czwartek, 28 czerwca 2007

dzień...

    Wczoraj raniutko dwulatka umieściłam w pociagu i zabrałam w podróż. W podroż, jak się potem okazało sentymentalną okropnie. Jechałam spokojna już, opanowana, wyciszona, szczęśliwa, silna i pewna siebie i swoich decyzji. Jechałam piękna. Obudziłam się piękna. Zadziwiłam się rano patrząc w lustro. Noc mnie ewidentnie zmienila...
Przez okno pociagu obeserwowaliśmy migające obrazy. I wtedy to ię zaczęło. Każdy obraz to wspomnienie. Pilica... Rzeka zdradliwa... Brzozy. Uwielbiam je. Pisałam o nich, wiersze nawet popełniłam, znałam kiedyś wspaniałą kobietę, która została tu, bo brzozy nie pozwalały jej bez siebie żyć i ta tęsknota za nimi wygrała. Terminal... Tyle rozterek i oczekiwań i radości. Terminal, który o żalu hedonistycznym przypomina. O żalu? Żalu już nie ma. Jedynie wspomnienie hedonistyczne. A raczej świadomość hedonizmu własnego...
Warszawa przywitała nas wiatrem straszliwym i chmurami burzowymi, ale nagle i slońce się pokazało i powietrze zrobiło się przejrzyste mimo wiatru silnego. Ujrzałam to, co lubiłam najbardziej - kręgosłup tego miasta i kolor stalowej szarości - szarości szklanej i metalowej. I słońce coraz śmielsze wychylało i... zaczęło się... Aleje, Chmielna - ulica tętniąca życiem, chociaż sama nie wiem czemu, ale jedna z ulubionych moich. Na rogu Zgody słyszę jak ktoś za mną wola tłumiąc w sobie głos. Odwracam się. "Pani Agnieszka!? To naprawdę pani? Pani wróciła?" To Faltin. Wróciłam, mówię, wóciłam się pożegnać. Od dzisiaj już tylko gościem tutaj będę i wędrowcem. Mówię to i sama się swoim słowom dziwię i idę dalej. Magiczny sklepik na rogu już nie istnieje. Na wprost Foksal, ale muszę iść, bo mi spieszno tam... Skręcam w Nowy Świat. Ulica tworzy piękny łuk. Słońce pięknie odbija się w pastelach kamienic. Jest cicho. Cicho? Aż nie wierzę. Idę. dwulatek też nic nie mówi i jest cisza ogromna i to uczucie... Nagle wspomnienia znowu mnie ogarniają... Tu dowiedziałam się, że matką będę. Do myśli wracają słowa, ktore wtedy mężusiowi mówiłam. W myślach słyszę Annę Jantar i śpiewam dwulatkowi:
"Dzień - wspomnienie lata
Dzień - słoneczne ćmy
Nagle w tłumie w samym środku miasta
Ty po prostu ty " Dziecko patrzy na mnie podejrzanie, ale piosenkę lubi, więc ze mną śpiewa. Dochodzimy do Krakowskiego. Siedziba PAN. Pamiętam schody, które pokonywalam i piękny malinowy kolor chodników i pozłacane poręcze. Pamiętam zaliczenie staro-cerkiewno-słowiańkiego. Brama uniwersytecka. Hm... zapomniałam o tych rzeźbieniach... Stary BUW. Pamiętam szufladki i fiszki i rewersy i bałagan, kurz, zapadajacą się podłogę i magię i wiedzę i świadomość potęgi ludzkiego umysłu. Wydział mój. Zapach niezmienny. Zapach wspomnień... Idę śmiało i wpadam na miśkowatego pana z brodą. Ten pan to... " A co pani tu robi? Wraca do nas pani, pani Agnieszko? Już doktorat by pani zrobiła dawno!" To mój ukochany profesor i niepodważalny mój autorytet od literatury współczesnej. Uwielbiam tego faceta! I tę jego miśkowatość. I jego tembr głosu i te małe oczy, które wiedzą wszystko. Tak, odpowiadam, miałabym już dawno. Ale nie miałabym tego wszystkiego, co mam obecnie. "Czy wie pani, że nikt dotąd groteski nie podjął?..." zachęca, strofuje, żali się? Pewnie, że nikt nie podjął, bo groteska jest moja, tylko i wyłącznie moja, podobnie jak karczma i Grabiński.
Sprawę załatwiam szybciutko i sprawnie i w pokojach pełnych wspomnień, zaliczeń, zajęć, rozmów, dyskusji, wykładów, referatów, ludzi. "Pani magister?" To grupka studentów już dorosłych bardzo. Nie, nie pani magister, jestem przede wszystkim Agnieszka... to tylko tytuł... Tylko tytuł, który ginie w świecie...
Krakowskie Przedmieście... Od zawsze przygniatające mnie swoim ciężarem. Podobnie jak MDM. Przedmieście, Plac zamkowy. Tutaj rodzice brali ślub mówię dwulatkowi, a on patrzy i nie wie, co ja mówię takiego ważnego. Kamienice są piękne. Zapomnialam już, że one są takie piękne. Spotykam się tam z Agatą i podroż trwa nadal. Miodowa, PWN,  starodruki, Ogród Saski... " Dzień - godzina zwierzeń
                                            Dzień - przy twarzy twarz
                                            Szuka pamięć poplątanych ścieżek
                                            Lecz czy znajdzie nas "
Potem firma mężusia i niekończące się rozmowy z jego znajomymi. Kiedyś i moimi znajomymi. Wreszcie wyciągam go o nieprzyzwoicie wczesnej porze. Hm... nieprzyzwoitej?...  "Tyle słońca w całym mieście
                               Nie widziałeś tego jeszcze
                               Popatrz o popatrz!
                               Szerokimi ulicami
                               Niosą szczęście zakochani
                               Popatrz o popatrz!
                               Wiatr porywa ich spojrzenia
                               Biegnie światłem w smugę cienia
                               Popatrz o popatrz!"
Warszawa pokazała nam się cała. Wiatr nawet nie przeszkadzał. Wydeptaliśmy ślady naszych stóp sprzed kilku lat i te sprzed kilku wieków. Było cudownie. Było nie - nostalgicznie. Było na nowo. "Łączy serca wiąże dłonie
                                               Może nam zawróci w głowie też " Odnaleźliśmy dawne ślady i dawne plany. Dawne marzenia, pragnienia, siebie. Odnaleźliśmy ślady pocałunków i dotknięć. Wzruszenia serca i odwagę.

Jestem szczęśliwa, zrealizowana, spokojna. Spokojna, a nie pogodzona. Jestem na nowo. Nic się już za mną nie ciągnie. Mam cudowne wspomnienia i miejsca, do których chcę wracać, ale nie mam juz żalu... Jest mi dobrze!...

PS. Agata na powiitanie powiedziala mi, że jestem wiosenna i piękna. Nie mogę wygladać wszak inaczej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz