm

    Spędzam miło czas w otoczeniu przyrody i dzieci. O ile przyroda jest statyczna i do okiełznania, o tyle dzieci... no cóż... oczy już nawet na piętach mi wyrosły. I to dzieci, które w mniemaniu własnym prawie dorosłe już są! Wszak chrześniak mój za trzy miesiące osiągnie zawrotny wiek dziesięciu lat. A jak wszystkim zapewne wiadomo, taka dekada w metryce to nie byle co i jako dorosłego uważać go już należy, a nawet trzeba. Dwulatek w wujka swojego, jak w obrazek wpatrzony,  a i wzoruje się na nim przednio.
Ha! gdyby tu tylko dziesięcioletni wujek dwulatka z nami był, a tu również i ciocia dwulatka - ta, co to wiek równie dojrzały osiąga, bo lat osiem aż! Jednym słowem... problemy to moja specjalność tu. A miało być pięknie... Wisła, puszcza, dzikie knieje, zieloność, cisza...
No i przybiega dzisiaj do mnie ośmioletnia dama z płaczem, że dwulatek zjadł jej chipsa jednego i teraz mało ma. Hm... no tak... dwulatek chipsy lubi, ale ma je z jadłospisu wyeliminowane. A tu płacz damy ośmioletniej i oburzenie ogromne. Mało ma!!!  Dziesięcioletni dżentelmen po kawałek spreparowanego kartofla sięgnąć bał się, ale dwulatek nierozeznany w sytuacji łapkę w torbę zapuścił... Tłumaczyć, że w torbie chipsow dużo jeszcze większego sensu nie miało, wzięłam dwulatka za rączkę i poczłapałam do sklepu (szumnie to nazwane wszak, ale na szczęście chipsów rodzaje wszystkie...) aby kupić bliźniaczą pakę kartofla w konserwantach. Wręczyłam damie do dekady pierwszej dobijającej powoli i oświadczyłam  głośno całemu towarzystwu, że to paka dla niej i tylko dla niej, a ona niech pamięta, że tylko ona jeść to może. Chłopcy dostali inne specjały - każdy również po opakowaniu.
Jednak druga torba smak już traci, gdy się je ją samemu...
Chipsy leżą przez chłopców nie tknięte, a kobietka przekorna dzieli się wszystkim ładnie. "Ciociu - usłyszałam chwilę temu cieniutki głosik obok siebie - ja tylko tak sobie żartowałam wtedy..."
Mam nadzieję, że to tylko kobieca przewrotność, a nie stałe kształty charakteru...

PS. Wrócę pewnie szybciej, niż w planach było...

sobota, 18 sierpnia 2007

jak burza nad powiatowym przeszła...

    ... to internetu pozbawiona zostałam. No i w puszczy zaszyłam się w smutku pogrążona. Ale za to tutaj sygnał mam, więc skrobnę czasem to i owo.
A teraz na grilla pędzę :)

Buziaki babeczki kochane!!! i wybaczcie absencję ponowną (niezaplanowaną losową rzec można...)

czwartek, 16 sierpnia 2007

bo kobiety są występne i zdradzieckie

    Mężusia brak włosów najwyraźniej nastraja refleksyjnie, bo ostatnio jakieś takie myśli głębokie rzuca... No i tak idziemy wczoraj do najszczęśliwszej i rodzica płci męskiej, a tu mężuś ni z tego, ni z owego łups!!! że to niby my zdradzieckie i do tego występne...
No ładnie, myślę sobie, po śniadaniu łysol jedynie, co to będzie po obiedzie i trunkach? A ten dalej brnie w temat. No kochany mój ty... po grząskim terenie stąpasz... wszak zachwyt nad Testosteronem i te gromkie śmiechy do wtóru z wujeczkiem zniosłam, ale coś się chłopina mi rozpasał... A ten brnie w temat, zupełnie na zgubę własną! I to teoretyzuje i teoretyzuje...
No i nie zdzierżyłam...

... już nie teoretyzuje... Przemyśliwa natomiast... Wszak głupią być trzeba, żeby mężowi się dać podejść - i tu występność nasza, że słów wprost mówionych niejeden facet nie załapie... A co do zdrady... hm...to najpierw psychikę trzeba wypracować, żeby wariograf nie wykrył...

PS. Mężuś myśli intensywnie, a magiczna mi właśnie napisała, że zołzą wrodzoną żem...
Ano... w dodatku występną :)

środa, 15 sierpnia 2007

zemsta faceta, czyli mężuś zaszalał

     Donoszę uprzejmie, że włosy dzisiaj umyłam po raz pierwszy od obcięcia. I mimo, że dygałam się bardzo i ręce mi drżały, a na szczotkę nie mogłam zbytnio ich naciągnąć... udało się! Szybko, sprawnie, bez wysiłku. Fryzura idealnie potargana. Jest ok!!!
Na obiad idziemy do najszczęśliwszej i rodzica płci męskiej, bo wczoraj właśnie stuknęła im kolejna rocznica ślubu, a jej liczba przyprawia o zawrót głowy, więc podawać jej nie będę...
No i najszczęśliwsza może być spokojna - nikogo nie wystraszę... Chyba...

PS. Mężuś wrócił wczoraj z pracy po zahaczeniu o zakład fryzjerski w drodze do domu. Hm... zakład najwyraźniej jakieś plemię Indian prowadzi... Mężuś bowiem włosów nie ma. Ma jedynie wspomnienie trzy milimetrowe po nich... A na mój potok słów oświadczył figlarnie, że i ja długich nie mam...
Się odgryzł czyli :)))

wtorek, 14 sierpnia 2007

magia

Czuję się cudownie,
kiedy magia mnie dopadać zaczyna
i ogarnia łagodnie, powoli
we władanie mnie biorąc...
Magia, co we mnie tańczy
i myśli przenika
na wskroś, poprzez czas
i życia nie ważąc...

nieporadną kobietką być...

    ... jest cudownie...
Dzisiaj załatwiłam wszystko! Wszyściutko. Nawet starać się nie musiałam. Wystarczyło tylko z mężczyznami sprawy załatwiać. Panowie pomagali we wszystkim! No i na wejściu trzeba było się potknąć, a potem coś potracić czy zrzucić niechcący...
No tak... jednak mężczyźni lubią blondynki, bo troszczyć się o nie trzeba...
Droga mnie dzisiaj nie poznała. Ponoć tak ładnej czerwieni na sobie jeszcze nie miałam nigdy...  A i ja siebie też zaczynam nie poznawać. Jakiś wilk w owczej skórze się chyba budzi.

PS. Faceci to jednak naiwne istoty podatne naszej manipulacji!...
( No i jakoś tak wielkimi literami do mnie teraz mówią :) )

czerwień

    Czerwień zaczyna ogarniać mnie...  Kolor lata lata dojrzałego to wszak. Kolor uczuć, kolor pragnień, kolor krwi... A krew krąży we mnie wzbiera i tańczy i stopami rytm flamenco wybijam... I do tańca słońce porwać chcę i ciało rozkołysać w rytm, który nawet duszę roztańczył mi.Duszę, którą zaprzedałam rytmowi, bo jedynie on się liczy i wszystko poza nim ma jedynie nikły na mnie wpływ... Ciało rozkołysać i zapamiętać się w nim... Piękne to i zagłębiające w siebie. I niby bezruch absolutny i ruch delikatny, a energii pełen tak...
Przez tę czerwień migającą w myślach i w sercu, przez tę czerwień kładącą się na mnie, wszystko możliwe i do zdobycia zaczyna być...

Upalne lato. Lato takie, jak lubię. I ta ogarniająca wszystko czerwień. I powiew wiatru gorącego, który targa myśli i zmysły podsyca. I rytm dodaje duszy i pragnienia na skórę wybija... I takt prosty a piękny.Takt, który do bicia serca podobny tak i może dlatego tak  mocno za nie chwyta?...
I ta czerwień myśli... lata upalnego...

poniedziałek, 13 sierpnia 2007

mężczyźni wolą blondynki?

Ale się za Wami stęskniłam moje Czarownice!!!!

    Wróciłam, jestem i... już dzisiaj narozrabiałam, jak pijany zając w kapuście...
Rano drogą ściągnęłam na kawę, a po kawie czmychnęłam szybciutko do fryzjerki. Dawno mnie u niej nie byłam... nawet się u niej ciut zmieniło. No i zaszalałyśmy! Można wręcz powiedzieć, że poszłyśmy na całego, a nawet dalej...
No tak czy siak moje Czarownice - nie mam już długich włosów. Szatynką również już nie jestem... Na karku węzła z włosów już nie zawinę. Stałam się bowiem... blondyneczką. Platynową... Tak! A co sobie żałować platyny będę. Ponoć mężczyźni blondynki lubią... I jestem takim cudeńkiem blond o włosach pięciocentymetrowej długości, a gdzieniegdzie nawet jakiś loczek maleńki się pojawił. No takie cudeńko niewinne ze mnie się zrobiło...
Uczennice mojej Ani się dopytywały, czy poznaję siebie i czy mi nie jest dziwnie. A mnie jest fantastycznie!!!
Nawet już nabyłam specyfiki co by "długotrwały efekt potarganych włosów" uzyskać. Hm... chyba wreszcie fryzurę swoją znalazłam - wstanę rano i od razu fryzura gotowa ;)

Droga zachwycona. Najszczęśliwsza jedzie już nie dowierzając naszemu zachwytowi, a mężuś... No on się boi do domu wrócić...
A ja wyglądam niby i niewinnie, ale już czuję jak ta skrywana szatynka we mnie wzbiera...

czwartek, 9 sierpnia 2007

relacja krótka, bo czasu mi brak okrutnie

    Ramiona od pływania już mnie nie bolą, płuca zwiększyły objętość po wyeliminowaniu metali ciężkich :) Dwulatek to łobuz straszny!... Zajadam się pomidorami własnoręcznie zerwanymi z krzaka i posypanymi bazylią, która rośnie na grządce obok. Pychota!!!!! Wracamy w niedzielę  :)

PS. Stadnina ogromniasta jest też i konie kochane i tak mi tu dobrze...

piątek, 3 sierpnia 2007

jak męża słomianego wdowieństwa pozbawićjak męża słomianego wdowieństwa pozbawić

    Czasem tak się sklada, że i wyjazd samotny się zaplanuje. Niby to nie samotny, bo z maleństwem, ale bez męża. A jak wiadomo najlepszą dewizą jest tak, która mówi, że ufać można, ale i kontrolować jednocześnie trzeba!
No i tym sposobem gromadząc w ubrania, lekarstwa, książki i kosmetyki, zabezpieczyłam wramach pakowania się i mężowi jego słomiane wdowieństwo.
Tak na wszelki wypadek... Aby mu to slomiane nawet przez myśl nieprzemknęło...

Zadzwoniłam do mamy i teściowej. No bo on taki biedny i tak długo pracuje... I co on jeść będzie?... Aż się martwię tak bardzo... A w łazienceten dawno już planowany remont by się przydał, no bo nas i tak niebędzie, więc wygodnniej...

Codziennie któraś przyjdzie mieszkanie ogarnąć, obiad zrobić i kwiaty podlać, a dziadki już sprzęcior budowlano-remontowy gromadzą.
Nie żebym miała jakieś podejrzenia, ale tak na wszelki wypadek... Maksyma wyżej napisana... Wszak facet to gatunek... inny. A mąż już inny szczególnie :)
Czasem trzeba go pomęczyć, podręczyć, zagospodarować czas tak, aby z rozżewnieniem czekał na żonki powrót i normalny rytm dnia.
No bo takie rozleniwienie w domowych pieleszach skutki katastrofalne przynieść może :)

Jeszcze tylko tak na wszelki wypadek i sąsiadkom słówko o wyjeździe moim mimochodem szepnę :) No tym tam...Tym babinom, co to dnie całe w oknach spędzają... No bo i mieszkanie kilka godzin dziennie samo będzie, a one takie spostrzegawcze...

w puszczy będziemy

    Spakowani od nowa już jesteśmy. My, to znaczy ja i dwulatek. Mężusiowe dwie koszulki i spodnie gdzieś tam też upchnęłam, ale jego garderoba w ilości śladowej, ponieważ jedynie na sobotę i niedzielę dojedzie.
Niby to w ostępy leśne jedziemy hasać po puszczy i kąpać się w stawie, a tyle tych rzeczy potrzebnych się zrobiło... Sukienki ostrą selekcję przeszły, a i tak wytłumaczyć sobie nie dałam, że dwie to i tak już za wiele, żeby się do jodły, buka, jaworu i wiązu górskiego tulić... Co mężuś wiedzieć może wszak o ilości potrzebnych sukienek?... No i tak wyszło, że ja i dwulatek zajęliśmy duży plecak na stelażu i jeszcze trochę...
Jedziemy zatem. W mikroklimacie będziemy się pławić i wdychać i oddychać i o drzewa ocierać i w stawach taplać i po dolinie Wisły chadzać.
Dwulatek włoski na milimetr obcięte ma. Ja na wszelki wypadek nie - co by i zwierzyny w puszczy trochę zostało :) Dziadki przejęte, najszczęśliwsza zwłaszcza i do doglądania mężusia zaangażowani. Ba! nawet mały remoncik łazienkowy może uda się załatwić? Tak co by to mężuś za bardzo słomianym wdowcem się nie poczuł...
Klawiaturka domowa odpocznie ode mnie, a ja jak jakiś sygnał złapię, to go wykorzystam, dopadnę i relację zdam...

No tak... Idę jeszcze raz przegląd karteczek zrobić - a nuż o czymś zapomniałam?...

PS. Tęsknić będę :)

czwartek, 2 sierpnia 2007

jak się szybko odmłodzić

    Nic prostszego! Wystarczy z rana ubrać się w letnią sukienusię i klapki, włosy zamotać na karku i... teraz będzie najważniejsze... nie umalować się. To znaczy umalować rzęsy jedynie. No tak zupełnie niczym się maznąć to ja nie umiem wszak... No i poza tym jak to tak z zupełnie nagą twarzą wyjść z domu?... No to te rzęsy chociaż...
Następnie należy dwulatka zapakować z osprzętem zabawkowym do wózka i pojechać na plac zabaw, o którym napomknę, że zrobiony... (Byle jak, ale zrobiony - 20 drabinek i ani jednej piaskownicy... )
Na placu zabaw należy uczestniczyć w zabawie dziecka. Nie stać jak słup albo tyka, albo coś, tylko za dzieckiem chodzić, podpowiadać zabawy, podawać traktorek, pomóc wspinać się i przede wszystkim z dzieckiem rozmawiać. Niby to rzecz oczywista, a jednak...

    No i jak tak dzisiaj byłam w tej sukienusi i w tym braku makijażu i z tymi włosami bylejako i tak się z dwulatkiem bawiłam, to usłyszałam, że "taka gówniara a jakie to już dziecko ma"...
W sumie to nawet miły komplement!!! Zwłaszcza, że mówiły to kobietki młodsze kilka lat ode mnie :) Tylko takie podpierające ogrodzenie w tych bransoletach i złotach na szyi. Takie, co to niebardzo wiedziały jak w tych obcasach po tym piachu... i po co to dziecko tak biegać chce... No wiecie, które! Te takie niezadowolone ze wszystkiego...
Tak. W sumie to fajne te babeczki! Humor mi na kilka tygodni poprawiły :D

środa, 1 sierpnia 2007

losowa terapia wstrząsowa

    Ponoć nigdy nie jest aż tak źle, żeby gorzej być nie mogło. Niby tak. W moim przypadku się to sprawdza. Zawsze. Ilekroć pozwolę sobie na chwilę słabości, zawsze coś się dzieje. A potem jest splot tylu okoliczności, że w pędzie, na schodach włosy podpinam... No i nie mam czasu myśleć o sobie. Taka losowa terapia wstrząsowa.
Jak mi się w poniedziałek na smuteczki zebrało, to wczoraj oberwałam :) Siedzę wieczorkiem i rany emocjonalne wylizuję, a tu dzwoni najszczęśliwsza i informuje mnie tonem zalotnym, że... jest w szpitalu. No w szpitalu to ona czasem gości, ale w celach innych niż przypuszczać można, więc dziwne dla mnie to nie było. Jednak ton taki prześmiewczy i zalotny i nieco wzburzony. A rodzicielka mi na to, że nie dość, że jest w szpitalu, to na izbie przyjęć sobie siedzi. Myślę, ładnie...  kogo dopadło (oby nie babcię-prabacię)... A najszczęśliwsza wywód kontynuuje i mówi mi, ze siedzi i czeka aż gips wyschnie. Gips? Jaki gips?... No i załapałam... A jak załapałam, to dwulatka w ubranka ciepłe wbiłam, w wózek wsadzilam, pod wózek mężusiowe buty i woreczki i dalej do szpitala po najszczęśliwszą! A serce w okolicy gardła mi się umiejscowiło. Wchodzę, a tam najszczęśliwsza rozchachana, jakby jej i znieczulenie dali i rumiana, że hohohoo i taki śliczny bucik gipsowy na krzesełku trzyma. Taki od stopy (cała stopa w nim rownież) po kolano. Dwulatek się zdziwił ogromnie - takiej baby Ani jeszcze nie widział, ja zdębiałam i dawaj po mężusia dzwonić, że teściowa jego psikusa nielada zrobiła i sama rady nie dam. Dobrze, że pora na tyle poźna była, że mężuś w drodze do domu był już, bo nie wiem, czy wózek dwulatka tonaż baby i gipsu i dziecka by wytrzymał :)
No i tak sobie wieczorem z najszczęśliwszą poobcowaliśmy...

PS. Miałam dzisiaj z dwulatkiem na wczasy w ostępy leśne wyruszyć. Nawet spakowani byliśmy... Wyjazd odłożony może do jutra, może do piątku...
A ja obiecuję - więcej marudzić nie będę! Będę już grzeczna i świat kochać będę i wszystkich i ani mru mru, jak mnie coś źle najdzie...
No i niech mi ktoś powie, jak się dobę wydłuża... To co najszczęśliwsza zalatwiała przed południem, ja nie jestem w stanie ogarnąć przez dzień cały... Z resztą... czemu ja się dziwię?... Toż ta kobieta do szpitala doszła o własnych siłach ze złamaną nogą...