czwartek, 10 maja 2007

newralgiczna koszula

    Pamiętam jeszcze z domu rodziców takie scenki rodzajowe, gdy mój rodzic płci męskiej biegał za najszczęśliwszą pytając o to, gdzie ma skarpety, koszulę (jakąś) i resztę męskiej garderoby. Zawsze mnie to śmieszyło, bo kobiecina drobna i krucha, a za nią takie coś ponadstukilowe przypominające drwala z miną przedszkolaka dreptało od szafy do komody. Minęło kilkanaście lat i... pewnego dnia usłyszałam głos przyszłegomężusia głęboko zdziecinniały zadający pytanie, gdzie są jego skarpety... O nie! Za mną troglodyta pytający o wszystko człapać nie będzie! Szybciutko wytłumaczylam, że albo do mamusi czy przedszkola wraca, albo się w dom bawi. No i poskutkowało. Po kilku następnych latach tylko jeszcze musiałam wytłumaczyć, że część rzeczy można sobie wyjąć wieczorem, żeby mnie i dwulatka nie budzić. No albo bardziej kumaty niż jego teść, albo ja słuszniejszej budowy niż najszczęśliwsza. No i jeszcze jedna możliwość - wcześniej się za wychowywanie wzięłam... Grunt, że działa!
Wczoraj wieczorem jednak mężuś szykując sobie ubranie, wyjął z szafy koszulę i z wielkim zdziwieniem w olbrzymiastych oczach przybiegł do mnie pytając, czy to jego koszula. (Ulubiona w zeszlym roku, którą ciężko było zastąpić jakąś inną ulubioną...) Pytajniki w oczach świeciły! Popatrzyłam i podkusiło mnie, żeby powiedziieć, że to nie jego tylko kochanka, który mi czasem koszule do prania podrzuca.Tak żebym się nie nudziła. W zasadzie nawet nie zdążyło mnie nic podkusić, tylko chlapnęłam językiem w ułamku sekundy. Mężuś koszulę wygładził, powiesił i zapytał, którego mam na myśli.
No i tu mnie zaskoczył... Teraz bowiem nie wiem, czy: cieszyć się, że jeszcze na mój głos się nie uodpornił i reaguje na to, co mówię, wkurzać, że pytanie źle zadane, czy zastanowić nad jego sensem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz