poniedziałek, 7 maja 2007

cymbałki jako środek na niestrawność

    Ze wszystkiego na świecie, najbardziej lubię obiadki niedzielne z rodziną. Ach! Jak to miło wstać wcześniej i nic nie robić - no bo przecież nie muszę nic robić, skoro na obiad idę! Logiczne bardzo i każdy się z tym zgodzi. Tak więc nie muszę robić nic i wszystko muszę mieć jakoś tak samo z siebie zrobione na wyznaczony czas. Normalnie to mogę w szlafroku wylegiwać się i bez ułożonych włosów coś poczytać do południa... Ale po co? Przecież można zasuwać, żeby nabyć coś odpowiednio wcześnie, dać dwulatkowi w pyszczydło coś pomiędzy obiadem a drugim śniadaniem (które wszak samo się, jak i pierwsze z resztą zrobi). No a to coś też samo się... No i wyjść też trzeba punktualnie, bo godzina wyznaczona jest odgórnie. No i przy garach stać nie muszę. Przy tych swoich faktycznie nie... Za to następnego dnia muszę zasuwać, jak maly samochodzik, bo po tym nicnierobieniu nic nie ma. No ale to pikuś, bo przeciez odpoczywam i rodzina mi to zapewniła. (Podobnie jak państwo cud gospodarczy.) Ach te odgórne decyzje dotyczące nas maluczkich i glupiutkich są zawsze takie łaskawe... I lubię je przeokropnie.
A z tych obiadków lubię najbardziej rozmowy, takie życiowe i subtelne. Lubię, gdy przełykając schabowego można porozmawiać o Katyniu, eksterminacjii Słowian i ogólnie o takich przyjętych za delikatne tematach. No i lubię tak siedzieć i nic nie robić. Nic tylko odpoczywam. Nie żeby tak od razu paść na wyro i książkę złapać jak ten troglodyta i brzuchem do góry leżeć! A fuj!... Cóż za prostactwo ze mnie wyłazi... No i lubię te dyskusje z dwulatkiem. Tak! To lubię jednak najbardziej... Ja mówię, czasem i mężuś się nawet odważy, że nie wolno na przykład wysypywać cukru - otoż się mylę, cukier można wysypywać. No to mężuś reaguje nieśmialo i mówi np. nie niszcz okularów - otóż nie, nie, nie, okulary można rwać, niszczyć, rozciągać... No to ja mówię, nie wal kochanie drzwiami o ścianę, bo ściana może się obić, szyba stłuc, a mama plasterka nie wzięła, gdyby w razie czego i ciebie szybka drasnęła - tu o dziwo tak, mogę tak mówić... No i potem cały repertuar typu: suisuiać można w majtki - tak na pokaz, no bo to zabawne. Można się oblać wodą, bo przecież każdy tak kiedyś robił. Można mnie olać, bo ja się wszak relaksuję i lepiej mnie nie słuchać, żebym się wreszcie zamknęła. No można oprócz tego jeszcze wiele innych rzeczy zrobić. Szkoda tylko, że w domu ich robić nie wolno, a chciałoby się... No i jak jesteśmy już tacy zrelaksowani i odprężeni w domu i dwulatek, który właśnie nowe nauki odebrał, dowiedział się, jakie ma możliwości i na co może sobie z nami pozwolić, zaczyna się dyskusja. Najpierw tłumaczymy. Potem tłumaczymy. Potem jesteśmy źli, że się poszliśmy zrelaksować. Potem jest wymiana poglądów na przyszlość, a potem mamy różne możliwości zaleczenia sytuacji: kłócić się, nie odzywać, olać sytuację, dać klapa dwulatkowi, no i pewnie jeszcze kilka innych. Wczoraj żadne rozwiązanie dobre nie było. Na kłótnie nie miałam siły. Dyskusja jałowa, więc po co ją ciągnąć? Bić dziecko? Wszak to nie ono tu winne... A zdolny jest nieslychanie - w mig zalapał nowe nauki i dawaj testować wszystko w domu...
No i wieczorem jakoś tak cymbalki mi w rękę wpadły... Chyba każdy wie, jak cymbałki wyglądają? Ale czy ktoś wie, na ile części mogą się rozpaść? Na dużo. Oj dużo! Od tych drobnych kawałeczków, po te całkiem duże. No i tak rzucone z wysokości jakiś 180 cm rozpryskują się w promieniu trzech metrów.
Spać poszliśmy nieco wcześniej. Mężuś jakoś tak się zmęczony zrobił. Mnie się już czytać nie chciało. A dwulatek jednak postanowił być dzieckiem mało zdolnym i szybo nabyte w trakcie obiadu umiejętności zapomniał. Noc minęła spokojnie. Wyspaliśmy się, a dwulatek nawet swoich koszmarów sennych nie miał - pierwszy raz od ponad dwóch tygodni. Ja z rana werwy nabrałam i jakoś tak uporałam się już ze wszystkim.
Widać cymbałki są świetnym środkiem na wątrobę, niestrawność, wrzody, nerwice, zbyt zdolne dzieci.
Tylko niestety teraz muszę je odkupić... Chociaż... może dobrze je mieć w domu... a nuż się jeszcze kiedyś na niestrawność lekiem okażą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz