środa, 21 marca 2007

jak rodzic mój krupnik jadł i herbatę popijał

    Najszczęśliwsza chodzi teraz na rehabilitację ręki. Niby nic wielkiego nie robiła - odkurzacz z szafy wyjmowała, drzwi się przymknęły a ona tego nie zauważyła i z impetem, zaślepiona zapewne żądzą zrobienia porządku uderzyła z calą siłą swego ciała drobnej budowy w drzwi od szafy łokciem. Trochę bolało, ale najszczęśliwsza dzielna jest i stwierdzila, że samo przejdzie. No i samo przechodziło tak przez ponad dwa miesiące, aż najszczęśliwsza ręką ruszyć nie mogła i postanowiła wybrać się do chirurga. Nie wiem, czy już w szpitalu skończyli opowiadać historię, jak to kobieta ze zwichniętą ręką dwa miesiące chodziła... Natomiast teraz chodzi na zabiegi naświetlająco masujące i twierdzi, że teraz to dopiero ból czuje. Nie ma co! Materiał wytrzymały niesłychanie. Aż strach pomyśleć, co jeszcze znieść potrafi. A zdawałoby się, że taka drobna kobietka i delikatna i włosy kręcone...
No i tak codziennie na rehabilitację chodzi, a ponieważ jest rehabilitacja niedaleko od nas, to naświetlona, nagrzana i wymasowana przychodzi do dwulatka, który dalej babcię leczy swoim sprzętem małego doktorka i nawet mikstury jej waży w filiżance, coby szybciej wyzdrowiała. Wczoraj też była. Dwulatek niby to dużego doświadczenia nie ma, ale nawyki już zdążył nabyć i przyzwyczaił się skutecznie, że baba Ania siedzi długo i gdy pora wieczorynki się zbliża i baba chce sia do dziadka zrobić, zaczyna kombinować jak tylko potrafi, żeby najszczęśliwszą zatrzymać. Jakimś trafem wczoraj akurat baba do dziadka tak bardzo się nie spieszyła i dwulatkowi udało się ją jeszcze godzinkę w swojej misolandii zajmować zabawą. Wreszcie najszczęśliwsza oswobodzila się z uścisku i ucisku i czmychnęła.
Resztę znam z relacji prawie na żywo w wykonaniu mojej matki rodzonej, która zadzwonila do mnie, żebym ją przed morderstwem pierwszego stopnia powstrzymała. Otóż: Idzie sobie nieświadoma możliwości swojego męża ślubnego do domu, a tu z okna kuchennego czarny dym wali całymi kłębami. Wchodzi na klatkę schodową i w szarej mgle szczypiącej w oczy wbiega do domu. Oczywiście najbardziej zaniepokojona była Pyzią. No bo co tam meble stylowe i parkiety i w ogóle całe mieszkanie i wszystko w nim się znajdujące! Nawet remont niedawno robiony aż takiej wartości nie stanowił! Kot to co innego. Mogła się wszak Pyzia bardzo przestraszyć. No i kotu wiele rzeczy stać się mogło przecież w takiej sytuacji... Pyzia się uratowała i nawet tak bardzo przestraszona nie była, ale czemu nie wsadzić swojego siedmiokilowego cielska pańciumce na ręce i nie po miziać się z nią, jak już przyszła i się zatroskała? A w domu, jak to potem mój rodzic płci męskiej ocenił, nic bardzo poważnego się nie stało. Nic, tzn. czajnik spalony i stopiony, kuchenka stopiona razem z czajnikiem, a całości dopelnił spalony garnek z czymś w środku. Kuchnia cała osmolona. Jakimś cudem szafki się nie zajęły. Po wstępnych oględzinach i szoku ze szczęściem pomieszanym, idzie najszcześłiwsza z Pyzią w poszukiwaniu swojego ślubnego, a po drodze okna wszystkie otwiera. Znalazł się całkiem niewinny śpiący na kanapie z pilotem w ręku. Okazało się, że rodzic mój cudny wstawił sobie wodę na herbatę, a ponieważ i głodny był, to krupnik postanowił odgrzać. Ale co tam stać nad garem będzie! Samo się przecież zrobi, a on tymczasem poleżeć poszedł. Jak tak leżał to usnął i to tak jakoś się samo i szybko wszystko potoczyło. Nawet nie zauważył... Sen miał zapewne mroczny... A obiadu i herbaty to on długo nie skosztuje, o ile dobrze znam najszczęśliwszą... No co innego Pyzia, ktora wszak przecież szok przeżyć mogła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz